PolskaWałęsa: mogę pojednać się z Walentynowicz i Gwiazdami

Wałęsa: mogę pojednać się z Walentynowicz i Gwiazdami

Podałem rękę największemu wrogowi, Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Mogę pojednać się z Walentynowicz, Gwiazdami i Wyszkowskim - mówi były prezydent Lech Wałęsa w wywiadzie z "Dziennikiem Bałtyckim".

Wałęsa: mogę pojednać się z Walentynowicz i Gwiazdami
Źródło zdjęć: © Dziennik Bałtycki

21.06.2007 | aktual.: 21.06.2007 08:48

Opublikował pan w Internecie dokumenty IPN, z których wynika m.in., że Anna Walentynowicz była manipulowana przez esbecję, że podrzucano jej materiały mające przedstawiać pana w złym świetle i skłócić was. Czy rzeczywiście miał pan nadzieję, że spowoduje pan w ten sposób przeprosiny?

Lech Wałęsa: Wrzuciłem do Internetu tę teczkę, żeby Polacy mogli zapoznać się z jej treścią i sami wyciągnęli wnioski, jak było naprawdę. I tak się właśnie dzieje, bo te dokumenty czytają tysiące ludzi. I każdy może przekonać się osobiście, ile krzywdy wyrządzili mi Anna Walentynowicz czy Andrzej Gwiazda, ile mi naprzeszkadzali, jak byli przez esbecję manipulowani i podpuszczani. Czytają je oczywiście także dziennikarze i któryś zapytał mnie, czy czekam na przeprosiny, więc powiedziałem, że po tym, co mi zrobili, powinno starczyć im honoru, by mnie przeprosić. Ale nie jest tak, że na to czekam.

Z materiałów wynika, że wprawdzie SB podrzucała pani Walentynowicz dokumenty mające pana skompromitować i obstawiała ją agentami, to jednak ona sama nie miała świadomości, że jest manipulowana. Podobnie z Andrzejem Gwiazdą.

- Ma pani rację, dlatego gotów jestem powiedzieć: No, daliśmy się trochę zmanipulować, ale mimo wszystko się nam, kurczę, udało! Zwyciężyliśmy! Zapomnijmy teraz urazy i idźmy solidarnie do przodu.

SB odniosła spore zwycięstwo, skłócając na tyle lat bohaterów Sierpnia. Panem też pewnie manipulowali?

- Myślę, że czasem mi na coś pozwalali, kiedy indziej – dawali po łapach. Zastanawiam się niekiedy, czy macki SB nie sięgają aż do wolnej Polski? Gdy słucham ojca Rydzyka, Anny Walentynowicz, głosów w Radio Maryja – że Unia Europejska to zdrada, NATO to zdrada, jacyś Żydzi i agenci nas tam wprowadzili, myślę sobie, że może to wszystko jest nadal esbecką manipulacją? Szatańskim pomysłem? Do tej pory byłem przekonany, że pokonanie komunizmu bez jednego strzału było naszym wielkim zwycięstwem, że pomógł nam Ojciec Święty, a nawet Duch Święty i to, że weszliśmy do strefy bezpieczeństwa NATO i do UE, to jest dar Boży. Ale gdy włączę Radio Maryja, zaczynam wątpić… Proszę pani, ja byłem prostym robotnikiem, nie politykiem. Może źle to wszystko rozumiałem. Nigdy nie należałem do jastrzębi, rzeczywiście zdarzało się, ze hamowałem radykałów, ale nie dlatego, że SB mną kierowała. Uważałem, że tak będzie lepiej, bezpieczniej. Kto wtedy wiedział, jak potoczy się historia? Teraz oni mówią, że ja na polecenie bezpieki
byłem hamulcowym! Że zdradziłem! A kto zorganizował strajk w stoczni w roku 1980? Powiem nieskromnie, choć to źle zabrzmi: to ja go zorganizowałem. Więc to zdrajca strajk zorganizował? Muszę wyjaśnić rzecz do końca: czy za tym wszystkim stoi anioł, czy szatan? Czy byłem manipulowany? Jedno wiem na pewno: świadomie nie dawałem się SB prowadzić! Nie zdradziłem!!! Jak bardzo musiałem deptać komunistom po odciskach, skoro wyrzucili mnie z pracy już w 1976 roku.

Annę Walentynowicz też wyrzucili.

- Nie odbieram jej zasług.

Anna Walentynowicz, Gwiazdowie i Krzysztof Wyszkowski nadal twierdzą, że w latach 1971-74 był pan tajnym współpracownikiem "Bolkiem". Pańskich dokumentów nie chcą nawet czytać.

- No, widzi pani. Gdyby przeczytali w Internecie dokumenty, mogli by zauważyć, ze esbek, kapitan Graczyk napisał: "w związku z odmową współpracy przez Lecha Wałęsę proponuję, by dalszą kontrolę jego działalności na wydziale W-4 prowadził TW "Klin".

Ale potem w 1979 roku w "analizie stanu zagrożeń" napisano, że Wałęsa "w czasie pracy w stoczni był wykorzystywany operacyjnie przez SB".

- Nie wiem, co to znaczy, co esbek miał na myśli. Może mnie jakoś "wykorzystywali", a ja nic o tym nie wiedziałem?

W książce "Droga nadziei" stwierdza pan, że coś jednak pan podpisał.

- To chodzi o początek lat siedemdziesiątych. Wtedy wszyscy podpisywali i ja podpisałem standardowy formularz, który podpisuje się w areszcie czy w więzieniu. Dopiero gdy powstał KOR i wydał na ten temat specjalną publikację, zaczęliśmy się uczyć, jak należy postępować z SB czy MO. Od tamtego czasu niczego już nie podpisałem! Uważam nawet, że SB mnie zlekceważyła, nie proponując mi współpracy. Widocznie uważali mnie za chłopka-roztropka. Przyjechałem do Gdańska ze wsi, biedny byłem, nikogo tu nie znałem, nie miałem żadnych kontaktów, po co im był taki robol? Walczyłem, jak umiałem, a skoro mnie wyrzucili z pracy, to znaczy, że nie walczyłem źle. Dlatego boli mnie szczególnie, że Gwiazdowie i Walentynowicz tak mnie atakują. Wierzą bezpiece, nie wierzą mnie.

Krzysztof Wyszkowski twierdzi, że wyrządził pan Polsce wiele krzywd, kryjąc ważnych agentów. A akta "Bolka" wyniósł pan z archiwum i spalił.

- Nikomu, nawet prezydentowi nie daje się z archiwum oryginałów, tylko kopie. A jeśli nawet oryginały się pokazuje, to siedzi pracownik i pilnuje, żeby ich nie zniszczyć. Ja widziałem tylko kopie swoich akt. Lustrowany przez sąd byłem w 2001 roku, a więc gdy od przeszło pięciu lat nie byłem już prezydentem. Można było ujawnić, że zginęły jakieś dokumenty. Nie zrobiono tego. Kolejne kłamstwo Wyszkowskiego…

Ale sąd orzekł, że pan musi przeprosić Krzysztofa Wyszkowskiego za to, iż nazwał go pan "małpą z brzytwą" i "debilem".

- Ale zaznaczono, że nie dotyczy to słów "zdrajca" i "agent".

On tak nazwał pana, a pan jego…

- Więc jest remis. Ale co do małpy z brzytwą i debila, to muszę z przykrością stwierdzić, iż sąd ma rację. Nie przystoją takie słowa w ustach byłego prezydenta. Jedno mam na swoje usprawiedliwienie: to było w ferworze polemicznym, on mnie zaatakował. To była riposta.

Przeprosi go pan?

- Zastanawiam się. Wyszkowski przegrał już dwie sprawy...

Ale wyroki nie są jeszcze prawomocne.

- Odwołuje się, to prawda. Na razie w obu przypadkach sąd nakazał, że musi mnie przeprosić, a dodatkowo zapłacić 50 tysięcy na szlachetny cel. Zatem jeśli on to zrobi, ja również go przeproszę.

Ksiądz arcybiskup Gocłowski jest zgorszony waszymi kłótniami i apeluje o udział we wspólnej mszy świętej i o przekazanie sobie znaku pokoju.

- Jako katolik jestem gotowy. Nie takie gesty robiłem. Podałem rękę mojemu największemu wrogowi, Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, mogę pojednać się z Walentynowicz, Gwiazdami i Wyszkowskim, ale nie powinni mnie dalej atakować.

Dwadzieścia lat temu Jan Paweł II był w Gdańsku. Słuchaliście razem jak mówił: "Solidarność to znaczy: jeden i drugi, a nie jeden przeciw drugiemu". Co zostało z papieskiego nauczania skoro między wami panuje taka nienawiść?

- Bardzo przepraszam, to pani pytanie sugeruje, że ja ich nienawidzę. Nie ma we mnie nienawiści. Jest żal. Ja się bronię przed kalumniami, które na mnie rzucają. A na dowód, że nie czuję nienawiści zaprosiłem ich w tym roku na moje imieniny.

Nie przyjdą. Anna Walentynowicz boi się, że pan mógłby ją otruć.

- No, sama pani widzi, co to za kobieta. Szkoda mówić! Odpowiem pani żartem: - Kto by chciał wziąć taką grzesznicę na swoje sumienie? Ja na pewno nie!

Ostatnie pytanie dotyczy wizyty prezydenta Busha. Czy Amerykanie proponowali panu spotkanie z prezydentem USA?

- Sprawę załatwiał Piotr Gulczyński, szef mojego instytutu i fundacji. Z tego co mi meldował, była chęć spotkania. Żałuję, że do tego nie doszło, bo być może mógłbym pomóc w załatwieniu niektórych spraw dla Polski. Okazało się jednak, że Wałęsę trzeba schować głęboko. Nawet moje nazwisko na ścianie portu lotniczego zasłonięto. Ot, co.

Barbara Szczepuła

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)