Uzdrowienie na Stadionie Narodowym? "To może zdarzyć się dziś!"
Rozmawialiśmy z uczestnikami imprezy "Jezus na Stadionie", po co przyjechali do Warszawy. Oto co usłyszeliśmy.
01.07.2017 12:40
35 tys. osób zgromadziły w sobotę rekolekcje Jezus na stadionie" z udziałem o. Johna Bashobora, które odbywają się na Stadionie PGE Narodowym. Wśród nich są Mariusz, Bożena i Weronika. Po co przyjechali, czego oczekują? Czy wierzą w moc zagranicznego duchownego, który uzdrawia ciężkochorych?
- Może niektórzy przyszli tu z listą rzeczy, które chcą od Boga dostać; to nie jest dobra modlitwa; jesteśmy tu, żeby uwielbiać Boga - mówił Bashobora podczas rekolekcji na warszawskim Stadionie Narodowym. Charyzmatyczny duszpasterz przyjeżdża regularnie do Polski, by głosić swoje kazania dla wielu tysięcy wiernych.
Poszczególne trybuny na Stadionie zostały wypełnione po brzegi. Tłumy śpiewają, rozmawiają, podekscytowane oczy skierowane są na scenę w centralnej części płyty, gdzie w kolorowych strojach tańczą młodzi ludzie. Wydawać, by się mogło się, że to kolejny koncert, kóry odbywa się na PGE Narodowy. Jedyne, co wyróżnia publiczność od innych są ściskane w garści Pisma Święte i różańce. I gigantyczne kolejki do spowiednika, które są dłuższe nawet od tych po hot-dogi i zapiekanki.
Wśród tych osób, które chciały zobaczyć na żywo o. Bashoborę jest nastoletnia Weronika, która już po raz drugi uczestniczy w rekolekcjach prowadzonych przez duchownego z Ugandy. Jak sama mówi w rozmowie z WawaLove.pl przyjechała, bo "uwielbia uwielbiać Jezusa". - W jakiej intencji przyjechałam do Warszawy? Chcę, by Bóg wyprowadził mnie dalej, bym z większą pewnością mogła głosić jego słowa - przyznaje Weronika i dodaje, że chce podziękować za wiele łask, jakie otrzymała.
- Kiedyś byłam zamkniętą w sobie dziewczyną. Zmagałam się z depresją, mój ojciec był alkoholikiem. To oznaczało ciągłe kłótnie, interwencje policji, czasami nie miałam, jak wracać do domu - opowiada Weronika i wspomina, gdy z mamą zdecydowała się na roczną tułaczkę po mieszkaniach znajomych. Przyznaje, że to był najlepszy rok w jej życiu.
- W tym samym czasie chorowałam na chrzęstniaka. To jest nowotwór kości, cierpiałam na straszne bóle kręgosłupa kregosłupa. Tak, że nie mogłam chodzić - wspomina Weronika. - Gdy ktoś mi wtedy mówił na pocieszenie, że "Bóg uzdrawia" to myślałam, że to science fiction. Myślałam, że cierpienie, które otrzymałam musi być ciągłym bólem. Myślałam, że na to zasłużyłam.
Weronika zmienia zdanie niedawno. Jak sama przyznaje, że "Bóg uwolnił ją" z depresji. - Nauczył mnie przebać za winy popełnione przez ojca. Co więcej pomógł mi wyzdrowieć - przyznaje dziewczyna. Gdy pytam, jak to się stało, wspomina wizytę u lekarza, który po pół roku stwierdził... zanik chrzęstniaka. - Doktor spojrzał na jeden i drugi rentgen, aż w końcu na mnie i zapytał: "to po co Pani tu przyszła? Ja nic nie widzę". Byłam w szoku. Teraz chodzę, biegam, skaczę, tańczę podczas modlitwy. Zresztą sama widziałaś - śmieje się Weronika.
"Nie można przychodzić z listą życzeń"
Bożena przyjechała ze Szczecina. Odbyła ośmiogodzinną podróż do stolicy, która była dla niej wyczerpująca. Na pytanie, ile ma lat odpowiada, puszczając oczko: - uznajmy, że 50+, dobrze?. W przeszłości grała w dziewczęcej sekcji piłkarskiej Pogoń Szczecin. Od zawsze kochała sport, przebywanie wśród ludzi.
Tym samym została jednym z Rycerzy Jezusa Chrystusa. - Co robimy? Chwalimy Pana - odpowiada krótko. - Ja nie wstydzę się Jezusa. Niektórzy żartobliwie nazywają mnie zakonnicą, ale ja jestem z tego dumna - dodaje i podkreśla, że nie ma w tym "żadnej wyższości". - Przecież wszyscy jesteśmy grzesznikami - mówi Bożena
Jak sama przyznaje w rozmowie, by tak się stało, musiała się nawrócić. - Przeżyłam wiele traum w moim życiu. Śmierć 15-letniego syna, rozstanie z mężem... te zdarzenia sprawiły, że zaczęłam zadawać pytania, dlaczego mnie to spotkało. I po wielu latach otrzymałam odpowiedź. To przez to, że jestem taka ciekawska - uśmiecha się kobieta.
Znów pytam o intencję. - Mam swoje prośby i zmartwienia. Po uprawianiu mojej ukochanej piłki nożnej cierpię na nieznośny ból stawów. Nie chcę wyzdrowieć tylko dla siebie, chce pomagać wspólnocie, chce być wśród ludzi. Ale na spotkanie z Bogiem nie można przychodzić z listą życzeń. O tym zresztą dziś mówił o. Bashobara - mówi Bożena.
"Wierzę, że w tym dziadostwie jest Pan!"
Nieopodal Bożeny siedzi Mariusz. Na pytanie, dlaczego dziś jest na Stadionie Narodowym odpowiada: jestem chrzescijaniniem i wymagam dużo od siebie. Chce przekazać wiarę swoim dzieciom i chcę pomóc innym ludziom. Tu obok jest syn mojego brata - wskazuje na wózek, który stoi obok niego. - To jest Kuba, cierpi na porażenie mózgowe. Nie mówi, nie chodzi, a ma tyle samo lat, co moja córka.
W Warszawie modlą się w trójkę - przynajmniej chciałby tego Mariusz. - Zabrałem tu swojego brata, bo on musi się nawrócić. Kuba jest jaki jest, nie można nic z nim zrobić, ale wierzę, że w tym dziadostwie jest Pan! - podkreśla donośnie. - Jan Paweł II mówił, że jest czas niepokoju, ale i nadziei. Nie musi być nas dużo, ale musimy być prawdziwi - mówi Mariusz, próbując przekrzyczeć się przez hałas dobiegający ze sceny.
Mimo, że historie naszych trzech rozmówców różnią się od siebie, w jednej kwestii są zgodni: według nich to nie ojciec Bashobora uzdrawia tylko siły wyższe. - Uzdrowienie jest jak najbardziej realne i to może zdarzyć się dziś. Nie zdziwiłabym się, gdyby zobaczyła osoby, które nagle wstają z wózków - przyznaje bez wahania Weronika. Zgadza się z nią Mariusz, ale też dodaje, że to może nastąpić zawsze i wszędzie. - Nie znasz dnia, ani godziny - podkreśla.
Przeczytajcie również: O. Bashobora na Stadionie Narodowym. "13 godzin modlitw"