Choć ma 75 lat, wciąż prowadzi swój zakład. Naprawia buty od sześciu dekad
Do pracy przychodzi codziennie o 8 rano i przez 10 godzin siedzi w małym pokoju na Starym Mieście. Pan Tadeusz w swoim zawodzie lubi wszystko, bo, jak mówi, "wszystko zrobi". Od 60 lat naprawia warszawiakom buty.
Warszawska Starówka, ulica Piwna. Od 25 lat w małym lokum w jednej z bram mieści się szewska pracownia. Za niewielkimi drzwiami, których otwarcie budzi do życia wiekowy dzwonek, znajdują się dwa stoły i czarna maszyna do szycia. Przy jednym z nich siedzi Tadeusz Kuciński, jeden z najstarszych warszawskich szewców.
Nożyczki, których używa pan Tadeusz, zostały wyprodukowane w 1937 r. – Pani zobaczy, tu jest wgniecione, tu się przetarło. Ale działa – pokazuje mi młotek, ambus i kulis szewski, wszystkie liczą sobie ładnych kilkadziesiąt lat. – Bo kiedyś to się robiło na wieczność – dodaje jego młodszy syn, który właśnie zszywa buty w kącie.
Na krześle naprzeciw dziadka siedzi nastoletnia wnuczka, a oparta o półkę z butami stoi żona pana Tadeusza. W szewskiej pracowni na starym mieście znajduje się punkt spotkań całej rodziny.
Zwracam uwagę na kruczoczarną maszynę z napisem Adler, bo wygląda, jakby była przedwojenna. – Odkupiłem ją od innego szewca, teraz już takich nie robią – mówi pan Tadeusz. – Pierwsza, na której pracowałem, stoi teraz w muzeum.
Pan Kuciński jest jednym z ostatnich szewców, którzy pracują w stolicy. Jest prawdziwym mistrzem w swoim fachu – ma ponad pół wieku doświadczenia. Takich jak on można policzyć na palcach. Większość pracuje w zawodzie od kilku dekad.
- Na Chmielnej urzęduje jeszcze Januszkiewicz, zaczynaliśmy razem w latach 50-tych – mówi pan Tadeusz. Jego syn dodaje: - U Kamińskiego chyba wszyscy pracownicy mają po 70, 80 lat.
Młodych jest mało, a jak już są, to nie wszystko potrafią zrobić. – A Pan potrafi? – pytam. – Ja to wszystko zrobię! – odpowiada mi z uśmiechem warszawski szewc.
Za narzędzia pierwszy raz chwycił w 1959 r. na Saskiej Kępie. Miał wtedy zaledwie 15 lat, a Polska była wciąż pogrążona w powojennym chaosie. Kolejne pół dekady spędził, ucząc się fachu.
Potem trafił do konsumu, gdzie pracował dla państwa przez następne 15 lat. W międzyczasie się ożenił, urodził się jego pierwszy syn.
- Nasze syreny szły wtedy na cały świat – wspomina pan Tadeusz i pokazuje mi parę, która liczy sobie kilkadziesiąt lat. – Były robione ze świetnej jakości skóry.
Razem z upływem lat spadła i jakość butów, i liczba klientów. – Kiedyś przyjmowało się robotę na tydzień – opowiada szewc. - Teraz czasem nawet na jeden dzień nie ma.
Choć ceny u pana Tadeusza są niskie, ludzie do jego pracowni zaglądają coraz rzadziej. Gdy pytam, kto do niego przychodzi, odpowiada, że w gruncie rzeczy to wszyscy. Młodzi, starzy, grubi, chudzi – nawet z zagranicy.
- Z Irlandii przyjeżdża córeczka do mamy i za każdym razem buty przynosi. Bo tutaj się zrobi porządnie i 3 razy taniej niż tam – wyjaśnia mi szewc.
Choć pan Tadeusz jest już po 70-tce, nadal chce prowadzić swój zakład. Niestety, koszty wynajmu jego zabytkowej pracowni w bramie na starym mieście są wysokie, a potencjalni klienci często wolą kupić nowe buty niż naprawić stare.
Szewc nie chce się poddawać, więc zbiera podpisy pod petycją do urzędu miasta w Warszawie, aby obniżyli mu czynsz. Na listę można się wpisać w jego warsztacie, przy ulicy Piwnej 13. Pan Tadeusz z chęcią także naprawi buty, paski, torebki. Tak, jak mówi: - Wszystko zrobię.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl