We wsi stoją dwa krzyże. Dwóch religii. I łączą. I dzielą© WP.PL | Daniel Gnap

We wsi stoją dwa krzyże. Dwóch religii. I łączą. I dzielą

13 października 2019

Katolicy i prawosławni żyją tu obok siebie. Po niedzielnych nabożeństwach spotykają się wspólnie w miejscu wyjątkowym, stojącym między świątyniami. Ta niepozorna, drewniana budka sprawia, że znikają waśnie i spory. Łączy. Ale religie potrafią podzielić.

Podlaska gmina Zabłudów usłana jest krzyżami. Widok nietypowy, bo nie są to pojedyncze krzyże katolickie. Obok takich, ramię w ramię, stoją inne. Prawosławne.

Dwa krzyże. Na początkach i końcach wsi oraz miast.

- Religia ma tu dominujące znaczenie. Mamy świadomość, że żyją wśród nas i katolicy i prawosławni. Miesza się język polski i język białoruski - mówi mieszkanka Zabłudowa. I dodaje: - Ludzie sami zwracają na to uwagę - jestem katolikiem, jestem prawosławny. Identyfikują swoją osobę z religią. To jednych łączy. Innych - dzieli.

Obraz
© WP.PL | Daniel Gnap

Zabłudów to miasto małe. Ma zaledwie jedną główną ulicę. Przy niej stoi kościół. Kilka metrów dalej - cerkiew. A między nimi drewniana budka z lodami.

Lody Wasilewscy jest znaną na cały powiat lodziarnią. Z tradycją przekazywaną z pokolenia na pokolenie. To miejsce spotkań. Miejsce, które łączy tych niepołączonych. Tych, których jednak coś ciągle dzieli.

W każdą niedzielę połowa miasta idzie do kościoła, a druga połowa udaje się do cerkwi. Po nabożeństwach wszyscy spotykają się przed lodziarnią. Plotkują i jedzą pyszne desery. Waśnie i spory odchodzą w niepamięć. Jest jedność.

Dziś budka jest zamknięta.

Obraz
© WP.PL | Daniel Gnap

Wierni na wagę złota

W Zabłudowie mieszka niespełna 2,5 tys. osób. Założycielem miasta w XVI wieku był Grzegorz Chodkiewicz. I co istotne, był prawosławny. Ufundował cerkiew prawosławną, ale i kościół rzymskokatolicki. Chodkiewiczowi zależało, by wiarę prawosławną krzewić, więc sprowadził z Rosji do miasta pierwszych drukarzy. Drukowali psałterze i ewangelie w języku staro-cerkiewno-słowiańskim

Chodkiewicz zmarł, drukarnię przeniesiono do innego miasta, a Zabłudów trafił w ręce kalwinów. Krzysztof II Radziwiłł w XVII wieku wybudował w mieście zbór kalwiński. Dał też zgodę Żydom na wzniesienie monastyru. Jednocześnie asygnował kwoty i na kościół, i na cerkiew.

Obraz
© WP.PL | Daniel Gnap

Jedna z historycznych anegdot mówi, że duchowni - katoliccy i prawosławni - walczyli wówczas o wiernych. Kiedy do katolickiego proboszcza przychodziły pary dwóch wyznań mówił: "ślub kościelny, zmienia wiarę i koniec!". Przyglądając się temu prawosławny batiuszka zaczął stawiać ten sam warunek - "chcecie ślubu w cerkwi, to zmieńcie wiarę na prawosławie".

Anegdota ma krwawy finał. Jeden z duchownych pobił mieszkańca drugiej wiary do pierwszej krwi. Podobno z nerwów spowodowanych sporem i walką o wiernych.

Łączy

Robert Wasilewski, właściciel lodziarni, mieszka obok cerkwi. Dosłownie obok. Jego dom jest pierwszym przy świątyni, a najbliższym sąsiadem - batiuszka.

Wasilewski otwiera drzwi. Nogę ma zablokowaną w ortezie. Mówi, że lodziarnię zamknął wcześniej, bo miał drobny wypadek. A sezon i tak już zbliżał się ku końcowi.

Interes prowadzi od 30 lat. Przejął go po teściu, Kazimierzu Frejdzie. Sposób wytworzenia i wszystkie tajniki Kazimierz uzyskał od starego cukiernika z carskiej Rosji, który do Zabłudowa przywędrował po rewolucji w 1905 roku. - Ponoć było wtedy takich lodziarzy pięciu. On był najbiedniejszy. Dużo pił, ale lody robił najpyszniejsze. Wszyscy do niego przyjeżdżali. I mój teść mu pomagał. Cukiernik zmarł, a teść przejął lodziarnię - mówi Robert Wasilewski.

Obraz
© WP.PL | Daniel Gnap

Ma trzech synów. Każdy z nich jest nauczony wytwarzania lodów. Robert podkreśla kilkukrotnie, że to właśnie wytwarzanie, a nie produkcja. - Ja masowo nie robię. Zależy mi, żeby utrzymać jakość. Wiem, że przyjeżdżają do mnie z całego regionu. Chcę po prostu zadowolić ludzi. To cudowna rzecz, jak mówią, że lody są pyszne, że przypominają dzieciństwo - dodaje.

Szacunek sąsiedzki

Kolejka po lody ustawia się przed lodziarnią od jej powstania. Po niedzielnych mszach przychodzą tu wierni. Katolicy i prawosławni. To jak rytuał. Dobry zwyczaj, który łączy. I w relacjach sąsiedzkich to widać. Żyje im się obok po prostu dobrze.

- Ja jestem katoliczką.
- A ja jestem prawosławna.
- Przez ulicę mieszkałyśmy długie lata. Zawsze żyłyśmy bardzo dobrze. Z trzech stron miałam sąsiadów prawosławnych. Kiedyś za dzieciaka były zwyczaje, że były w innym czasie święta. Moja mama zawsze ciasto piekła i roznosiłyśmy je do sąsiadów. A potem było odwrotnie. Oni nam przynosili to ciasto. U nas zgoda, że nie wiadomo.

Inna mieszkanka Zabłudowa, katoliczka, mówi: - Jeśli mój sąsiad jest prawosławny i ma święto, to nie wykonuję większych prac wtedy. Nie wożę obornika, nie piłuję drzew. Robię inne prace, by nie utrudniać świętowania.
- Ja robię tak samo - dodaje prawosławna kobieta. - Mam bardzo wierzącą sąsiadkę-katoliczkę. W ich święta nie robimy nic głośnego. Po prostu szanujemy się nawzajem - podkreśla.

Obraz
© WP.PL | Daniel Gnap

Dzieli

Robert pytany o dwie współistniejące na tak małym terenie religie, mówi: - Ja sam, na przykładzie swoich rodziców wiem, jak to może podzielić.

Bo to właśnie w życiu rodzinnym, a nie sąsiedzkim, religia ma znaczenie dominujące. To jak tradycja kultywowana z pokolenia na pokolenie.

Mama Roberta była prawosławna. Ojciec - katolik. - Młodzi, po 17 lat, zakochali się. No i co religia, jaka religia, kiedy miłość nie zna granic. To nie miało dla nich znaczenia. W tamtych czasach małżeństwa by jednak nie było, gdyby nie przeszli na jedną wiarę. I mama została katoliczką - opowiada Robert.

- Ojciec mojej mamy ją wyklął. Powiedział, że nie ma miejsca dla niej w domu, bo wyszła za katolika. Nawet na ślubie własnej córki go nie było - wyznaje.

Spór w rodzinie trwał lata. Kobieta miała kontakt tylko z matką. Do domu nie przyjeżdżała. Ojciec był z nią na wojnie. Przełom w końcu przyszedł, kiedy Robert miał niespełna pół roku.

Obraz
© WP.PL | Daniel Gnap

Mieszane nadal nie nasze

Takich historii usłyszeliśmy kilka. O katolikach, którzy nie chcieli prawosławnego w rodzinie. I prawosławnych, którzy nie chcieli katolika. O zmienianiu wiary i urwanych przez to kontaktach. I wyrzucaniu z domu.

Teraz bardzo często zawierane są małżeństwa mieszane. Nie trzeba zmieniać wiary, by przyjąć ten sakrament. Młodzi dogadują się i biorą ślub w cerkwi lub w kościele. Ale mimo to nacisk rodzin bywa ogromny. - To się dzieje z obu stron. "Bądźcie katolikami", "musicie być prawosławni". Krewnym zależy, żeby religia została w rodzinie. Bo jeśli młodzi się nie dogadają, to często kończy się tak, że przestają praktykować. I nie chodzą ani do cerkwi, ani do kościoła - tłumaczy nam jedna z mieszkanek.

Przez Zabłudów przechadza się kobieta, lat około pięćdziesiąt. - Ja uznaję tylko katolików, nikogo więcej. Nie obchodzi mnie żadna inna wiara - stwierdza. Ucieka. Na odchodne rzuca jeszcze: - Mam synową prawosławną. Nie chcę o tych ludziach słyszeć.

Żona Wasilewskiego całą dyskusję podsumowuje: - Starajmy się w tych trudnych warunkach wspólnie żyć. Wspólnie szanować. To jest najważniejsze. Nie możemy się dzielić, trzeba się szanować, ludzi mimo różnic jednoczyć. Uprzedzenia są wszędzie. I tak jest tutaj. Ale po co?

Obraz
© WP.PL | Daniel Gnap

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
religiapodlasiekatolicy
Komentarze (494)