Wjechał w przystanek i zabił 2 osoby. Koniec procesu Andrzeja Sz.
Do wypadku doszło w nocy z 30 na 31 października 2015 roku, ok. godz. 1. Samochód wjechał w przystanek autobusowy przy ul. Marszałkowskiej. Śmierć na miejscu poniosło 2 mężczyzn.
* Andrzej Sz. oskarżony jest o spowodowanie wypadku , w którym zginęło 2 mężczyzn oczekujących na przystanku na autobus. Prokurator zażądał dla niego 9 lat pozbawienia wolności. Obrońcy 36-latka twierdzą, że nie ma dowodów na to, że kierował on pojazdem po alkoholu i uciekł z miejsca wypadku.*
Do wypadku doszło w nocy z 30 na 31 października 2015 roku, ok. godz. 1. Samochód marki volvo wjechał w przystanek autobusowy przy ul. Marszałkowskiej. Potrąconych zostało dwóch mężczyzn, 47-letni Polak oraz 33-letni Włoch; mimo reanimacji nie udało się ich uratować. Samochód wypadł wówczas z jezdni, uderzył w śmietnik i wiatę przystanku. Kierowca po wypadku wysiadł z auta i poszedł do domu. Tam został zatrzymany przez policję. W momencie zatrzymania był pijany.
9 lat pozbawienia wolności
Prokuratura oskarżyła 36-latka o spowodowanie wypadku, w którym zginęły dwie osoby oraz o ucieczkę z miejsca wypadku i kierowanie pojazdem pod wpływem alkoholu. Za spowodowanie wypadku grozi 8 lat pozbawienia wolności, jednak za wypadek pod wpływem alkoholu to już 12 lat.
Proces zakończył się w poniedziałek. Wypowiedziane zostały mowy końcowe. Prokurator zażądał od oskarżonego 9 lat pozbawienia wolności, a także dożywotniego zakazu prowadzenia pojazdów. Ponadto Andrzej Sz. ma zapłacić 25 tys zł zadośćuczynienia matce starszego z mężczyzn, którzy zginęli oraz po 15 tys. zł dla trojga członków rodziny zmarłego Włocha.
- Oskarżony kierował pojazdem nie zachowując bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Naruszył szereg zasad, nie zachował ostrożności i prędkości, która zapewniłaby panowanie nad pojazdem. Przekroczenie prędkości było znaczne, niemal dwukrotne - mówił prok. Michał Mistygacz.
Z ekspertyzy biegłych wynika, że mogło to być nawet 104 km na godz., podczas gdy dozwoloną prędkością było 60 km na godz. Ale oprócz tego Andrzej Sz. co chwilę obracał się do siedzącej z tyłu koleżanki, z którą gwałtownie się kłócił.
- Chciałbym, żeby sąd pamiętał, że doszło do śmierci dwóch osób, które nie miały wpływu na przebieg wypadku - mówił prokurator. - Życie ludzkie jest wartością najwyższą i powinno podlegać szczególnej ochronie.
Agresywny styl jazdy
Krzyczałam "zwolnij, idioto!"
Znacznie ostrzej mówiła mec. Marta Tomkiewicz, reprezentująca w procesie bliskich 33-letniego Włocha. - Nie bez znaczenia pozostaje agresywny styl jazdy oskarżonego - podkreślała adwokat i szeroko cytowała zeznania pasażerek volvo:
"Przyspieszył i ja się przestraszyłam. Prosiłam, żeby zwolnił, krzyczałam do niego. Chciał wyprzedzać jakieś auta, jak w jakimś filmie. Jechał nieostrożnie, jakby był panem tej drogi. Nie musiałam patrzeć na licznik, żeby wiedzieć, że jechaliśmy za szybko. Krzyczałam "zwolnij, idioto". Odpowiedział, "Jak ci się nie podoba, to wypier...".
- Rodzina ma świadomość, że żaden wyrok nie będzie w stanie cofnąć skutków tego wypadku. Rodzina nie chce zemsty, ani rewanżu. Oczekuje jedynie od sądu uwzględnienia wszystkich okoliczności tej sprawy - mówiła mec. Tomkiewicz. Zaznaczyła, że poza przeprosinami na sali sądowej Andrzej Sz. niewiele uczynił, by wyrazić swój żal.
Zdaniem obrońców oskarżonego kierowca volvo niewątpliwie musi ponieść karę za wypadek, który spowodował. Ale ich zdaniem nie tak surową, jak oczekuje prokurator. Zarówno mec. Tadeusz Wolfowicz, jak i mec. Jakub Wende poprosili sąd, by z zarzutu usunąć jazdę pod wpływem alkoholu oraz ucieczkę z miejsca zdarzenia. Dlaczego?
W chwili zatrzymania Andrzej Sz. miał ponad 1,5 promila alkoholu we krwi. Przyznał jednak, że po powrocie do domu wypił ok. 300 ml brandy. Biegły toksykolog, który później miał ocenić poziom stężenia alkoholu w organizmie w chwili wypadku, uznał, że nie jest to możliwe. Mógł co najwyżej ocenić, czy deklaracja oskarżonego, ile wypił już po wypadku jest prawdziwa czy nie. I uznał, że nie jest. - Ale żadnych innych wniosków nie można wysnuwać na tej podstawie - zastrzegł mec. Wolfowicz.
Nie wiedział o śmierci 2 osób?
Zdaniem adwokatów 36-latek oddalił się z miejsca wypadku nie dlatego, że chciał uniknąć odpowiedzialności, ale dlatego, że był on świadom tego, ze potrącił 2 osoby. Według adwokatów, nie ma żadnych dowodów na to, że Andrzej Sz. widział ciała śmiertelnie potrąconych mężczyzn. Uzasadniając swoją tezę, mecenas Wolfowicz zacytował zeznania policjanta, który informował oskarżonego o tym, że w wyniku wypadku zginęły 2 osoby. Z relacji funkcjonariusza wynika, iż: "oskarżony zareagował w sposób graniczący z nieudawaną histerią, nie wierząc w podawaną informację".
- Zarówno obrona jak i nasz klient, dostrzegamy skutki tego wypadku. Mówimy o wypadku, w którym zginęło dwóch ludzi, którzy w żaden sposób do swojej śmierci się nie przyczynili. Nasz klient musi ponieść karę. To jest poza sporem - przyznawał mec. Wende. Jak twierdzi, oskarżony przeszedł dużą przemianę i każdy powinien otrzymać w życiu druga szansę.
- Chciałbym jeszcze raz przeprosić. Myślę o tym codziennie - powiedział na koniec Andrzej Sz.
Wyrok w tej sprawie ogłoszony zostanie za dwa tygodnie.
Źródło: (TVN Warszawa/WawaLove.pl)