Wdowa zaprzecza: nie było żadnego telefonu po tragedii
- Nie było żadnego telefonu po katastrofie - zapewnia wdowa po funkcjonariuszu BOR Krystyna Surówka. O sprawie napisała "Gazeta Polska". - Jedyną prawdą w tym artykule jest to, że brat męża wszystkiemu zaprzeczył - stwierdziła w TVN24.
"Nasz Dziennik" i "Gazeta Polska" podały w tym tygodniu sensacyjne rewelacje na temat smoleńskiej katastrofy. Według ich informacji, tuż po katastrofie samolotu jeden z lecących nim funkcjonariuszy BOR miał dzwonić do żony mówiąc, że jest ciężko ranny w nogi i że "dzieją się tu rzeczy straszne", a następnie połączenie zostało przerwane. Taką relację miał przedstawić "GP" nie wymieniony z nazwiska "jeden z dziennikarzy, który 10 kwietnia był w Smoleńsku". W kolejnym tekście gazeta ujawnia nazwisko funkcjonariusza: miał nim być Jacek Surówka.
Wdowa po oficerze BOR wszystkiemu zaprzecza. - To bardzo bolesna nieprawda. Mąż do mnie nie dzwonił. Ostatni kontakt z nim to jest SMS, który mąż wysłał mi z pokładu przed startem. Tak jak zawsze robił. Nie było później żadnego kontaktu - stwierdziła w TVN24.
Krystyna Surówka sprawdziła też, czy mąż nie dzwonił do kogoś innego. - Zamykałam u operatora sieci komórkowej ten telefon i wówczas, ponieważ nie wiedziałam, w czyich był rękach, zapytałam o godzinę ostatniego połączenia. Miało miejsce przed startem, później telefon nie był używany.
Zdaniem kobiety autor tekstu wyparł się wszystkiego. - Rozmawiałam ze współautorem tego tekstu. Najpierw twierdził, że ma nagranie tej rozmowy, potem, ze to była wymiana informacji przez maila z innym dziennikarzem. Podczas drugiej rozmowy obiecał, że prześle mi tego maila. W czasie trzeciej rozmowy wyparł się wszystkiego. Nie ma żadnego maila. Jedyną prawdą w całym artykule jest to, że skontaktowano się z innym bratem mojego męża, który powiedział, że taki fakt nie miał miejsca – dodała