Warzecha: "Braun jawić się może jako agent Kaczyńskiego. Jest nieprzewidywalny" (Opinia)
Należy wprowadzić kary za homoseksualizm. Nie za jego propagowanie, ale za samą aktywność homoseksualną. Robert Biedroń powinien wylądować w więzieniu. Tak przynajmniej uważa Grzegorz Braun, najbardziej dziś widoczna twarz Konfederacji. Biorąc na pokład Brauna, Konfederacja wzięła odbezpieczony granat.
22.03.2019 07:50
Tezę o konieczności karania za homoseksualizm Grzegorz Braun postawił w wywiadzie dla jednej z internetowych telewizji.
Ten dobry reżyser i erudyta, chwilami o dość skrajnych poglądach, tworzy Konfederację razem z Markiem Jakubiakiem, Kają Godek, Liroyem, Ruchem Narodowym i partią KORWiN. Dzisiaj ta eklektyczna koalicja zbiera niecałe 4 procent głosów, a jej szanse na dobicie do progu wyborczego są niewielkie. W 2014 roku sama Nowa Prawica Janusza Korwin-Mikkego zdobyła 7,15 procent.
Punktów wspólnych jest niewiele
Trudno byłoby powiedzieć, jakie punkty programu łączą wszystkie ogniwa tej koalicji. Może sprzeciw wobec przyjmowania imigrantów? Nie można mieć pewności, jakie jest stanowisko każdego z członków w tej sprawie. Innym głośnym postulatem jest wyjście Polski z Unii Europejskiej, choć bez śladu koncepcji, jak miałaby wyglądać egzystencja naszego kraju na politycznej ziemi niczyjej w naszej części Europy (porównania z np. Szwajcarią czy Norwegią są nietrafione – oba kraje mają inne położenie).
Zobacz także
Ale i tu nie wiadomo, czy wyjścia z UE chcą Jakubiak, Godek czy Liroy. Czy Konfederacja jest związkiem bytów o poglądach gospodarczych wolnorynkowych, czy raczej etatystycznych? Także nie wiadomo, bo o ile KORWiN to partia zdecydowanie liberalna gospodarczo, to już RN nie za bardzo, co widać choćby w wątku imigracji.
Na argumenty, że imigranci są polskiemu biznesowi po prostu niezbędni, przedstawiciele RN odpowiadają: niech się przedsiębiorcy dostosują. Co członkowie Konfederacji sądzą na temat ochrony nienarodzonych dzieci? Kaja Godek czy RN – to wiadomo. Ale Liroy albo Janusz Korwin-Mikke? Hm… I tak jest z każdym z istotnych tematów, które pojawiają się w debacie.
Można powiedzieć, że równie eklektyczne poglądy ma Koalicja Europejska. To jednak całkiem inna sprawa. KE spaja głównie "antypisowskość", a sama oferta w postaci sprzeciwu wobec PiS leży na stole od dawna. Że skuteczność takiego podejścia nie jest jednoznaczna – to inna sprawa. Ale KE nie musi zdobywać rynku politycznego. Ona na nim jest od dawna (bo KE to tak naprawdę PO) i każdy mniej więcej wie, czego się tu spodziewać: będzie odwrotnie niż za PiS. Ogromnej części głosujących taka prosta oferta wystarczy.
Konfederacja to co innego. Jeśli chce się stworzyć alternatywę dla głównej partii, uważanej za prawicową (błędnie, ale to inna kwestia), trzeba pokazać konkret. Z tym Konfederacja ma problem.
Zamiast obrażać dziennikarzy, lepiej chwile pomyśleć
Jej zwolennicy straszliwie wściekli się na Roberta Mazurka, który przeprowadzając wywiad z Kają Godek, przytoczył jej mało sympatyczne wypowiedzi Korwin-Mikkego, dotyczące ważnych dla niej tematów. Grzegorz Braun nagrał nawet kilkunastominutowy film, na którym Mazurka kilkakrotnie za ten wywiad zelżył – co na pewno bardzo pomoże ugrupowaniu w zyskaniu sympatii dziennikarzy.
Tymczasem Mazurek pokazał we wspomnianym wywiadzie, że Konfederacja ma zasadniczy problem ze spójnością poglądów w podstawowych sprawach. Załóżmy, że chciałby na nią zagłosować ktoś, komu nie podoba się kunktatorstwo PiS w kwestii ochrony życia. No dobrze, ale czy może mieć pewność – zwłaszcza przy ordynacji do PE – że oddając głos na Kaję Godek, nie wspiera zarazem kogoś o znacznie mniej ortodoksyjnych poglądach w tej sprawie, także startującego z list Konfederacji?
Nie. To samo dotyczy właściwie wszystkich zasadniczych kwestii, które pojawiają się w wypowiedziach aspirujących polityków tej koalicji, a o których była mowa wyżej. Ba, nie ma nawet pewności, czy gdyby do PE dostała się kilkuosobowa reprezentacja Konfederacji, wszyscy jej członkowie ostatecznie wylądowaliby w tej samej europarlamentarnej grupie.
Wróćmy jednak do Grzegorza Brauna. Jest w polityce grupa działaczy, którzy funkcjonują na specyficznych zasadach: specjalizują się w ostrych wypowiedziach, celowo przekraczając granice debaty, uznane za dopuszczalne, a w zamian zjednując sobie poparcie niewielkiej, za to fanatycznie oddanej grupki zwolenników. To jest właśnie przypadek Brauna.
Nie stoi z nim w sprzeczności 12-procentowy wynik, jaki uzyskał w Gdańsku – zebrał tam po prostu głosy wszystkich tych, którzy chcieli pokazać, że nie zgadzają się na wybór Aleksandry Dulkiewicz przez aklamację.
O ludziach w polityce takich jak Braun mawia się "wariat". Owszem, nawet charyzmatyczny, może nawet ciekawy, inteligentny, ale "wariat", czyli ktoś całkowicie nieobliczalny. Ktoś, kto w najmniej odpowiednim momencie może całkowicie utopić daną inicjatywę jedną nieodpowiedzialną wypowiedzią. Tacy ludzie nie wydają się na serio zainteresowani tym, czym powinien się interesować każdy polityk, czyli zyskaniem wpływu na rzeczywistość. To bowiem wymaga pewnych kompromisów z własnymi przekonaniami, pewnej autocenzury.
Oczywiście w wyraźnie określonych granicach – inaczej wspieranie obłego polityka także traci sens. Jeżeli jednak ktoś wyskakuje z pomysłem całkowicie niemożliwym do zrealizowania, łamiącym wszelkie możliwe akty prawne, obowiązujące Polskę, z naszą konstytucją włącznie, a w dodatku przekraczającym granice zakresu osobistej wolności takiej, jak rozumie ją zdecydowana większość Polaków (niezależnie od sympatii politycznych) – sam wyautowuje się z normalnej polityki, dołączając ostatecznie do kategorii kuriozów. To właśnie uczynił Braun swoją wypowiedzią o karaniu za homoseksualizm.
Oczywiście można mówić o jej kontekście, którym bez wątpienia jest agresywna momentami propaganda środowisk LGBT i coraz głośniejsze postulaty, żeby karać za „homofobię” (definiowaną tak, jak się organizacjom LGBT podoba). To jednak niczego nie zmienia. Pomijając kwestię sprzeczności takiego postulatu z podstawowym poczuciem wolności (moją sprawą jest, co robię w swojej sypialni, o ile nikomu nie dzieje się krzywda), to absurd z czysto pragmatycznego punktu widzenia.
Głosząc taki pogląd, Braun gwarantuje sobie i całej Konfederacji, że nigdy nie zyskają wpływu na zmianę czy wypisanie się z któregokolwiek z aktów prawnych, które Polska by pogwałciła, gdyby wprowadziła kary za homoseksualizm. Postulat Brauna na zawsze pozostanie więc tylko efekciarstwem, zapewniającym marginalizację głoszącej go osobie. Błędne koło.
Braun powiada też, że zaproponuje takie rozwiązanie w PE, jeśli do niego wejdzie. W jakim trybie? W ramach jakiej grupy? Co osiągnie poza tym, że zostanie uznany za pociesznego dziwaka, którego wszyscy będą omijać z daleka?
Co kieruje Braunem – nie wiadomo. Złośliwie można by zakładać, że jest po prostu agentem Kaczyńskiego i zaraz po wspomnianym wywiadzie zameldował prezesowi wykonanie zadania. Mniej złośliwie – że jest zwykłym cynikiem, który chce sobie zorganizować grupkę fanów, z których będzie mógł wygodnie żyć przez kilka lat.
Braun od razu wali pałą po głowie
Jeżeli zaś Braun naprawdę sądzi – jak twierdzą niektórzy, powołując się na jego własne słowa – że chce "zmieniać świadomość", to mam dla niego złą wiadomość: powinien brać przykład ze swoich antagonistów, bo na razie daje argumenty własnym przeciwnikom. W głośnym wywiadzie (też udzielonym Mazurkowi, tyle że w "Dzienniku Gazecie Prawnej") Paweł Rabiej z rozbrajającą szczerością mówił o tym, jak działają środowiska LGBT: nie stawiają od razu najradykalniejszych postulatów, tylko odkrawają po kawałeczku.
Braun zaś wychodzi i od razu wali pałką po głowach, przy okazji dając wspomnianym środowiskom homoseksualnych aktywistów znakomite argumenty do ręki. Gdy będą chcieli pokazywać przykłady "homofobii", uzasadniając swoje postulaty, zawsze mogą teraz wyciągnąć Brauna. Moje gratulacje.
Na koniec warto poświęcić trochę uwagi pani Godek. Zdeterminowana działaczka pro life zgromadziła wokół siebie grupę równie zdeterminowanych osób, walczących o ważną dla nich sprawę – ale walczących o nią w głównym nurcie polityki, przy założeniu, że z trudem, ale jednak zyskają dla niej w końcu choćby częściowe poparcie. Był nieskuteczny nacisk na PiS, ale były też intensywne kontakty z Episkopatem. Jednak pani Godek obraziła się na partię Kaczyńskiego (który, powiedzmy uczciwie, bardzo ciężko na to pracował) i postanowiła dołączyć do towarzystwa, gdzie z jednej strony ma Janusza Korwin-Mikkego z przytaczanymi przez Mazurka cytatami, a z drugiej – Grzegorza Brauna, krzyczącego o wsadzaniu homoseksualistów do więzień.
Czy Kaja Godek wyobraża sobie, że w ten sposób swojej sprawie pomaga czy przeciwnie – topi ją? Jak jej zdaniem czują się ludzie, którzy jej zaufali i wspierali jej działania? Czy sądzi, że nadal będzie się ją traktować jako poważną partnerkę do rozmowy czy może raczej nawet dotychczas jej przychylni ludzie machną ręką, stwierdzając: "A nie, to ta od Brauna"?