Węgry wściekłe na Ukrainę "Poszło na noże"
Po podpaleniu ośrodka węgierskiej diaspory na Zakarpaciu, spór między Węgrami i Ukrainą wszedł w nową, ostrą fazę. - Na wszystkim korzysta Rosja - mówi ekspert.
01.03.2018 16:32
W ciągu ostatnich trzech tygodni, budynek Towarzystwa Kultury Węgierskiej Zakarpacia w Użhorodzie był podpalany trzykrotnie. Pierwsze dwa razy próbowali to zrobić Polacy, członkowie skrajnie prawicowej Falangi, aresztowani w środę w przez oficerów ABW. Nie spowodowali jednak większych strat. Ostatnim razem - we wtorek - sprawcy pozostali nieznani. I zrobili to lepiej, bo oprócz budynku zaognili też już i tak iskrzące stosunki na linii Kijów-Budapeszt.
W środę szef węgierskiego MSZ Peter Szijjarto wezwał do siebie ukraińską ambasador i przekazał jej wyrazy oburzenia. Stwierdził, że na Ukrainie trwa "absolutnie zdumiewający proces" narastania ekstremistycznych idei. Stwierdził, że 150-tysięczna mniejszość węgierska na Ukrainie jest prześladowana i zastraszana, a jeśli Ukraina chce bliższych relacji z NATO i UE, musi uporać się z ekstremistami.
Bardziej koncyliacyjnie wypowiedział się jego ukraiński odpowiednik Pawło Klimkin, który stanowczo potępił "kolejną prowokację" wymierzoną w zakarpackich Węgrów.
W to, że incydent był prowokacją, niewielu wątpi. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy, do podobnych ataków na placówki i miejsca pamięci mniejszości narodowych - Polaków, Węgrów, Bułgarów - dochodziło wielokrotnie. W niemal wszystkich wypadkach, jako inspiratora działań wskazywano Moskwę, chcącą zdestabilizować Ukrainę i popsuć jej relacje z sąsiadami. Według ukraińskich śledczych za grupa związana z tzw. moskiewskim Komitetem Ratowania Ukrainy byłego premiera Mykoły Azarowa, ściganego przez Kijów listem gończym.
Także w przypadku polskich falangistów hipoteza o rosyjskiej inspiracji ma swoje uzasadnienie. Falanga to jawnie prorosyjska organizacja, której członkowie wspierali prorosyjskich separatystów z Donbasu, a w Polsce organizwali "patrole antybanderowskie". Lider marginalnej formacji Bartosz Bekier (który również jeździł w strefę wojny) sugeruje jednak, że akcja rzeczywiście była prowokacją, ale ukraińską.
- Nie chciałbym wyciągać zbyt daleko idących wniosków, ale pokazanie, że przynajmniej za niektórymi z tych ataków stoją polscy spiskowcy, w domyśle działający z węgierskimi braćmi w zmowie, jest Ukraińcom bardzo na rękę. Tłumaczyłoby to również wyjątkowo szybkie i podejrzanie szczegółowe wskazanie sprawców przez SBU, bez zatrzymania ich na Ukrainie - stwierdził Bekier.
Sami domniemani sprawcy zapytani przez WP o komentarz odpowiedzieli - jeszcze przed swoim zatrzymaniem - że "są gotowi udzielić wywiadu", ale tylko za pieniądze, 5-10 tys. zł.
Janos Szeky, węgierski dziennikarz, który od dawna monitoruje sytuację na Zakarpaciu, nie ma wątpliwości, że za incydentami stoją Rosjanie.
- Wszyscy wiedzą, że to są prowokacje inicjowane przez Rosję. Problem w tym, że węgierski rząd nigdy tego nie przyznaje, a zamiast tego do obiegu podaje czystą propagandę o sterowanej centralnie antywęgierskiej kampanii nienawiści. To okropne kłamstwo - mówi WP dziennikarz "Elet es Irodalom".
Skąd taka postawa Budapesztu? Rząd Orbana jest w ostrym sporze z Ukrainą od zeszłego lata, kiedy Werchowna Rada przegłosowała kontrowersyjną ustawę o edukacji. Ograniczyła ona prawa mniejszości narodowych do nauki ojczystego języka. W odpowiedzi na ustawę, Węgrzy zagrozili, że konsekwencje będą bolesne i zapowiedzieli, że staną na przeszkodzie integracji Ukrainy z NATO i UE. Sprawa jest dla Węgrów tym bardziej drażliwa, że rząd Orbana jest szczególnie wyczulony na sprawy mniejszości węgierskiej w sąsiednich krajach. W spory o status etnicznych Węgrów Budapeszt wdawał się też z Rumunią i Słowacją. Teraz rząd może na tym dodatkowo skorzystać, bo Węgry znajdują się na ostatniej prostej gorącej kampanii przed wyborami parlamentarnymi 8 marca.
- W ciągu ostatnich miesięcy stanowisko Węgier ewoluowało z przyjaznej neutralności w otwarty spór. Teraz już poszło na noże - mówi WP Robert Cheda, analityk Fundacji Pułaskiego. - Problem w tym, że niezależnie od tego, kto stoi za prowokacjami, korzysta na tym przede wszystkim Rosja - dodaje.