Jan Śpiewak: "Urzędnicy łamią regulamin budżetu obywatelskiego" [ROZMOWA]
"Prawie połowa projektów obywatelskich zostanie bez żadnej opinii, zwyczajnie odrzucona" - mówi warszawski aktywista i radny Śródmieścia
Do warszawskich stowarzyszeń, aktywistów i zwykłych mieszkańców co chwile docierają kolejne e-maile z informacją, że ich projekt, który miał powstać w ramach budżetu obywatelskiego, nie zostanie zrealizowany.
Przepadły już nie tylko wzbudzające pewne kontrowersje pomysły, jak m.in. targ warzywny ulokowany na pl. Konstytucji czy Deptak Marszałkowska (łączący pl. Zbawiciela i pl. Konstytucji), przepadły też te mniejsze, jak sygnalizacja świetlna na Muranowie czy kampania edukacyjna w sprawie zanieczyszczenia powietrza.
Co się stało z pomysłami zgłoszonymi przez Miasto Jest Nasze?
- Część naszych projektów została odrzucona zupełnie bez konsultacji. Tymczasem regulamin budżetu partycypacyjnego przewiduje, że zanim projekt zostanie odrzucony, należy skutecznie skontaktować się z wnioskodawcą i zaproponować zmiany, jeśli nie da się takiego projektu w całości zrealizować. Od złożenia wniosków minęły już 3 miesiące. Nasze i nie tylko nasze projekty przechodziły już przez wstępną weryfikację, więc były już raz w rękach urzędników, potem były głosowane w procesie preselekcji, więc przeszły pozytywnie już dwa etapy i następnie trafiły na trzecie sito, które okazało się mieć dla nich za małe "oczka". Więc projekty przepadły.
Bez konsultacji z Wami
- Po pierwsze urzędnicy złamali regulamin nie konsultując się z autorami, a dwa, urzędnicy odrzucili ogromną liczbę projektów. W Śródmieściu to było chyba ok. jedna czwarta plus te, których w ogóle nie zaopiniowano i nie wiadomo właściwie, co się z nimi stanie. Więc przypuszczam, że może dojść do sytuacji, że prawie połowa projektów obywatelskich zostanie bez żadnej opinii, zwyczajnie odrzucona.
Jak urzędnicy tłumaczą odmowę?
- Niektóre powody były dla nas zupełnie kuriozalne lub bardzo trudne do zaakceptowania. Posłużę się najbardziej obrazowym przykładem, czyli budową sygnalizacji świetlnej przy ul. Orlej, która według urzędników ma trwać aż trzy lata (i stąd wniosek o odrzucenie). Tymczasem sprawa wyglądała tak: najpierw ktoś zgłosił potrzebę przejścia dla pieszych (chodzi o odcinek między pl. Bankowym, a al. Jana Pawła) w miejscu gdzie jest ogromny fragment drogi bez świateł. Dla pieszych, szczególnie starszych mieszkańców Muranowa to wielki problem, mogą czuć się przez to zamknięci, jak w więzieniu. Więc wnioskodawca poprosił o wytyczenie pasów. Urząd się nie zgodził i wyjaśnił, że w tym miejscu musi być sygnalizacja. Więc wnioskodawca dodał do wniosku sygnalizację, a urzędnik powiedział, ze teraz, w kształcie zaproponowanym przez sam urząd, nie da się tego zrobić. Pomimo faktu iż to sygnalizacje i przejścia są właśnie jednym z promowanych rozwiązań w budżecie partycypacyjnym! Więc najpierw urząd wysyła sygnał - zgłaszajcie
wnioski dotyczące przejść dla pieszych i sygnalizacji, a potem sam taki projekt torpeduje.
Może jest jakiś urzędnik, który ma na nazwisko Niedasię?
- Oczywiście. Tym urzędnikiem jest Hanna Gronkiewicz-Waltz . To ona ponosi odpowiedzialność za ten stan.
Prezydent może nawet nie wiedzieć, że taki projekt w ogóle istnieje.
- Tak, ale ona odpowiada za sytuację, że taki urząd jak Zarząd Dróg Miejskich funkcjonuje w oparciu o własne zasady i jest właściwie państwem w państwie. A to nie jest jedyny warszawski urząd, który tak działa. Wystarczy spojrzeć w jaki sposób budowane są drogi rowerowe w stolicy.
Kosztem ścieżki dla pieszych, a nie drogi samochodowej?
- Między innymi. Ale też budowane są w taki sposób, ze rowerzysta często czuje się jak w matrixie. Ścieżki kończą się na środku niczego, przerwane zaczynają po drugiej stronie ulicy, część budowana jest w sposób niebezpieczny dla samego rowerzysty.
Przyznać jednak trzeba, że buduje się ich coraz więcej
- Za to nie tworzą one żadnego systemu. Świetnie było to widać np. podczas remontu Targowej. Poza tym mieliśmy też remonty ulic jak np. Prostej, gdzie poszerzono ulicę kosztem drzew, do tego do jakiś niebotycznych rozmiarów, zupełnie bez sensu. Forsuje się rozwiązania rodem z lat 70., kosztujące miliardy, realizowane przez urzędy nie kontrolowane właściwie w żaden sposób. Budżet obywatelski pokazał tylko skalę niekompetencji tych urzędów.
Proponuje się mieszkańcom Warszawy narzędzia, z których nie mogą korzystać?
- Przypomnijmy tylko, jaka jest geneza budżetu obywatelskiego w Warszawie. Został wprowadzony przed referendum. Urząd Miejski bardzo długo mówił tylko - że zacytuję tylko Marcina Wojdata, podsekretarza miasta. Wojdat powiedział, że urzędnicy nie dorośli do partycypacji, a mieszkańcy nie dorośli do uczestniczenia w procesach decyzyjnych w mieście. On to powiedział parę miesięcy przed referendum. Gdy zostało ono zorganizowane i okazało się, że Hanna Gronkiewicz-Waltz może stracić stanowisko, nagle okazało się, że przeciwny tej idei urząd miasta został zmuszony do działania zupełnie odwrotnego. Więc Hanna Gronkiewicz-Waltz zrobiła piarowo-marketingowy zwrot, żeby pokazać, że nie jest frontem do obywateli. I tak ten budżet uchwalono. Ale sama struktura urzędu się nie zmieniła.
Miasto Jest Nasze mocno zachęcało do uczestniczenia w budżecie obywatelskim
- To był jeden z postulatów Ruchów Miejskich. Wciąż uważamy, że trzeba zwiększać udział obywateli na decyzję miejskie. Ostatnie wybory prezydenckie też pokazały to, iż ludzie chcą mieć większy wpływ na to, co się dzieje, że nie chcą być wiecznie ignorowani.
Co rok proponuje się w budżecie obywatelskim budowę słynnych już wind przy moście Poniatowskim. I co roku okazuje się, że dalej ich nie ma.
- Budżet obywatelski pokazuje dokładnie, jakie są podstawowe potrzeby mieszkańców. To świetny, publiczny sondaż na temat potrzeb. Bo czasem to nie są jakieś kosmiczne, wygórowane żądania, ale właśnie małe, choć najważniejsze, piwotalne, jak mówił minister Sienkiewicz. I windy na Poniatowskim są dokładnie takim przykładem. Pamiętajmy, że na Powiślu mieszkają głównie starsi ludzie, oni nie mają jak się z tego Powiśla wydostać, bo zwyczajnie na te schody nie mogą się wdrapać. Więc budowa tych wind powinna zostać zrealizowana dawno, dawno temu. W zeszłym roku projekt przepadł. W tym też się nie da go zrealizować, więc gdzie tu jest logika?
Pojawiały się też inne, czasem kontrowersyjne pomysły. Miasto Jest Nasze chciało zamknięcia dla ruchu samochodowego na odcinku Marszałkowskiej między pl. Zbawiciela, a pl. Konstytucji.
- Chcieliśmy, by było podobnie jak na Chmielnej. Byłby dostęp do posesji, ale ruch tranzytowy by nie działał. To jest zresztą zapisane w planach miejskich. Pewnie niewiele osób już o tym pamięta, ale po to była poszerzana ul. Waryńskiego 10 lat temu - by wyłączyć ten odcinek Marszałkowskiej spoza ruchu tranzytowego. W planach było uczynienie tego odcinka deptakiem, podobnie jak na Chmielnej i zrobienie z tej części Warszawy miejsca bardziej kulturalnego,
Na pl. Zbawiciela zawsze się dużo działo
- Jest tu rzeczywiście sporo ludzi, ale będzie jeszcze więcej. Tuż obok zaraz otworzą bibliotekę, to będzie drugi BUW, do tego na Koszykowej się również sporo dzieje. W planach chodziło o to, by zachęcać ludzi do przyjeżdżali do Centrum, by wspierali biznes lokalny.
Stąd koncepcja deptaku? Dlaczego pomysł odpadł?
- No więc plany są, składamy wniosek i dostajemy odpowiedź "nie da się, bo żeby ten pomysł zrealizować... najpierw musi spaść ruch samochody w Śródmieściu. To zaraz: 10 lat temu zrealizowano inwestycję za dziesiątki milionów złotych, żeby ten ruch spadł, a teraz się mówi, że nie, że nie ma możliwości, bo ruch jest za duży? To jest jakaś paranoja. To po co te urzędy, instytucje w ogóle są i komu służą? Bo mam wrażenie, że służą wyłącznie same sobie.
Mieliście także projekt dotyczący tablic, na których pokazywany byłby poziom zanieczyszczenia smogiem. Też odpadł?
- Też został uwalony. Mieliśmy taką kampanię, że chcieliśmy w miejscach, gdzie stoją reklamy lub stoją słupy ogłoszeniowe, wynająć powierzchnię, zresztą część z nich należy do miasta i być może udałoby się to załatwić bezgotówkowo. Chcieliśmy pokryć te billboardy takim specjalnym materiałem, który jest w filtrach przeciwsmogowych, na których osadzałoby się zanieczyszczenie. W ten sposób każdy zobaczyłby jak to naprawdę wygląda i jak zanieczyszczone jest powietrze w Warszawie. Chcieliśmy pokazać ludziom czym naprawdę oddychają.
I co się stało? Czemu ten projekt nie przeszedł?
- Urząd Dzielnicy stwierdził, że... nie należy to do kompetencji miasta. Niech pan uważnie posłucha: Nie jest w gestii miasta pokazać jego mieszkańcom, jakie jest zanieczyszczenie w mieście, w którym mieszkają!
Argumenty, jakie pan przytacza, przypominają trochę hellerowski paragraf 22: By wypełnić warunki kryterium, trzeba jednocześnie spełniać inny warunek, który to kryterium wyklucza
- W tym akurat przypadku to argument, który pozwala na odrzucenie właściwie każdego projektu obywatelskiego. To skoro taka rzecz nie jest w kompetencji miasta, to ja się pytam, po co to miasto istnieje? Odrzucanie wniosków obywateli podważa całą ideę budżetu. Budżet obywatelski opiera się na zaufaniu, na umowie społecznej, jaką zawiązuje Hanna Gronkiewicz-Waltz z mieszkańcami Warszawy mówiąc: oddaję wam pewną władzę do tego by podejmować decyzje na temat miasta, na temat rzeczy, których naprawdę potrzebujecie.
Tym bardziej to powinno być prostsze, że budżet partycypacyjny, to niewielki ułamek budżetu dzielnic
- To są naprawdę bardzo małe pieniądze. Nie chcę skłamać, ale pewnie 0,02 budżetu miasta. W Warszawie to suma ok. 50 milionów, a cały budżet stolicy to 15 miliardów złotych. To kieszonkowe, żadne wielkie pieniądze. I Hanna Gronkiewicz-Waltz dała mieszkańcom tę namiastkę władzy, umówiła się z nimi, mieszkańcy jej zaufali, nie odwołano w referendum, wybrano w drugiej turze na trzecią kadencję, a teraz prezydent mówi tym mieszkańcom: "Nie. To mnie nie interesuje". To jest złamanie tej umowy. Doprowadza się do sytuacji, że ludzie nie będą zgłaszać tych projektów,
Na przygotowanie takiego projektu potrzeba sporo czasu, a nawet pieniędzy
- Weźmy nawet taki najmniejszy przykład. Ktoś idzie do sąsiadów i mówi: Słuchajcie, zróbmy u nas przejście dla pieszych, bo tu wciąż samochody pędzą i w tym roku zginęły już trzy osoby. Zbierają podpisy, idą do urzędu. Robią to, bo miasto dało im taką możliwość i ich do tego zachęcało. A potem się dowiadują, że ten projekt nawet nie został przedstawiony pod głosowanie mieszkańców, tylko zwyczajnie uwalony przez urzędnika. Czy tacy ludzie podpiszą się drugi raz pod takim projektem, gdy zobaczą, że to sensu nie ma, że to nie działa? Śmiem wątpić. To powoduje erozje tego zaufania na linii władza - mieszkańcy, kolejny podział.
Jest na to remedium?
- Będziemy apelować, by przedłużyć okres składania wniosków o dwa tygodnie. Tak by wszystkie złożone projekty zostały zaopiniowane i zweryfikowane. Należałoby też wyciągnąć konsekwencje wobec tych urzędników, którzy blokują ten proces. Musi się zresztą zmienić sama struktura urzędnicza w mieście. Przypomnijmy, że podczas urzędowania Hanny Gronkiewicz-Waltz administracja została zwiększona o jedną trzecią, a razem ze spółkami miejskimi to chyba można nawet zaryzykować stwierdzenie, że o połowę. Niestety, jakość obsługi mieszkańców nie poprawiła się o połowę. Można założyć , że nawet się pogorszyła. Nie może być tak, że płacimy coraz więcej na urząd i urzędników pani prezydent, a dostajemy za to coraz mniej. Będziemy żądać strukturalnych, systemowych zmian.
To kiedy pojawią się te windy przy moście Poniatowskiego?
- Wolałbym, żeby to mieszkańcy zdecydowali, że pojawią się jak najszybciej. Niestety, urzędnicy twierdzą, że chodzi o jakiś wieloletni projekt finansowy, więc windy - jeśli się w ogóle pojawią, to w 2018 - 2019 roku, czyli dopiero za trzy, cztery lata.