Najwięcej kleszczy z boreliozą żyje w Lesie Kabackim i Bielańskim. Zakażone jest aż 40 procent pajęczaków
"Mogą pół roku nie jeść, czekając na ofiarę".
"Nawet 40 procent kleszczy jest zarażonych boreliozą" - alarmują naukowcy ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Według najnowszych badań większość z nich żyje w Warszawie.
"Kleszczy w naszym otoczeniu jest coraz więcej. Co gorsza, coraz częściej są one nosicielami boreliozy" - informują naukowcy z Samodzielnego Zakładu Entomologii Stosowanej Wydziału Ogrodnictwa, Biotechnologii i Architektury Krajobrazu SGGW. "Mogą pół roku nie jeść, czekając na ofiarę. Potrafią się dobrze regenerować i błyskawicznie dostosowują się do zmian w środowisku" - dodają.
Co odstrasza kleszcze?
Jak wynika z badań naukowców, na Mazowszu zakażonych boreliozą jest ok. 30-40 procent pajęczaków. I niestety nie mają naturalnych wrogów, którzy mogliby ograniczać ich populację. "Jedyną przeszkodą w ich rozwoju są mroźne zimy (których w naszym zmieniającym się klimacie coraz mniej) i długotrwałe susze" - piszą naukowcy.
Czemu jest ich coraz więcej? Jednym z powodów jest częstsze odwiedzanie ludzkich siedzib i ogródków przez dzikie zwierzęta: kuny domowe, lisy, łosie, sarny i gołębie. "Także domowe psy i koty przyczyniają się do rozprzestrzeniania. Wystarczy, że zwierzę zgubi w przydomowym ogródku opitą samicę kleszcza, a już po kilku dniach możemy mieć w pobliżu kilka tysięcy jaj, z których w przyszłości rozwiną się młode, głodne osobniki" - czytamy w komunikacie SGGW.
Według naukowców, pajęczaków nie odstraszają rośliny takie jak wrotycz czy lawenda, a olejki o zapachu waniliowym wręcz je wabią. "Najskuteczniejszą metodą ochrony przed kleszczami są preparaty chemiczne zawierające duże stężenie substancji czynnej DEET. Chociaż budzi ona wiele kontrowersji, jest to obecnie jedyny skuteczny środek zaradczy. Właśnie dzięki tego typu preparatom stajemy się 'niewidoczni' dla krwiopijców" - informują.