Jacek Dehnel: "Łuk triumfalny w Warszawie to deweloperka biurowo-handlowa pod płaszczykiem hurapatriotycznym"
"Polska, w przeciwieństwie do Italii i Galii, nigdy nie była częścią cesarstwa rzymskiego i takie strojenie się w cudze szatki jest nieco śmieszne"
*Czy stolicy potrzebny jest łuk triumfalny? Jak upamiętniać narodowe zrywy i bronić miasto przed zalewem architektonicznej i martyrologicznej tandety? Rozmawiamy o tym z Jackiem Dehnelem, pisarzem, poetą i tłumaczem. *
WawaLove.pl: Czy Warszawa jest brzydkim miastem?
Jacek Dehnel: - Warszawa jest nie tyle miastem brzydkim, co zbrzydzonym. Po pierwsze, i na to niewiele można poradzić, przez dramatyczną historię: ogromne zniszczenia wojenne, ogromne zniszczenia powojenne, kiedy to władze, w tym, niestety – o czym zaczęło się mówić niedawno - również Biuro Odbudowy Stolicy przeprowadzały walkę z „pozostałościami architektury burżuazyjnej” i zniszczyły wiele znakomitych przykładów budownictwa wielkomiejskiego z przełomu XIX i XX wieku. Odbudowie miasta, pochwały godnej i imponującej, towarzyszyły też akty barbarzyństwa, jak choćby wysadzenie w powietrze Zamku Ujazdowskiego. Potem, po okresie socrealizmu, który można lubić lub nie, ale pozostawił sporo budynków dobrej jakości, nastąpiły dekady tandety. Koncepcje modernistyczne walczyły z brakami towarowymi, koszmarnymi normami, fuszeranctwem. To są te bloki z mieszkankami-klitkami, z azbestem, ale i rzeczy wznoszone już po 1989 roku. Na przykład większość paskudnej zabudowy blokowej lat 90.. Badziewne „apartamentowce”
stawiane bez ładu i składu... Natomiast, i to po drugie, jest to, co akurat zmieniać możemy: fatalna jakość przestrzeni publicznej, brak poszanowania dla wszystkiego, co wspólne. Szmaty reklamowe, sobiepaństwo różnych firemek, które się reklamują jak popadnie. Zaniedbanie zieleni miejskiej, zwykłe śmiecenie, dewastacje, graffiti. To się dzieje na poziomie obywateli miasta. A oczko wyżej są problemy, z którymi powinny uporać się władze: brak szeroko zakrojonych i konsekwentnie realizowanych wizji urbanistycznych, dążących do równomiernego wzrostu miasta, skandaliczne opóźnienie uchwalania miejscowych planów zagospodarowania terenu, działanie pod dyktando deweloperów, maksymalizujących zyski bez opamiętania, i tak dalej.
Nie podoba się Panu nowe budownictwo? Żagiel Libeskinda? Nowy biurowiec przy pl. Zamkowym?
- Podoba mi się całkiem sporo nowych budynków w Warszawie. Na przykład kompleks 19. dzielnicy, realizowanej wedle dobrych założeń urbanistycznych, z podziałem na przestrzeń publiczną, czyli ulice i place, oraz półpubliczną, czyli dziedzińce domów. Pojawia się trochę ładnego budownictwa komunalnego, na przykład nawiązujące do międzywojnia domy na Jagiellońskiej, nawet jeśli nie uszczęśliwiają mnie kolorowe balustrady balkonów. Natomiast dwa przykłady, które Pan przywołał, są dość powszechnie uważane za nieudane – Żagiel jest nie tylko artystyczną, ale i finansową klapą, bo pomimo zatrudnienia tzw. „starchitekta”, czyli architektonicznej gwiazdy, przyoszczędzono na elewacjach, które wyglądają jak obłożone płytkami pcv, sprowadzonymi wehikułem czasu z PRL-u. Natomiast budynek na Podwalu został wzniesiony w sposób skandaliczny, przy kłamstwach, jakoby UNESCO, które wpisało Starówkę na listę Światowego Dziedzictwa, nie
protestowało przeciwko jego formie. Jest przeskalowany, co widać zwłaszcza, gdy się jedzie z placu Bankowego Trasą W-Z, gdzie wystaje jak przaśna stodoła sponad dachów. Wchłonął też część kamienicy, którą wzniesiono jako domknięcie placu wraz z odbudową Zamku Królewskiego. Na jego miejscu był, to prawda, zaniedbany parking, był on jednak zostawiony przez planistów celowo – co widać również po tym, że kamienica pozostawiała spory prześwit – aby z Miodowej, spod zrekonstruowanego po wojnie pałacu Biskupów Krakowskich, otworzyć piękną perspektywę na plac Zamkowy i sam Zamek. Rozwiązaniem była nie sprzedaż działki i pozwolenie na zabudowanie jej tą kobyłą, tylko należyte zajęcie się terenem: zmniejszenie, a najlepiej likwidacja parkingu i zaprojektowanie zieleni, chociażby nawiązującej do ogrodów osiemnastowiecznych, z racji otoczenia placyku, czyli pałaców Branickich i biskupów.
- W jednym z felietonów nazwał pan koszmarem projekt łuku triumfalnego, upamiętniającego Bitwę Warszawską 1920 roku. Co się panu konkretnie w łuku, proponowanym przez Towarzystwo Patriotyczne, nie podoba? Takie budowle stoją w wielu miejscach i mają się całkiem dobrze.
- Wie pan, różne paskudne budowle stoją i mają się dobrze, a znakomite są burzone albo rozpadają się, bo nikt ich nie otoczył opieką - to żaden argument. Ale, prawdę mówiąc, nie słyszałem o żadnym „mającym się dobrze” pomniku bohaterów w kształcie łuku triumfalnego, który miałby w środku powierzchnie komercyjne, czyli będącym zwykłą deweloperką biurowo-handlową pod płaszczykiem hurapatriotycznym. Co najwyżej paryski biurowiec w formie łuku w La Defense, ale jego nie wystawiono żadnym poległym, tylko ogólnej idei braterstwa. To raz. Po drugie: stoją, i owszem, łuki rzymskie, stoją dwa łuki napoleońskie w Paryżu, ale Polska, w przeciwieństwie do Italii i Galii, nigdy nie była częścią cesarstwa rzymskiego i takie strojenie się w cudze szatki jest nieco śmieszne. Potem wygląda to jak India Gate w Delhi, czyli ni przypiął, ni przyłatał. Wreszcie: pas zieleni, który pomysłodawcy chcieliby zabudować tą powierzchnią biurowo-komercyjną, czyli dawna część ogrodu Saskiego, jest częścią osi Saskiej, biegnącej aż do
obróconego po wojnie pałacu Lubomirskich. Stawianie tam takiej landary z pewnością osi dobrze nie zrobi, podobnie zresztą, jak nie zrobiło jej dobrze wystawienie po drugiej stronie wielkiego krzyża, który pasuje tam jak pięść do nosa. Ja wiem, że chciano upamiętnić mszę odprawioną przez papieża, ale jest stara i dobra tradycja upamiętnień takich wydarzeń na placach: płyta z inskrypcją, wpuszczona w powierzchnię. Wystarcza taka płyta przysiędze Kościuszki i hołdowi pruskiemu na rynku w Krakowie, więc nie wiem, czemu nie miałaby wystarczyć papieżowi. Tym bardziej, że już się tam znajdowała.
- Skrytykował Pan również pomnik upamiętniający m.in. powstanie warszawskie, który - w postaci masztu z flagą - stoi na rondzie AK Radosława. Co z nim jest nie tak?
- Mógłbym powiedzieć, że jest po prostu brzydki, bo moim zdaniem jest, ale to jest rzecz uznaniowa. Gorzej, że jest po pierwsze pozbawiony pomysłu - to zwykły maszt z flagą , nieciekawa, zakotwiczona w ziemi konstrukcja bez żadnego odwołania do samego powstania warszawskiego. Po drugie – jest redundantny. W Warszawie stoi szereg pomników powstania, po pierwsze najstarszy, czyli Warszawska Nike, będąca tym upamiętnieniem niejako wbrew komunistycznym władzom, po drugie niepozorny ale centralnie położony pomnik na placu Powstańców, po trzecie Polegli Niepokonani na cmentarzu powstańczym, po trzecie pomnik na placu Krasińskich, duży, dość brzydki, ale rozpoznawalny, po czwarte cały kopiec na Czerniakowie z pomnikiem w kształcie symbolu Polski Walczącej. Do tego jest jeszcze bulwersujący i zafałszowany historycznie pomnik Małego Powstańca, a także niezliczone mniejsze i większe pomniczki i upamiętnienia powstańczych oddziałów. To po co jeszcze ten maszt,
przepraszam? Tamte się nie liczą? Taka jest kiepska nasza pamięć, że musimy tego naćkać wszędzie?
- Budowle, upamiętniające patriotyczne zrywy lub osoby, zawsze były pełne pompatyczności, graniczącej niejednokrotnie z kiczem. To jak miałyby według pana wyglądać, by nie burzyły pana niepokoju?
- Nie zawsze. Bywały takie kompletnie kiczowate i bywały artystycznie wybitne. Są nadal zresztą. Niedawno wystawiono we Wrocławiu bardzo piękny pomnik rotmistrza Pileckiego w postaci czarnej obrączki: z klasą, nawiązujący do powstańczej biżuterii narodowej z XIX wieku, nienachalny. Powstał raptem cztery lata po pobliskim brzydkim, nieudolnie wyrzeźbionym, ciężkim i do bólu zachowawczym Chrobrym, którego nie powstydziliby się komunistyczni utrwalacze polskości na „Ziemiach Odzyskanych” sprzed półwiecza. W Warszawie tuż koło bezsensownej kopii paryskiego pomnika de Gaulle'a powstał pomysłowy, ciekawy i nieoczywisty Memoriał Wolnego Słowa, upamiętniający podziemny ruch wydawniczy i walkę pokoleń Polaków z niesławną cenzurą na Mysiej. Na placu Bankowym stanął w 2001 roku całkiem przyzwoity, dziś już nieco archaiczny – ale zaprojektowany przez Edwarda Wittiga w międzywojniu przecież – pomnik Słowackiego, a po drugiej stronie straszy „karaluch w kartonach” dłuta
Andrzeja Renesa, czyli wyjątkowo szpetny, choć z ducha nowocześniejszy, Starzyński, zwany też niekiedy Straszyńskim.
- Czy jest się w stanie pogodzić tych, którzy kochają zbyt wysokie cokoły z tymi, którzy lubią pomnikowy minimalizm?
- Problem nie leży w wysokości cokołu – wszak to zależy od miejsca, Nike Koniecznego miała niższy na placu Teatralnym, a teraz, w niecce, potrzebowała wysokiego. Minimalizm i – no właśnie, jakbyśmy to nazwali? Maksymalizm? Nie-minimalizm? Obfitość – to też niewystarczające kryteria. Może być kiepski pomnik minimalistyczny i dobry, a bogaty w szczegóły. Ważne, by nie był kiczowaty, to znaczy: żeby nie szedł po linii najmniejszego oporu, nie bazował na łatwych emocjach, żeby pobudzał do myślenia. Pod tym względem pomnik nie powinien różnić się od całej reszty sztuki.
- Czy wkrótce zaleje nas morze martyrologicznej tandety?
-Że zaleje? Dawno zalało. Teraz po prostu podnosi się poziom wód.
Jacek Dehnel. Pisarz, poeta i tłumacz. Zajmuje się także malarstwem i rysunkiem. Mieszka w Warszawie, na Powiślu. Zasiada w Radzie Programowej przy dyrektorze Galerii Zachęta. Laureat wielu nagród literackich, m. in. w konkursach Czerwonej Róży, Prozatorskim Wydawnictwa Znak, Literackim Miasta Gdańsk, im. Herberta, Rilkego, Bierezina, Baczyńskiego, Poświatowskiej. Laureat Nagrody Kościelskich. Jego wiersze były tłumaczone m.in. na baskijski, francuski, gaelic, łotewski, słowacki, słoweński.