Jak nie zatrudniłem warszawiaków do pracy [LIST]
"Zapewne pracę da im ktoś, kto nie zna ich poglądów. Na pewno nie ja"
15.09.2015 19:57
Dostaliśmy od naszego czytelnika list, publikujemy go w całości.
Jestem właścicielem kilku salonów z biżuterią w całej Polsce. Ponieważ otwieram właśnie w stolicy kolejny (sam nie pochodzę z Warszawy), potrzebowałem trzech dyspozycyjnych osób do pracy. Płacę w miarę dobrze, wychodząc z założenia, że w pracownika warto zainwestować. Opublikowałem odpowiednie ogłoszenie, a po kilku dniach uzbierał mi się całkiem niezły stosik "cefałek", z których moja pracownica wybrała odpowiednich jej zdaniem pięć osób. Miałem z nimi porozmawiać osobiście i wybrać trzy najodpowiedniejsze.
Wybierając te osoby, kierowałem się wieloma czynnikami. Nie tylko oddawałem w ich ręce spory majątek, ale mieli oni reprezentować firmę z długą tradycją, o umiejętności sprzedaży nawet nie wspominam. Przyjrzałem się więc ich życiorysom dokładnie. Wszystko było w porządku, kwalifikacje i aparycja były więcej niż dobre, ale z ciekawości wieczorem, zajrzeliśmy z żoną na ich, prawie zupełnie otwarte dla wszystkich, facebookowe profile.
Im dłużej je przeglądałem, tym większe robiły mi się oczy. Moi, ewentualni, przyszli pracownicy, nie tylko szeroko komentowali bieżące wydarzenia polityczne i społeczne, ale również w określony sposób je komentowali. Jeden z nich, 23-letni chłopak pisał na swoim wallu, że "Hitler miał rację, a wszystkich arabów należy zagazować". "Ciapaci" było określeniem najdelikatniejszym, ale nie przytoczę tu słów, jakich użył na wobec uchodźców w komentarzach. Dodam tylko, że "brudasy" też nie było najostrzejszym.
Inny z kandydatów miał profil ukryty, ale komentował często ogólnopolskie wydarzenia kulturalne, w których i ja brałem udział, więc mogłem przeczytać np., że "jak tu arabusy przyjadą, to ich poczęstuje maczetą". Jednak najbrutalniejsze w opiniach były dziewczyny. Jedna z nich we wpisie o tęczy na pl. Zbawiciela pisała, że "Ta Żydówa pozwala, by p*y mogły maszerować od rana do wieczora, a prawdziwym patriotom nie wolno" lub "cioty to się powinno topić w Wiśle i brać pieniądze za takie przedstawienie". Nie cytuję tu najmocniejszych wpisów, dodam tylko, że jedna z nich opublikowała na swoim wallu słynne, wstrząsające zdjęcie ciała dziecka wyrzuconego przez morze na plażę i podpisała je "jednego terrorystę mniej".
I ja miałbym powierzyć takim ludziom stanowiska? Co byłoby, gdyby do mojego salonu wszedł bogaty mieszkaniec Arabii Saudyjskiej, w turbanie i chciał zakupić biżuterię? Usłyszałby, że jest "szmatłogłowym kozoj...cą"? "Terroystą"?. Że "powinno się go zagazować"? Co byłoby, gdyby zjawiła się w moim sklepie homoseksualna para? Usłyszałaby, że "powinno się ich w Wiśle utopić"? Nie jestem już młody i być może moje pokolenie miało większą i dokładniejszą busolę moralną. Chyba też byliśmy wychowani w ten sposób, by publicznie nie wyrażać takich nienawistnych sądów. Niejednokrotnie komuś złorzeczyłem, nie jestem niewiniątkiem, ale nigdy nie opublikowałbym zdjęcia martwego dziecka z obrzydliwym podpisem.
Nie chciałem takich ludzi w moim salonie. Chętnych do pracy za niezłe pieniądze nie brakuje, więc też szybko znalazłem odpowiedniejsze osoby (wcześniej oczywiście je sprawdzając). Zastanowiło mnie również jedno - czy piszący te nienawistne komentarze nie wiedzą, że każdy może to przeczytać? Że to, co w internecie, nie zginie nigdy? Że jest to ich elektroniczna wizytówka, którą ich przyszły pracodawca może przeczytać? Że to, co napisali, pozostanie na wieki? Że być może któreś z nich będzie chciało pełnić funkcję publiczną? Być politykiem lub celebrytą?
W każdym razie wybrana wcześniej piątka osób, mimo wysokich kwalifikacji nie dostała pracy. Zapewne zatrudni ich ktoś, kto nie zna ich przekonań. Na pewno nie ja.
Co o tym sądzicie? Zapraszamy do wyrażenia opinii.
Przeczytajcie też: Zwiedź meczet, cerkiew lub synagogę.*Wkrótce "Noc Świątyń"!*