Warszawa. Wypadek autobusu na S8. Legenda warszawskiej drogówki: nie powinien skręcać
Nie było powodu, żeby autobus skręcał w ten zjazd, bo linia 186 prowadzi prosto - uważa Wojciech Pasieczny, wieloletni policjant drogówki, ekspert rekonstrukcji wypadków drogowych. Jego zdaniem kluczowe w ustaleniu przyczyn tragedii będzie monitoring pojazdu, a nie zeznania świadków.
25.06.2020 | aktual.: 25.06.2020 18:12
W czwartek około godz. 12.30 autobus miejski linii 186 przebił bariery na trasie S8 i spadł na nasyp przy Wisłostradzie. Pojazd jechał w kierunku Żoliborza. Podróżowało nim ok. 40 osób: 1 kobieta zginęła, jest siedmiu rannych, w tym trzech ciężko. Do szpitala przewieziono łącznie 16 pasażerów i kierowcę.
WP: Zna Pan miejsce, gdzie doszło do wypadku?
Wojciech Pasieczny: Bardzo dobrze. To jest zjazd z mostu Grota-Roweckiego w kierunku Gdańska czy Łomianek. Nie jest to specjalnie niebezpiecznie miejsce, ale zdarzały się w tym miejscu wypadki. Najczęściej kierowcy skręcali w zjazd ze zbyt dużą szybkością.
WP: Jaka jest Pana ocenia tego, co się stało?
- Nic jeszcze nie wiemy. Wiadomo tylko, że autobus jechał i spadł. Sprawa jest zagadkowa. Sprawdziłem, że linia 186, którą obsługiwał ten autobus, prowadzi prosto przez most. Nie ma więc powodu, żeby kierowca skręcał w ten zjazd, przy którym doszło do wypadku.
WP: Pojawiła się relacja świadka, który wspomniał o jakiś gwałtownym manewrze autobusu tuż przez wypadkiem.
- Świadek zdarzenia, który wypowiadał się w telewizji, twierdził, że przed wypadkiem autobus gwałtownie odbił w lewo. Zjazd prowadzi w prawo, więc taki manewr nie ma uzasadnienia. Chyba, że kierowca zorientował się, że jest na pasie do zjazdu w prawo i gwałtownie chciał ten pas zmienić i jechać dalej prosto. Pojawiły się doniesienia, że przed wypadkiem zasłabł. To wszystko będzie musiała ustalić policja. Moim zdaniem ważniejszy od zeznań kierowcy i świadków będzie zapis monitoringu. Podobno autobus był nowy, więc na pewno był w niego wyposażony.
WP: Autobus przebił barierki ochronne. Czy to wskazuje na nadmierną prędkość?
- Niekoniecznie. Ważniejsza od prędkości jest tu energia kinetyczna, a więc prędkość razy masa. To był duży i ciężki autobus przegubowy. Masa była olbrzymia, więc nawet przy niewielkiej prędkości taki efekt przebicia barierek był możliwy.
WP: Pojawiły się też informacje, że kierowca był dość młody, około 20-letni. Czy jego doświadczenie było wystarczające, żeby kierować autobusem?
- Kierowcy, którzy zawodowo jeżdżą autobusami muszą mieć nie tylko prawo jazdy odpowiedniej kategorii, ale przejść jeszcze tzw. kwalifikację wstępną i zdobyć dodatkowe uprawnienia. Przepisy mówią, że żeby prowadzić autobus, trzeba mieć minimum 23 lata. To był kierowca zatrudniony w miejskim przedsiębiorstwie komunikacyjnym, więc jestem pewien, że spełniał wszystkie kryteria. Nie sądzę, żeby z młodego wieku można było robić jakiś zarzut.
Wojciech Pasieczny jest legendą warszawskiej drogówki, gdzie był zastępcą naczelnika Wydziału Ruchu Drogowego. Przepracował tam w sumie 21 lat, był przy ponad 600 śmiertelnych wypadkach drogowych. Na emeryturę przeszedł blisko 10 lat temu, ale cały czas zajmuje się ruchem drogowym. Jest biegłym samochodowym, ekspertem rekonstrukcji wypadków drogowych, działa też w fundacji "Zapobieganie Wypadkom Drogowym".
Zobacz także: Cezary Tomczyk o wizycie Andrzeja Dudy w USA: jest jak w piosence