"Walka" o demokrację w Polsce - niemiecki temat zastępczy?
Milczenie niemieckich mediów tuż po wydarzeniach w noc sylwestrową w Kolonii i innych miastach było podwójnie oburzające. Raz - takie zatajanie faktów niezgodne jest z powinnością dziennikarską. Dwa - w tym samym czasie te same niemieckie media troszczyły się o wolność słowa w Polsce. Trudno nie odnieść wrażenia, że "walka o demokrację w Polsce" jest za Odrą tematem zastępczym. Bo Niemcy zmierzają się teraz z rosnącym problemem spowodowanym przez politykę willkommen kanclerz Merkel. I to jest rzeczywistym problemem, a nie kwestie polskiej polityki wewnętrznej. Rozumie to też Martin Schulz, który wypowiada się chętnie i kontrowersyjnie o Polsce, będąc wstrzemięźliwym w kwestii sytuacji w Niemczech - pisze w komentarzu dla Wirtualnej Polski Dominika Ćosić.
Przewodniczący Parlamentu Europejskiego znów wywołał burzę. W wywiadzie dla niemieckiej gazety porównał Polskę rządzoną przez PiS do putinowskiej Rosji. Trzeba faktycznie dużo złej woli, by zrobić takie porównanie - a jaki to kraj sąsiedzki Polska zaatakowała? Czy morduje się u nas dziennikarzy i polityków opozycji? Aż szkoda właściwie wchodzić w głębszą analizę. Aczkolwiek można się zastanowić, czy z ust niemieckiego socjalisty nie był to zakamuflowany komplement pod adresem Polski.
Ważniejsze jest inne pytanie: po co Martin Schulz mówi takie rzeczy? Czy faktycznie tak bardzo jest zaangażowany w sprawy polskie? Tak bardzo jednostronnie, oczywiście. Ci, którzy znają go dobrze wiedzą, że wbrew pozorom szef Europarlamentu nie mówi rzeczy nieprzemyślanych i jego niewyparzony język jest w pełni pod kontrolą. Czyli Schulz mówi dokładnie to, co chce powiedzieć, a nie to, co mu się bezrefleksyjnie "wyrwało". Warto sprawdzić, kiedy pojawiły się zmasowane ataki na Polskę pana Schulza. Otóż nie pojawiły się one dopiero po październikowych wyborach w Polsce, ale wcześniej, jeszcze pod koniec lata, gdy w Polsce nadal rządził postrzegany jako proeuropejski rząd Ewy Kopacz. To nie nowe polskie władze sprowokowały zaostrzenie retoryki Schulza i innych niemieckich polityków mediów, ale sprawa kryzysu z uchodźcami.
Pierwsze agresywne komentarze i pogróżki pod adresem Polski pojawiły się wraz z przybywaniem do Niemiec potężnej fali uchodźców i imigrantów. Jako jeden z pierwszych odezwał się niemiecki europoseł Elmar Brok. Zaraz potem były też wypowiedzi szefa Komisji Europejskiej Jean-Claude’a Junckera sugerujące, że kraje które nie będą przyjmować wyznaczonych im uchodźców, mogą się liczyć z odbieraniem funduszy unijnych. Najdalej poszedł jednak we wrześniowym wywiadzie dla telewizji ARD Martin Schulz, mówiąc, że solidarność i postawa wspólnotowa "będzie wymuszana siłą". Słowa te skrytykowała także delegacja europosłów PO.
Zbieżność między pojawieniem się fali uchodźców w Niemczech i problemów tym spowodowanych a atakami na Polskę nie jest zatem przypadkowa. Entuzjastyczne słowa kanclerz Merkel o otwartości na uchodźców zostały potraktowane jako zaproszenie do przyjazdu do Europy, a w szczególności do Niemiec. Pojawienie się kilkuset tysięcy uchodźców, w większości młodych mężczyzn, wywołało duże problemy, i to dwojakiego rodzaju.
Z jednej strony sami uchodźcy są przyczyną problemów - wydarzenia w czasie nocy sylwestrowej w kilku niemieckich miastach przeraziły Niemców. Gwałty, molestowanie i atakowanie kobiet - w większości przypadków zgłoszonych na policję okazało się, że to arabscy i afrykańscy uchodźcy byli ich sprawcami. Już wcześniej, ale bardzo nieśmiało, mówiło się o przemocy i gwałtach w ośrodkach dla uchodźców. Ofiarami napaści i molestowania padają kobiety, czasem dzieci i uchodźcy chrześcijańscy.
Ale jest też druga strona problemu: to uchodźcy padają też ofiarą ataków ze strony bojówek chuliganów. W ciągu ubiegłego roku w Niemczech doszło do podpalenia ponad 800 ośrodków dla uchodźców. Ile osób zginęło w wyniku pożarów trudno oszacować, bo policja często manipuluje danymi. I tak na przykład śmierć 29-letniego Erytrejczyka w Saafeld we wschodnich Niemczech została określona jako "samobójstwo", bo ponoć ofiara nie chciała opuścić płonącego ośrodka...
Niemcy mają realny, bardzo groźny i coraz potężniejszy problem wywołany polityką willkommen kanclerz Merkel. Ale co robi wiele mediów niemieckich? Marginalizuje problem i cenzuruje informacje. By nie siać nastrojów antymuzułmańskich. Z tego właśnie powodu telewizja ZDF, mimo że miała informacje o napaściach w Kolonii, materiał wyemitowała z kilkudniowym opóźnieniem, co przyznał później jeden z jej szefów. Gazeta "Die Welt" z kolei wyrzuciła z pracy cenionego komentatora, Matthiasa Matusska, za wpis na jego prywatnym profilu na Facebooku. Dziennikarz skomentował ataki na Paryż, sugerując, że może nadadzą one inny kierunek debacie nad swobodnym przemieszczaniem się po Niemczech 250 tys. niezarejestrowanych młodych mężczyzn (czyli głównie muzułmańskich przybyszów z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu). Ta sama redakcja, która tyle uwagi poświęca tematowi wolności słowa w Polsce, sama zakpiła z tej wolności u siebie.
Porównując zainteresowanie niemieckich mediów i polityków mainstreamowych sytuacją w Polsce (walka o demokrację) i zainteresowanie tychże problemami związanymi z willkommen trudno nie odnieść wrażenia, że Polska to temat zastępczy. Tak jak u nas swego czasu dyżurny temat matki małej Madzi przykrywał ważniejsze afery i problemy, tak teraz w Niemczech temat zagrożonej polskiej demokracji przykrywa wielki problem przed jakim stają Niemcy. I media, i politycy boją się, że pisząc otwarcie o skali problemu będą prowokować napaści na uchodźców. Mylny błąd, jakby powiedział klasyk. Przemilczanie tematu nie powoduje jego zniknięcia, a wręcz odwrotnie. Temat przemilczany wybucha w postaci wielkich niepokojów społecznych, zwłaszcza w dobie mediów społecznościowych.
Na przykładzie byłej Jugosławii obserwowałam, jak milczenie wokół białych plam w relacjach serbsko-chorwackich czy serbsko-bośniackich było potem paliwem dla konfliktów. Podobnie stać się może w Niemczech. To nie Polska jest problemem Europy, ale niemiecka polityka willkommen. I dobrym podsumowaniem tego jest baner wywieszony przez kibiców na meczu polskich siatkarzy w Berlinie: "Chrońcie wasze kobiety, nie naszą demokrację".