Waldemar Kuczyński: smoleńska piramida kłamstwa
Mamy materiał do uwspółcześnienia porzekadła – trafił, jak kulą w płot. Trafił, jak Chris w śmieci. To co się toczy i narasta wokół prac Zespołu Macierewicza przypomina zbiorową ekstazę na pograniczu zapamiętania, by nie powiedzieć obłędu. U podstaw tego jest polityka, ale to już dawno ma cechy znacznie bogatsze w patologię. Bo też zaułek w jaki ten zespół i w ogóle PiS-owska strona polityki, mediów ale i elektoratu zabrnęła w związku z tragedią smoleńską musi patologiczne reakcje rodzić i potęgować - pisze w najnowszym felietonie dla Wirtualnej Polski Waldemar Kuczyński.
Na dłoni mamy dowody nie do podważenia, że samolot prezydencki przy potężnej mgle szukał kontaktu z ziemią i uderzył w brzozę, przez co uległ katastrofie. Potwierdzają to zapisy rejestratorów lotu. Odpieczętowane w obecności polskich ekspertów, przegrane przez nich, zapieczętowane przy nich. Odczytane w Polsce przez dwa zespoły. Jeden z rejestratorów, chyba najważniejszy możliwy był tylko do odczytania u nas.
Samolot był sprawny, aż do tego tragicznego, końcowego przekleństwa kogoś z obecnych w kokpicie. Żaden wybuch nie kończy się okrzykiem, bo ten co miałby krzyczeć jest już na drugim świecie.
Potem zdjęcia; ścinanych drzew wzdłuż przelotu, wreszcie uderzenie w potężną brzozę. Fotografie drewna powbijanego we fragmenty samolotu i fragmenty samolotu w ściętej brzozie. Potem zeznania świadków, w tym właściciela działki, któremu samolot przeleciał nad głową i uderzył skrzydłem w drzewo. Wreszcie zeznania nieżyjącego pilota "Jaka", że usłyszał "uderzenie i trzy wybuchy". Podkreślam "uderzenie", a potem trzy wybuchy. Praktycznie rzecz biorąc nie potrzeba nic więcej, by bezpośrednie przyczyny katastrofy wyjaśnić w pełni. Nie potrzeba wymyśnlych badań wraku ani zwłok, bo wszystko jest niemal jasne. Niemal, poza treścią rozmowy braci Kaczyńskich, być może obojętnej dla przebiegu wydarzeń, a być może nie obojętnej.
I teraz te, nie dające się obalić fakty, muszą być obalone, bo inaczej "prawda" o zamachu, zadekretowana przez szefa PiS natychmiast, jak wieść o katastrofie stała się znana, legnie w gruzach. A to nie może się stać za żadną cenę! Ta zadekretowana "prawda" musi być dowiedziona, bo na niej spoczywa wiarygodność wielkiej siły politycznej dla jej już nie wyborców, lecz wyznawców.
Morderstwo prezydenta dla minireligii smoleńskiej jest tym, czym ukrzyżowanie Chrystusa. Bez tego jej nie ma, nie ma więc i wyznawców. Więc zamach musi być. Bijące w oczy fakty prawdy obalić się nie daje, więc trzeba je zdyskredytować, że pochodzą od wrogów i od służących wrogom. I trzeba stworzyć własną wersję.
Popyt na pożądaną prawdę ze strony wielkiej siły politycznej to pokusa i okazja, dla "badaczy" o wielkim ego, miernym rozgłosie i apetycie, by wreszcie zaistnieć. Tak pojawiają się "eksperci". A z nimi wybuchy, najpierw dwa, potem dwa ale nie wiadomo, gdzie i kiedy, teraz już nie dwa tylko "pasek eksplozji". I wybuchające parówki i zgniatane puszki po piwie i buldożery łamiące brzozę i ciemne typy wtykający w nią kawałki samolotu i nawet koncepcja, że terroryści mieli eksplodować bomby, dopiero gdy samolot upadnie na ziemię itp. To jest tak, jakby ktoś bardzo wpływowy na świecie musiał, jako warunek swego istnienia, udowodnić, że słońce wschodzi na zachodzie, a zachodzi na północy.
I naleciałoby się bez liku przekonanych o tym ekspertów. I powstałyby liczne teorie, a nawet spory, czy aby zachodzi na północy, czy na południu. Tyle, że ono ciągle wschodziłoby na wschodzie. I wobec tego, ta wznoszona piramida kłamstwa musiałaby być budowana dalej. W coraz większym zniecierpliwieniu, przez coraz większych, coraz bardziej pozbawionych skrupułów partaczy. Aż do katastrofy. Bo to smoleńskie PiS-owskie kłamstwo się z hukiem zawali. O brzozę.
Specjalnie dla WP.PL Waldemar Kuczyński