Walki w Faludży - nowy duch wstąpił w sunnitów
Kiedy Abdel Madżid Mahmud, który nazywa siebie "świętym wojownikiem", przyjechał z oblężonej przez wojska USA Faludży do Bagdadu, bez wahania poszedł po wsparcie do meczetu Abu Hanifa. Nie zawiódł się. Do swojej rodziny wrócił z zapasami żywności; do bojowników w Faludży zaś - słowami otuchy i solidarności.
14.04.2004 | aktual.: 14.04.2004 14:29
Abu Hanifa, główny meczet dzielnicy Adamija, to symbol sunnickiego Bagdadu. Do grobu pochowanego w tym dużym i bogatym meczecie al-Noamana, teologa i przywódcy z IX wieku, corocznie pielgrzymują setki tysięcy wiernych.
Abu Hanifa to także symbol odrodzenia sunnitów, którzy po obaleniu przed rokiem Saddama Husajna zostali odstawieni na boczny tor wydarzeń w Iraku. W życiu politycznym zaistnieli za to prześladowani za Saddama szyici, którzy stanowią około 60 proc. mieszkańców Iraku.
Duchowni meczetu otworzyli punkt pomocy walczącym z Amerykanami w Faludży sunnickim bojownikom. Tak jak Abdel Madżid Mahmud, wszyscy chętni dostają cukier, mąkę i soczewicę. Można liczyć na hojność. Abdel dostał tyle, że musiał protestować: "chcę tylko tyle, ile potrzebuję. Inne rodziny, być może, będą prosiły o więcej niż ja".
Wielu mieszkańców Faludży potrzebuje pomocy. Z miasta wyjechała co najmniej jedna trzecia ludności, głównie kobiety i dzieci. Wielu w poszukiwaniu żywności, lekarstw i pomocy medycznej trafiło do Bagdadu albo na przedmieścia stolicy. Niejeden trafia w końcu do meczetu w Adamii.
Abdel z jedzeniem pojechał do rodziny, którą ulokował już bezpiecznie w Bagdadzie. Sam wrócił do Faludży, gdzie, jak powiedział, "powinien być teraz każdy mężczyzna".
Abu Hanifa nie tylko wspiera bojowników, którzy od dziewięciu dni ścierają się w Faludży z amerykańskimi marines. Do meczetu przychodzą wszyscy, którzy chcą posłuchać opowieści o walecznych czynach bojowników, zmagających się z lotnictwem i wojskami pancernymi USA. Duchowni i ich świeccy pomocnicy nie szczędzą szczegółów walk, a wieść o nich niesie się daleko.
A Irakijczycy mają się czym chwalić. Zmusili Amerykanów i ich sojuszników do walki na dwóch frontach: z sunnitami w Faludży (a także nieodległym Ramadi i części Bagdadu) i z szyitami w Bagdadzie i miastach południa. Przez pierwszych 12 dni kwietnia Amerykanie stracili co najmniej 83 żołnierzy. 560 zostało rannych, a dwóch zaginęło.
W tym samym czasie zginęły setki Irakijczyków. Associated Press pisze, że liczba zabitych może sięgać tysiąca.
Trwające walki zjednoczyły sunnitów i szyitów przeciwko wspólnemu wrogowi. AP pisze, że oddaliły widmo wojny domowej, całkiem realnej po zamachach podczas szyickiej Aszury, o które szyici obwiniali sunnickich Arabów, stanowiących w irackim społeczeństwie 15-20 proc.
"Stało się to, czego nikt się nie spodziewał" - powiada student bagdadzkiego uniwersytetu Ahmed Ali. - "Sunnici i szyici są zjednoczeni, a w głowach mają tylko jedną myśl: zmierzyć się z arogancją amerykańskiej okupacji i zakończyć ją".
"Jesteśmy tacy, jak chce Bóg - miłosierni dla siebie nawzajem, ale twardzi wobec niewiernych" - dodaje Mohammed Jehida, który skończył już studia, jest bez pracy i bezinteresownie pomaga w meczecie Abu Hanifa.
Sojusz sunnicko-szyicki i dumę z oporu w Faludży słychać w rozmowach mieszkańców i widać w wielu miejscach Adamii. "Zjednoczeni przeciwko USA sunnici i szyici", "Ludu Faludży, bądź cierpliwy, bowiem Bóg jest po Twojej stronie" - głoszą napisy na murach dzielnicy. Niedawno, na znak antyamerykańskiej solidarności, odbyły się tu wspólne modły szyitów i sunnitów.
Amerykanie bagatelizują te sygnały. Zdaniem dowódców, nie można mówić o sunnicko-szyickim sojuszu, bowiem nawet jeśli dochodziło do jakichś kontaktów między przywódcami bojówek obu stron, to były one na niskim szczeblu, i z pewnością nie przyniosą trwałych rezultatów.