Waldemar Kuczyński: PiS to nie gąska, lecz muchomor sromotnikowy!
30 października stanął przed nami PiS, i narosły wokół niego ruch, nago. Zobaczyliśmy raz jeszcze groźną siłę, która z uporem pcha Polskę w jakiś dramat. Nie było nie ma i nie będzie innego PiS, niż ten, który ujrzeliśmy w miniony wtorek. To ruch zatruwający kraj, w czasach dla Polski najlepszych od trzech stuleci - pisze Waldemar Kuczyński w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Za każdym razem, gdy PiS-owski muchomor sromotnikowy zaczyna się przebierać za smakowitą, zielonkawą gąskę, towarzyszkę wesołych zakrapianych biesiad, pojawia się wiele głosów ulgi. No! Może wreszcie mądrzeją. I nadziei, że teraz będą normalni, merytoryczni, nie smoleńscy, helowi, trotylowi. O tacy glińscy.
Chociaż Pan Gliński, wypowiadając się 30 października już nie był gliński. Był kaczyński, jak każdy avatar Prezesa. Bo też każdy, kto dostaje się w jego pobliże, czy w jakikolwiek sposób zaczyna od niego zależeć, nie zachowa własnej osobowości. Musi ją z siebie wyjąć, ewentualnie owinąć w serwetkę, posypać naftaliną i schować do szafy. Będzie mógł sięgnąć po nią, jak wyleci poza krąg osobowej dezaktywacji przez niełaskę prezesa lub z nadmiaru mdłości. W otoczeniu szefa PiS może istnieć tylko jego osobowość.
To, co się stało 30 października było fantastycznym zjawiskiem ze sfery psychologii głębi. Oto z dziennikarza "Rzeczpospolitej" i jej redaktora naczelnego, a prawie zaraz potem z dziennikarza "Uważam Rze" i z wszystkich mediów od Rzepy na prawo wytrysnął gejzer, ba prawie wulkan spełnienia.
Yes! Yes! Yes! Mamy trotyl, był zamach. Tak jest, zamordowali największego prezydenta w historii Polski i 95 no, mniej już ważnych! Ten wytrysk to był objaw trzy lata trwającego i tłumionego, ale nie podlegającego zwątpieniu marzenia, błagania o cud spisku i zamachu. I się spełnił! Tak trysnęło, że Bronisław Wildstein już wezwał naród na ulice, by dopaść zbrodniarzy. Ujawnił pragnienie powszechne w plemieniu PiS-owskim. Nie tylko zdobyć władzę.
O, to za mało! Załatwić tych, co uważają inaczej za pomocą ulicy, przez jak napisał inny PiS-owiec ataki na budynki publiczne i podpalanie ich 11 listopada. A potem przez specustawę, zapowiedzianą przez Prezesa, która ma wykryć, że był zamach. Tak, jak miano wykryć Układ, wyjść na lewicę, czy na Barbarę Blidę.
I to pragnienie, by zdobyć władzę przez wpędzenie kraju w uliczną awanturę, w zamęt zobaczyliśmy także w sejmie. W PiS-owskim sabacie, z paskudnym udziałem kilku rodzin ofiar katastrofy. Dzięki Ci Rzepo, wyciągnęłaś, jak trafnie napisał Paweł Wroński w "Gazecie Wyborczej" zawleczkę z Kaczyńskiego. Ujrzeliśmy psychiczną głębię Prezesa wywaloną na widok publiczny; demakijaż, demaskację. "W interesie naszej partii byłoby najlepiej gdyby wszystko w Polsce zgniło do końca". To jego słowa z ostatniego pobytu w Bydgoszczy. Oczywiście okraszone patriotyczną deklaracją dla kamuflażu. Przypomniało mi się, jak dwa dni wcześniej polemizowałem na Twitterze z autorem "Polityki", twierdzącym, że po wygranej Kaczyński porzuci temat "smoleński". Boże, jak groźna w skutkach może być naiwność, gdy się upowszechnia.
30 października stanął przed nami PiS, i narosły wokół niego ruch, nago. W niewyobrażalnej nienawiści do obecnego państwa i do tych, których uważa się za popierających to państwo, którzy są lemingami. Zobaczyliśmy raz jeszcze groźną siłę, która z uporem pcha Polskę w jakiś dramat. Nie było nie ma i nie będzie innego PiS, niż ten, który ujrzeliśmy w miniony wtorek. To ruch zatruwający kraj, w czasach dla Polski najlepszych od trzech stuleci. Właśnie muchomor sromotnikowy, który nam tu urósł.
Waldemar Kuczyński specjalnie dla Wirtualnej Polski