Krew, histeria, walka o czas. Kulisy brutalnej bójki na Mokotowie
- Gdy patrzę teraz przez okno, to jedyne co widzę to kałuża krwi – mówi Marcin, mieszkaniec Mokotowa, który minionej nocy próbował uratować jedną z czterech ofiar brutalnej bijatyki.
- Gdy patrzę teraz przez okno, to jedyne co widzę to kałuża krwi – mówi Marcin, mieszkaniec Mokotowa, który minionej nocy próbował uratować jedną z czterech ofiar brutalnej bijatyki. Do tragedii doszło około godziny pierwszej przy osiedlu na ulicy Bachmackiej. Do szpitala z ranami ciętymi i kłutymi trafiło czterech mężczyzn. Jeden z nich zmarł w wyniku odniesionych obrażeń – to właśnie jemu Marcin chciał uratować życie.
Trzecia w nocy, Mokotów, blok przy ulicy Bachmackiej. Marcina budzi żona, którą zaniepokoiły krzyki i wrzaski na osiedlu. – Podeszliśmy do okna i zobaczyliśmy paru rozhisteryzowanych chłopaków, którzy „miotali się” na uliczce. Jednak naszą uwagę przykuł jeden z nich, który leżał na plecach i nie dawał znaków życia – opowiada Marcin. Powiadamiając pogotowie, małżeństwo usłyszało, że została już przyjęta seria zgłoszeń w tej sprawie. – Niewiele myśląc, chwyciłem za apteczkę samochodową, opaski uciskowe i parę ręczników. Wybiegłem na zewnątrz – opowiada Marcin.
Na ulicy zastał grupę czterech, około dwudziestoletnich chłopaków. Oprócz tego, którego zauważył z okna swojego domu, pod płotem siedział kolejny, który trzymał się mocno za brzuch. – Przy tułowiu trzymał kawałek materiału, przesiąkniętego krwią – relacjonuje Marcin. Dwóch innych biegało po chodniku w histerii, dzwoniąc przez telefon komórkowy. – W pierwszej kolejności zająłem się tym, który potrzebował pilnej pomocy – dodaje.
- Był zimny, wyziębiony, wręcz w agonalnym stanie. Nie dawał znaków życia. Dopiero, gdy podsunąłem mu ręcznik pod głowę, usłyszałem słaby jęk – mówi jednym tchem Marcin. – Długo szukałem jakichkolwiek obrażeń, dopiero po odsłonięciu koszulki zauważyłem, że na klatce piersiowej znajduje się zakrwawiony materiał, który tamuje rany.
Zabrakło szybkiej pomocy?
Na miejsce dotarli również policjanci. Jak mówi Marcin w rozmowie z WawaLove.pl, spodziewał się szybkiej pomocy ze strony funkcjonariuszy. – Tak jednak się nie stało. Przede wszystkim zakazali mi dotykać tego leżącego człowieka. Usilnie próbowałem im wytłumaczyć, że ten facet jeszcze żyje i trzeba się nim zająć! Musieliśmy poczekać na pogotowie – Marcin nie kryje oburzenia.
Tak też się stało – jak poinformował nas Marcin karetka na wezwanie stołecznych policjantów, przyjechała dość szybko. – Jednak ku mojemu przerażeniu, ratownicy zajęli się rannym w mało profesjonalny sposób – mówi zdenerwowany. – Nie śpieszyli się z akcją ratunkową. Parę minut spędzili na szukaniu wygodniej pozycji dla rannego, sprawdzali tętnicę. Dopiero po jakimś czasie rozcięli mu koszulkę – Czy wtedy rozpoczęła się resuscytacja? – Nie! Jeszcze długo zastanawiali się, czy użyć elektrod z karetki, by pomóc chłopakowi – powiedział Marcin.
Cenne minuty mijają. Jak wynika z relacji Marcina, ratownicy w końcu zdecydowali się zabrać rannego przy użyciu noszy. – Nawet nie owinęli go w folię termoizolacyjną, a przecież był wyziębiony, całkowicie zimny – burzy się świadek zdarzenia. I to nie tylko opinia Marcina – wielu sąsiadów z mokotowskiego osiedla, którzy obserwowali akcję ratowniczą z okien mieszkań (a nie mieli odwagi wyjść na zewnątrz), również stwierdzili, że ratownikom zabrakło dynamicznego działania.
- Tak samo było w przypadku drugiego rannego – mówi rozgoryczony Marcin. – Był w lepszym stanie, co nie znaczy, że nie potrzebował pomocy – Tej, według niego, zbrakło, pomimo faktu, że na miejsce zdarzenia przyjeżdżały kolejne ambulanse. – Ranny błąkał się od karetki do karetki. Został pozostawiony sam sobie. Nie miałem poczucia, że ratownicy wykonywali dynamiczną i sprawną akcję ratowniczą.
Sto metrów od Marcina, funkcjonariuszy, ratowników i zranionych znaleziono kolejną zakrwawioną ofiarę. – Z rozmów policjantów dowiedziałem się, że doszło do brutalnej bójki w jednej z sąsiednich klatek schodowych. Tam też zabezpieczono ślady w obecności prokuratora. Bardzo prawdopodobne, że w tej klatce wcześniej została zaatakowana kolejna, czwarta osoba – opowiada Marcin.
Płacz, szok, histeria
Co się stało z dwoma przerażonymi chłopakami, którzy obudzili Marcina i jego żonę? – Byli w szoku, w histerii. W rozmowie z funkcjonariuszami plątali się w zeznaniach. Początkowo twierdzili, że nie znają ofiary, której udzielałem pomocy. Jeden z nich popłakał się w ramionach policjantki, próbowała go uspokoić – wspomina Marcin.– Jednak gdy wracałem już powoli do domu, zauważyłem, że zostali skuci w kajdanki i wsiadali do radiowozu.
Na drugi dzień Marcin złożył oficjalne zeznania na policji. To tam też się dowiedział o tragicznym bilansie bójki z poprzedniej nocy. – Dwóch walczy o swoje życie w szpitalu, jeden jest w stabilnym stanie. Ten chłopak, któremu starałem się pomóc, umarł – mówi.
Niebezpieczna okolica
Sąsiedzi z mokotowskiego osiedla twierdzą, że do krwawej bijatyki doszło podczas alkoholowej libacji po pasterce. W wyniku nieporozumienia dwie grupy miały się pokłócić. To wtedy ktoś chwycił po nóż. Według informacji zdobytych przez RMF FM, policjanci poszukują 27-letniego Kacpra J. - potencjalnego sprawcę zabójstwa.
Według Marcina winny nie jest tylko jeden sprawca. – Nie jestem weteranem miejskich ustawek, ale nie wydaje mi się, żeby jedna osoba była w stanie tak poważnie zranić cztery inne. W tym jedną zabić, celując nożem w serce. Trzeba być naćpanym albo działać z premedytacją, żeby wiedzieć, że takie obrażenia prowadzą do śmierci – przyznaje Marcin.
Takie bloki mieszkalne, jak te przy ulicy Bachmackiej, należały wiele lat temu do kompleksu osiedli wojskowych i milicyjnych w tej części Mokotowa. – Jest sporo patologii, która noc w noc gromadzi się przy licznych sklepach monopolowych. Nie ma stałej grupy, która terroryzowałaby sąsiedztwo, ale wieczorami po uliczkach kręcą się ekipy młodych, pijanych ludzi. W bloku w którym mieszkam, kilkadziesiąt lat temu doszło do zabójstwa podczas libacji - mówi Marcin. - Gdy rozmawiałem z policjantami, sami funkcjonariusze stwierdzili, że ta okolica jest im dobrze znana – dodaje.
Przeczytajcie również: Warszawski foodsharing. Podziel się posiłkiem z bezdomnymi