PublicystykaWarzecha: "Ostra gra Konfederacji. 'PiS to partia obca'" (Opinia)

Warzecha: "Ostra gra Konfederacji. 'PiS to partia obca'" (Opinia)

"PiS jako partia, która jest obcą, amerykańsko-izraelską, wspiera żydowskie roszczenia" – tak Konfederacja zapraszała na sobotni marsz przeciwko ustawie 447. Przed kamerą stanęli Tomasz Grabarczyk, Grzegorz Braun i Robert Winnicki. Zachęty okazały się skuteczne, na marsz przyszło – według ostrożnych szacunków – kilkanaście tysięcy ludzi. Czy PiS ma się czego obawiać?

Warzecha: "Ostra gra Konfederacji. 'PiS to partia obca'" (Opinia)
Źródło zdjęć: © East News | Grzegorz Banaszak/REPORTER
Łukasz Warzecha

12.05.2019 | aktual.: 12.05.2019 10:33

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Nie spełniła się prognoza, że marsz zostanie szybko rozwiązany przez przedstawicieli warszawskiego ratusza, bo pojawią się na nim otwarcie antysemickie hasła.

Faktycznie, organizatorzy bardzo się pilnowali, ale też oczekiwanie ostrej interwencji ze strony ludzi Rafała Trzaskowskiego było bezzasadne. Warszawski ratusz, który w innych sytuacjach chwali się swoją surowością wobec prawicowych ruchów, w tym wypadku wykazał się bardzo daleko idącą tolerancją zgodnie z zasadą, że wróg mojego wroga jest moim przyjacielem.

Jako że Konfederacja (będąca faktycznym organizatorem marszu, choć firmowało go Stowarzyszenie Marsz Niepodległości) może w najbliższych, a może i kolejnych wyborach zabrać PiS parę kluczowych punktów poparcia, od czego może ostatecznie zależeć utrzymanie przez partię Kaczyńskiego samodzielnej władzy, więc rządzony przez Platformę ratusz ma interes w jej cichym wspieraniu.

PiS chciałoby się pozbyć Konfederacji

Nie musi się zresztą jakoś specjalnie wysilać, ponieważ telewizja publiczna i niektóre inne media bliskie PiS robią wszystko, żeby Konfederacja odniosła jak największy sukces.

Siermiężne metody dyskredytacji, niepokazywanie informacji o działaniach Konfederacji – w tym właśnie o marszu przeciwko ustawie 447 – czy usuwanie albo niezapraszanie jej przedstawicieli do programów – wszystko to, zamiast działać przeciw Konfederacji, działa na jej korzyść.

Prostacka antypropaganda daje Konfederacji nimb ugrupowania prześladowanego, potwierdzając zarazem wszystkie mniej lub bardziej radykalne oraz mniej, lub bardziej sensowne diagnozy, jakie jej politycy stawiają, gdy idzie o PiS. W dniu, w którym odbył się marsz, z programu "Studio Polska" w TVP został dosłownie wypchnięty (dosłownie, bo odbyło się to przy użyciu siły fizycznej) Jacek W. Bartyzel z Federacji dla Rzeczypospolitej Marka Jakubiaka, zrzeszonej w Konfederacji.

Pretekst, owszem, był: podobno Konfederacja wykorzystała materiał TVP, zasłaniając logo telewizji publicznej, ale trudno potraktować to inaczej niż właśnie jako pretekst.

Od rozstrzygania o prawach autorskich są bowiem sądy, a nie prowadzący programy publicystyczne. Teraz ludzie z Konfederacji mogą mówić: "Proszę bardzo, my chcemy walczyć z żydowskimi roszczeniami, które PiS chce zaspokoić i dlatego naszych ludzi wyrzuca się siłą z programów rządowej telewizji".

Szczególnie ostro przeciwko Konfederacji występuje środowisko Tomasza Sakiewicza, szefa "Gazety Polskiej". Tam pojawiają się już oskarżenia najcięższego kalibru, związane między innymi z pojawianiem się liderów Konfederacji w mediach kontrolowanych przez Kreml. Co faktycznie budzi ogromne wątpliwości. Tymczasem podczas marszu w Warszawie pojawiły się bannery klubów "Gazety Polskiej". Sakiewicz stwierdził następnie na Twitterze, że bannery zostały "sfałszowane".

Konfederacja znalazła swoją niszę

Przypomina to słynne tłumaczenia o włamaniach na konto na Twitterze. Ale też przyznać trzeba, że gdyby część Klubów "GP" – niebędących przecież formalnie częściami jakiejkolwiek struktury partyjnej – zaczęła sympatyzować z Konfederacją, byłaby to dla Sakiewicza druzgocąca porażka. Trudno się więc dziwić nerwowej reakcji.

Jednemu natomiast zaprzeczyć nie można: Konfederacja znalazła swoją niszę, a marsz był sukcesem. Przy całkowitym milczeniu głównonurtowych mediów i zaledwie tydzień po Marszu Suwerenności, organizowanym przez to samo ugrupowanie, zgromadził wyraźnie więcej ludzi. To pokazuje również, jak wielkie emocje wywołuje sprawa ewentualnych roszczeń do mienia bezspadkowego. I tu dochodzimy do zagrożeń – realnych i wyimaginowanych.

W swoim głośnym krakowskim wystąpieniu wiceprezes partii KORWiN Sławomir Mentzen całkiem wprost powiedział, że Konfederacja musi cynicznie grać na emocjach. Przedstawiając "piątkę Konfederacji", w pierwszym punkcie oznajmił: "Nie chcemy Żydów".

Rozwijając kwestię sprzeciwu wobec roszczeń, oznajmił, że aby emocje jeszcze bardziej podgrzać, należy przekonywać, że PiS zamierza przekazać Żydom jako zadośćuczynienie polską ziemię, którą Żydzi będą uprawiać, "założywszy Polakom chomąta". Był to ze strony Mentzena popis nie tylko cynizmu, ale też skrajnie niebezpiecznego igrania z emocjami, których później politycy Konfederacji nie będą w stanie nijak kontrolować.

To jedna strona sporu. Po drugiej mamy PiS, który rozpaczliwie broni się przed oskarżeniami o zdradę polskiego interesu. Jego politycy twierdzą, że ustawa Just Act nie jest w ogóle problemem – ot, mało znaczący papierek, który nakłada obowiązek złożenia raportu jedynie na Departament Stanu.

Specjalny amerykański wysłannik do spraw antysemityzmu wtóruje partii rządzącej, stwierdzając, że ustawa dotyczy ponad 40 krajów, które są w podobnej do Polski sytuacji, nie jest więc skierowana przeciwko nam. W odpowiedzi konfederaci wyciągają notatkę, upublicznioną przez Stanisława Michalkiewicza, z której może wynikać, że mamy do czynienia z czystą taktyką: Amerykanie chwilowo odpuszczają temat ze względu na cykl wyborczy w Polsce, sygnalizując zarazem swoje oczekiwanie, że po wyborach sprawa zostanie jakoś załatwiona.

Te dwie skrajne narracje prowadzone są w atmosferze rozkręconych do absurdu emocji, momentami zahaczających o antysemityzm z jednej strony, a z drugiej – by wspomnieć choćby izraelskiego posła Yaira Lapida – o wulgarny antypolonizm. To z kolei uniemożliwiają racjonalną dyskusję.

Tymczasem w tej akurat sprawie, jakkolwiek nie jest to regułą, prawda faktycznie leży mniej więcej pośrodku. Czyli ani nie jest tak źle, jak przedstawia to Konfederacja (nikt Polakom żadnych chomąt nie założy), ani też nie jest tak różowo, jak chciałby PiS (Just Act nie jest nieważnym świstkiem).

Sama ustawa to krótki przepis, koncentrujący się na wymogu złożenia przez sekretarza stanu raportu o sytuacji mienia bezspadkowego w krajach, które w 2009 roku podpisały deklarację terezińską, w ciągu 18 miesięcy od uchwalenia ustawy. Ustawę przegłosowano w maju 2018 roku, 18 miesięcy wypada zatem akurat na początku października, tuż przed polskimi wyborami parlamentarnymi. Akt mówi również, że szef Departamentu Stanu powinien składać Kongresowi kolejne raporty. Do tych kolejnych raportów może odnosić się treść notatki, którą upublicznił Stanisław Michalkiewicz.

Nie mamy tu więc faktycznie do czynienia z aktem prawnym, który nakładałby jakieś twarde zobowiązania na administrację USA. Bo że nie może nałożyć ich na nas czy jakiekolwiek inne państwo – to oczywiste. W tym aspekcie histeria, pobudzana przez Konfederację, jest chybiona.

Ale jest i druga strona medalu. To, że środowisko Światowego Kongresu Żydów jest w USA bardzo wpływowe, to nie mit czy uprzedzenie, ale bezsporny fakt. Mamy zatem pytanie o działania Kongresu USA po tym, jak zostanie mu przedstawiony raport.

A tu już obracamy się w sferze hipotez. Reakcji może bowiem w ogóle nie być, ale jest też możliwy inny scenariusz: zorganizowane głośno lub po cichu naciski na Polskę właśnie poprzez Kongres, który zatwierdza między innymi finansowanie polityki obronnej. Można więc sobie teoretycznie wyobrazić, że na przykład zatwierdzenie finansowania dla większej obecności wojsk USA w Polsce zostanie powiązane właśnie z kwestią reakcji Warszawy na sprawę roszczeń środowisk żydowskich.

I choć możemy słusznie argumentować, że tę sprawę załatwiła już stosowna umowa z USA z lat 60., to przecież nie mówilibyśmy o jakimkolwiek procesie prawnym, ale czysto politycznym, "miękkim". A w takiej sytuacji względy prawne nie mają znaczenia.

Nasze nieszczęście jest potrójne. Po pierwsze – w postaci Konfederacji pojawiła się siła, świadomie sięgająca po populizm, rozbudzający fatalne emocje. I nawet jeśli Konfederacja mówi o realnym problemie, to mówi w taki sposób, że wyklucza to racjonalną dyskusję.

Po drugie – rządzący robią wszystko, żeby narrację Konfederacji uwiarygodnić, nawet jeśli w ostatnim czasie mgławicowo i bez konkretów stwierdzali, że "Polska nic nikomu nie jest winna". Po trzecie – nasza polityka zagraniczna uzależniła nas od Waszyngtonu w stopniu, który ułatwia wywarcie na nas presji.

Pomysłu na uporanie się z problemem nie widać.

Łukasz Warzecha - publicysta tygodnika "Do Rzeczy", stały współpracownik Wirtualnej Polski, Polskiego Radia 24 i "Super Expressu". Konserwatysta i liberał gospodarczy. Miłośnik muzyki dawnej i strzelec sportowy.

Źródło artykułu:WP Opinie
pistvpkorwin
Komentarze (0)