Zmora warszawskich blokowisk. "Tych ludzi trzeba karać"
"Widzę, że skrzynka pocztowa jest pełna. Otwieram i co? Wysypuje się na mnie masa papierów, w tym jeden list i piętnaście ulotek"
18.05.2015 17:13
- Widzę, że skrzynka pocztowa jest pełna. Otwieram i co? Wysypuje się na mnie masa papierów, w tym jeden list i piętnaście ulotek - skarży się Wirtualnej Polsce mieszkanka stołecznego Mokotowa. Reklamy roznoszone na klatkach schodowych są zmorą warszawiaków i to nie tylko w okresie wyborczym. Jak skutecznie walczyć z osobami, które zaśmiecają naszą prywatność?
- Kiedyś przez przypadek razem z gazetkami reklamowymi wyrzuciłam list z urzędu skarbowego - opowiada Wawalove.pl pani Beata. Od tamtej pory jej niechęć do ulotkarzy wzrosła jeszcze bardziej. - Gdy spotykam ich na klatce, natychmiast wyrzucam za drzwi. W podobnym tonie wypowiadają się również inni warszawiacy, z którymi rozmawiamy. - Roznosiciele reklam i bezpłatnych gazetek to śmieciarze, których trzeba karać - mówi nam Łukasz, mieszkaniec stołecznego Ursynowa.
-* Ulotkarze nie popełniają wykroczenia* - tłumaczy Wawalove.pl Monika Niżniak z warszawskiej straży miejskiej. Stołeczni stróże prawa otrzymują zgłoszenia dotyczące tej sprawy, ale nie mają podstaw prawnych do tego, aby podjąć interwencje. Zgodnie z artykułem 63. kodeksu wykroczeń sprawcą jest ten* "kto umieszcza w miejscu publicznym do tego nieprzeznaczonym ogłoszenie, plakat, afisz, apel, ulotkę, napis lub rysunek albo wystawia je na widok publiczny w innym miejscu bez zgody zarządzającego tym miejscem".* - Skrzynka pocztowa nie jest miejscem publicznym, co oznacza, że zapisy wspomnianego artykułu nie mają w tym przypadku zastosowania - wyjaśnia Niżniak. I dodaje, że w tej sprawie najlepiej skontaktować się z administracją i poinformować ją o zaistniałym problemie.
Zobacz także: Europa już ich nie chce, Warszawa kupuje coraz więcej. Te urządzenia "utrudniają życie pieszym"?
- Administracja niewiele może. U mojej koleżanki na Służewie zamontowano specjalną puszkę na reklamy. Nie pomogło, ulotkarze dalej wrzucali materiały do prywatnych skrzynek- mówi pani Beata. I dodaje, że często winni są współlokatorzy, którzy otwierają drzwi nieznajomym, choć w jej przypadku problem jest jeszcze inny. - Skrzynki znajdują się w przedsionku klatki, do którego każdy ma dostęp - żali się kobieta.
Czy ulotkarze zdają sobie sprawę z tego, że ich praca jest uciążliwa dla innych? - Proszę zrozumieć, że my w ten sposób zarabiamy na chleb. Domyślam się, że taki sposób reklamy jest bezsensu i sam w ten sposób nie docierałbym do swoich klientów, ale nie jestem osobą decyzyjną. Od wykonywania poleceń jest szef - tłumaczy nam jeden ze stołecznych ulotkarzy, który chce pozostać anonimowym. I podkreśla, że nie wszyscy odbierają ulotkarzy negatywnie.
- Większość ludzi obojętnie reagują na moją pracę. Przechodzą i nawet dzień dobry powiedzą. Maksymalnie jedna na dziesięć osób zwraca mi uwagę lub nie chce otworzyć drzwi - tłumaczy warszawski ulotkarz. Jego zdaniem uwagi są słuszne tylko wtedy, gdy ktoś rozrzuca reklamy na podłodze. - Takie zachowanie jest wykroczeniem i wtedy możemy podjąć interwencję - tłumaczy rzeczniczka prasowa stołecznej straży miejskiej i przypomina artykuł 63. kodeksu wykroczeń.
- Dla mnie to jakiś absurd. Ktoś śmieci w miejscu, które jest moją własnością i nie ponosi z tego tytułu żadnych konsekwencji. Mam tą osobę podać do sądu? - pyta rozżalony Łukasz. I dodaje: - Tak na marginesie to współczuję ludziom, którzy reklamują się korzystając z takich praktyk. Podobnie uważa pani Beata. - Po otwarciu skrzynki wszystkie ulotki natychmiast lądują w koszu, a sklepy i polityków, którzy zasypują mnie swoimi gazetkami staram się omijać szerokim łukiem.