W Wielkiej Brytanii lawinowo rośnie liczba przestępców, którzy unikają kary
Napady z bronią w ręku, agresja na tle seksualnym, przemoc w rodzinie. Za te przestępstwa nie musisz odpowiadać karnie. Warunek – mieszkasz w Wielkiej Brytanii, wyrażasz skruchę za popełnione czyny, a ofiara zgadza się na ugodę. Problem w tym, że liczba poważnych przestępstw umarzanych na podstawie tzw. community resolution czyli porozumienia stron, rośnie na Wyspach lawinowo.
O ile w 2008 roku było ich 792, zaledwie rok później już ponad 5 tys. W ubiegłym roku liczba ta sięgnęła ponad 10 tys. W ubiegłorocznym zestawieniu najwięcej takich przypadków odnotowano w Derbyshire, Manchesterze oraz West Mercii.
W imieniu prawa
Redukcje policyjnych etatów, wszechobecna biurokracja, a także niewydolne sądy, narzekające na natłok pracy. W zamyśle pomysłodawców kontrowersyjny przepis miał usprawnić efektywność wymiaru sprawiedliwości i przyspieszyć rozwiązywanie spraw, które często ciągną się miesiącami. Chodziło o relatywnie drobne przewinienia, określane mianem niewielkiej szkodliwości społecznej czynu – drobne kradzieże, zakłócanie porządku publicznego, niegroźne napady, dewastowanie mienia. Tymczasem z prawa do pozasądowego porozumienia masowo korzystają sprawcy poważnych przestępstw. Wszystko zależy od interpretacji policji oraz postawy samych zainteresowanych. To funkcjonariusz, rozpatrujący konkretną sprawę, decyduje o kwalifikacji czynu, proponując stronom ugodę.
Złe dla sprawiedliwości, złe dla społeczeństwa
Ponad 33,5 tysiąca - tyle osób w ubiegłym roku skorzystało na Wyspach z przepisu o community resolution. W tej liczbie ponad 10 tysięcy przypadków dotyczyło poważnych przestępstw – z użyciem noża i innej broni, uszkodzeniem ciała, uszczerbkiem na zdrowiu. 2,5 tysiąca spraw wiązało się z przemocą domową, a niewiele mniej z molestowaniem seksualnym i stalkingiem, czyli uporczywym, złośliwym nękaniem, mogącym wywołać poczucie zagrożenia. Sprawcy tych czynów nie figurują w policyjnych kartotekach, a ich przewinienia nie trafiły do sądów.
Wszystko dzięki wprowadzonemu kilka lat temu przepisowi pozwalającemu na pozasądową ugodę zainteresowanych. Sprawca w obecności policjanta dochodzi do porozumienia ze swoją ofiarą, przy czym warunkiem jest skrucha i ustne bądź pisemne przeprosiny za popełniony czyn, ewentualne zadośćuczynienie i pokrycie strat oraz zgoda na taki obrót sprawy ze strony pokrzywdzonego. O kwalifikacji czynu decyduje policja.
Minister Spraw Wewnętrznych w gabinecie cieni Yvette Cooper z Partii Pracy nie ukrywa, że obecna sytuacja budzi poważne obawy.
– Nie tak powinna wyglądać realizacja tego przepisu. Nie rozumiem, jak w imieniu prawa osoby popełniające poważne przestępstwa, zagrażające zdrowiu i życiu, mogą unikać kary. To jest złe dla sprawiedliwości, złe dla ofiar, złe dla całego społeczeństwa – podkreśla Cooper.
Lepsze niż wyrok czy więzienie
Zdania na temat kontrowersyjnego przepisu są podzielone. Według jego zwolenników, nie tylko zaoszczędza on czas policji i sądom, pozwalając szybko załatwiać sporne sprawy bez konieczności długotrwałych procesów. To także działanie wychowawcze, gdyż sprawca, szczególnie w młodym wieku, unika zaszufladkowania poprzez niewpisywanie jego nazwiska do kryminalnego rejestru.
– Często, jak pokazują badania, ma to lepszy skutek niż wyrok sądowy czy więzienie. Widząc konsekwencje swojego postępowania taki osobnik ma nauczkę, unikając w przyszłości działań niezgodnych z prawem – podkreśla Garry Shewan z londyńskiej policji. Nie wszystkich jednak przekonuje podobne rozumowanie.
– Liczy się porządny obywatel czy przestępca? Trudno pojąć, że takie rzeczy w ogóle mają miejsce. Może po prostu zlikwidujmy sądy i policję, a sprawiedliwość zostawmy w naszych rękach, jeśli te instytucje same nie dają sobie rady – denerwuje się londyński sprzedawca Matthew Murray.
Z Londynu dla WP.PL Piotr Gulbicki