We wtorek rozpocznie się proces w sprawie Nangar Khel
3 lutego ma ruszyć proces siedmiu żołnierzy
oskarżonych o zabicie cywili w afgańskiej wiosce Nangar Khel.
Będzie to pierwsza w historii polskiego wojska sprawa za złamanie
konwencji haskiej i zabójstwo cywili niebiorących udziału w
działaniach wojennych.
31.01.2009 | aktual.: 31.01.2009 12:25
Wobec grożącej podsądnym kary dożywocia, sprawę osądzi pięcioosobowy skład sędziowski: dwóch sędziów zawodowych i trzech ławników. Nie da się oszacować, jak długo może potrwać proces. Ma być jawny, choć trzeba się liczyć z wyłączeniami jawności na czas prezentacji dowodów objętych tajemnicą państwową.
3 grudnia ub. roku Sąd Najwyższy uchylił październikową decyzję Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie o zwrocie sprawy do prokuratury. Tym samym SN uwzględnił zażalenie Naczelnej Prokuratury Wojskowej na tę decyzję. WSO uzasadniał decyzję o zwrocie sprawy "istotnymi brakami postępowania", które miały polegać m.in. na niepełnej opinii o obrażeniach u pokrzywdzonych i niedokładnych oględzinach miejsca, z którego prowadzono ostrzał. Zdaniem WSO, także opinia biegłych co do broni i amunicji była niejasna. SN uznał jednak, że analiza zebranego materiału dowodowego nie potwierdza istnienia istotnych braków śledztwa. Według SN zebrane dowody są na tyle kompletne, że sąd I instancji może rozpoznać sprawę.
Wskutek ostrzału wioski przez polskich żołnierzy 16 sierpnia 2007 r. na miejscu zginęło sześć osób - dwie kobiety i mężczyzna (pan młody przygotowujący się do uroczystości weselnej) oraz troje dzieci (w tym dwoje w wieku od trzech do pięciu lat); dwie kolejne osoby zmarły w szpitalu.
Trzy poważnie ranne podczas zajścia afgańskie kobiety w wieku ok. 20, 30 i 60 lat były leczone w Polsce; pomoc medyczną także kilku innym osobom wytypowanym przez starszyznę plemienia. Zgodnie z miejscową tradycją wojsko "zrekompensowało" straty rodzinom poszkodowanych. W ramach zadośćuczynienia, bliskim zabitych i rannych wypłacono odszkodowanie, otrzymali także m.in. zwierzęta i mąkę.
Prokuratura oskarżyła siedmiu żołnierzy z 18. Bielskiego Batalionu Desantowo-Szturmowego. Sześciu z nich: chorążego Andrzeja O., plutonowego Tomasza B., kapitana Olgierda C., podporucznika Łukasza B., starszego szeregowego Jacka J. i starszego szeregowego Roberta B. o zabójstwo ludności cywilnej, za co grozi kara dożywotniego więzienia. Siódmego - starszego szeregowego Damiana L. - oskarżono o ostrzelanie niebronionego obiektu, za co grozi kara od 5 do 15 lat pozbawienia wolności.
Według biegłych trzech szeregowców: Jacek J., Robert B. i Damian L. oraz ppor. Łukasz B. w chwili ostrzeliwania wioski mieli ograniczoną poczytalność. Opinia ta spowodowała modyfikację zarzutów wobec tych żołnierzy o zapis, że działali w stanie ograniczonej poczytalności. Nie powoduje automatycznego zmniejszenia grożącej im kary.
Wszyscy oskarżeni, którzy byli przez pewien czas aresztowani, przebywają na wolności. Konwencja haska stwierdza, iż ludność cywilna na terenach objętych działaniami wojennymi jest chroniona jej przepisami "w takim zakresie, w jakim nie uczestniczy w walkach". Złamanie konwencji jest zbrodnią wojenną, ściganą zarówno przez prawo międzynarodowe, jak i polskie.
W śledztwie ustalono, że wyjazd na tragiczną w skutkach akcję nastąpił po upływie kilku godzin od ataku na patrol, w wyniku którego uszkodzono dwa pojazdy, w tym jeden polski. W okolicy doszło wówczas także do ostrzelania wojsk amerykańskich przez bojowników talibańskich - w efekcie wymiany ognia zatrzymano dwóch z nich.
W toku śledztwa ustalono, że wojsko kontrolowało rejon, gdzie udały się siły szybkiego reagowania, które miały zająć się zabezpieczeniem i ewakuacją uszkodzonego transportera. Sytuacja była na tyle spokojna, że oczekujący tam na wsparcie żołnierze zajęli się przygotowywaniem posiłku i jedzeniem.
Tymczasem, jak podkreśla prokuratura, żołnierze plutonu szturmowego ostrzelali wioskę Nangar Khel z wielkokalibrowego karabinu maszynowego, a następnie "obrzucili" ją granatami moździerzowymi, mimo iż mieszkańcy wioski ani nikt w okolicy nie stanowił zagrożenia.
W ocenie śledczych, żołnierze wiedzieli, że ogień trafi w zabudowania - centrum i skraj wioski, widzieli poruszających się tam ludzi i bawiące się dzieci. Zdaniem prokuratury, ich działanie miało cechy "wstrzeliwania się w wytypowany cel".
Przedstawiciele prokuratury wielokrotnie podkreślali, że na miejscu zdarzenia byli dwaj oficerowie, których postawa zasługuje na szacunek - jeden odmówił wykonania rozkazu ostrzelania wioski, drugi usiłował mu zapobiec.
Oskarżeni nie przyznają się do winy. Obrona twierdzi, że jedną z przyczyn tragedii były wady broni i pocisków; prokuratura zaprzecza. Zdaniem prokuratury, stan techniczny moździerza i amunicji wykorzystanych do ostrzału wioski - mimo ich częściowej niesprawności - nie miał wpływu na możliwość skutecznego kierowania ogniem w warunkach pełnej widoczności.
Prokuratura podkreślała, że na tryb postępowania w całej sprawie nie miały wpływu - wbrew medialnym doniesieniom - materiały SKW. Jak podawano, przekazano je już po tym, jak prokuratura poczyniła wiele ustaleń. Śledztwo wszczęto 17 sierpnia 2007 r., tuż po tragicznym zajściu, akta sprawy skierowano do Naczelnej Prokuratury Wojskowej na początku października, a informacje o materiałach wytworzonych przez służby pojawiły się, według śledczych, w listopadzie.
O konflikcie między służbami a dowództwem I zmiany polskiego kontyngentu w Afganistanie PAP pisała, powołując się na nieoficjalne źródła w styczniu 2007 r. Prokuratorzy wyjaśniali, że chodziło o konflikt dotyczący zakresu obowiązków służbowych, który nie miał jakiegokolwiek wpływu na zdarzenie w wiosce, a sytuacja została po pewnym czasie uporządkowana. Do odrębnego postępowania wyłączono kilkanaście wątków związanych ze sprawą żołnierzy z Nangar Khel. Chodzi m.in. o znieważenie zwłok, poniżanie żołnierzy przez dowódcę, narażenie na utratę życia dwóch szeregowych, utrudnianie postępowania, użycie przemocy wobec świadków oraz pełnienie przez jednego z żołnierzy służby w Legii Cudzoziemskiej.
Większość wątków Naczelna Prokuratura Wojskowa zamierza zakończyć w lutym; dwa już zostały zamknięte. Prokuratura zdecydowała o umorzeniu sprawy majora Olgierda C., który miał znieważać swoich podwładnych bo ani jego przełożony, ani pokrzywdzeni nie złożyli wniosków o ściganie i ukaranie sprawcy. Drugi zakończony już wątek, dotyczący pełnienia służby w obcym wojsku przez Damiana L., został przekazany prokuraturze powszechnej; sprawę bada Prokuratura Rejonowa Poznań-Stare Miasto.
Sprawa ostrzelania Nangar Khel stała się impulsem do wprowadzenia regulacji umożliwiającej finansowanie przez budżet państwa pomocy prawnej dla żołnierzy, którzy w związku z czynami popełnionymi podczas bezpośredniego wykonywania zadań służbowych znaleźli się w sytuacji zagrożenia odpowiedzialnością karną.
W tle sprawy Nangar Khel pozostaje odwołanie gen. Jerzego Wójcika ze stanowiska dowódcy 6. Brygady Desantowo-Szturmowej, w której skład wchodzi 18. batalion desantowo-szturmowy z Bielska Białej. Szef MON Bogdan Klich przeniósł go do rezerwy kadrowej za wypowiedzi w mediach. "Odwołanie ma związek z komentowaniem na łamach jednego z tytułów prasowych decyzji podejmowanych przez szefa resortu, co nie mieści się w standardach obowiązującej w naszym kraju cywilnej kontroli nad armią" - głosił komunikat MON. Z informacji PAP wynika, że gen. Wójcik w ostatnich dniach stycznia odszedł do cywila.
Skutki sprawy Nangar Khel odczuł też dowódca pierwszej zmiany PKW w Afganistanie gen. Marek Tomaszycki. Decyzję o wyznaczeniu go na stanowisko w SGWP, podjętą jeszcze przez Aleksandra Szczygłę, wstrzymał Klich, bo - jak podawał resort - "jego sytuacja prawna nie była wyjaśniona". Ostatecznie, po kilku tygodniach zwłoki, Tomaszycki został szefem Zarządu Szkolenia Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
Głośna była też sprawa wypowiedzi byłego ministra obrony, dziś szefa BBN Aleksandra Szczygły. Jedna ze stacji telewizyjnych wyemitowała jego słowa, które wypowiedział na tzw. offie. Pytany o swoją wiedzę na temat zajścia w afgańskiej wiosce powiedział, że "trwa postępowanie, które ma wyjaśnić wszystkie okoliczności sprawy". Odchodząc, wyraźnie poirytowany, powiedział do dziennikarki: "proszę nie mówić do mnie, że ja mam jakąś odpowiedzialność za to, że banda durniów strzela do cywili". Komisja Etyki Poselskiej ukarała go za te słowa zwróceniem uwagi. Szczygło kilkukrotnie wcześniej za swoją wypowiedź przepraszał, zapewniając, że wbrew niektórym sugestiom nie przesądzała ona o czyjejkolwiek winie lub niewinności.