W tym sporze nikt nie wygrał, a wszyscy przegrali [OPINIA]
Spór Kościoła z MEN zakończył się spektakularną porażką obu stron. Tu nikt nie wygrał, i nawet jeśli harcownicy obu stron, obwieszczają sukces, to tak zwyczajnie nie jest. A wszystko z powodu kompletnego braku zdolności kompromisu, i to po obu stronach - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Ani Kościół, ani MEN nie mają w tym sporze powodów do zadowolenia. Religia - niestety, niepoddana procesowi przemyślenia i rekonstrukcji - straciła znaczenie, została zepchnięta na pierwsze i ostatnie lekcje, a jako przedmiot, z którego ocena nie liczy się do średniej, jeszcze mocniej straciła prestiż.
Wielu nauczycieli zostało lub niebawem zostanie zmuszonych do zmiany pracy, odmiennych zaangażowań i - niezależnie od dalszych losów religii w szkołach - nie wróci do zawodu. Kościół w tej sprawie poniósł więc spektakularną klęskę, bo nie udało mu się obronić tego, co wiele lat temu uzyskał. MEN może więc sobie - jeśli celem jego kierownictwa jest zamanifestowanie sporu światopoglądowego z Kościołem - zaliczyć sukces.
Tyle, że w odpowiedzi - bez wątpienia także z powodu kompletnego braku sukcesu w tej sprawie - Kościół przypuścił zdecydowany atak z drugiej strony, i to on (no niezupełnie, ale o tym za chwilę) może sobie zaliczyć jako sukces pokonanie MEN w kwestii edukacji zdrowotnej. Skala wypisów dzieci z zajęć jest oczywiście różna w różnych miejscach, ale z całą pewnością nie da się wprowadzenia tego przedmiotu uznać za gigantyczny sukces. I tym, bez wątpienia, będzie się w najbliższym czasie szczycić zarówno prawica, jak i Kościół.
To zdjęcie wywołało burzę. Poseł PiS tlumaczy
Sukcesy pozorne
Kłopot polega tylko na tym, że zarówno w przypadku ograniczenia roli religii jako sukcesu MEN, jak i w przypadku masowych wypisów z edukacji zdrowotnej jako sukcesu Kościoła (i prawicy), są to klasyczne pozory sukcesu.
Edukacja zdrowotna, szczególnie w szkołach średnich, nie przegrała z powodu nacisku Kościoła (to miało znaczenie, i to tylko w części kraju, w przypadku szkół podstawowych i to tylko tam, gdzie znaczenie Kościoła jest jeszcze spore, w Małopolsce, na Podkarpaciu czy na Podlasiu, i to raczej w mniejszych miejscowościach, gdzie proboszcz cieszy się jeszcze autorytetem), ale z powodu ułożenia planów lekcyjnych, w którym nieobowiązkowe lekcje znajduje się na pierwszych i ostatnich godzinach, często po okienkach.
Nie bez znaczenia była także niechęć uczniów, którzy i tak są mocno obłożeni nauką, do dodatkowych lekcji. Sukces Kościoła jest więc jedynie pozorny, bo w istocie odpowiedzialność za porażkę tego przedmiotu ponosi premier Donald Tusk, który wymusił wycofanie się z obowiązkowych lekcji.
Analogicznie jednak pozornym jest także sukces MEN, jakim jest osłabienie lekcji religii czy zmniejszenie jej zakresu godzinowego. Dlaczego? Bo tak się składa, że w wielu miastach, a nawet województwach, biskupi - niekiedy z braku katechetów, a czasem z innych powodów - już wyrazili zgodę na ograniczenie liczby godzin religii do jednej, a pod naciskiem (politycznym i ideologicznym) MEN musieli usztywnić swoje stanowisko.
Radykalny spadek liczby uczęszczających na religię (w dużych miastach, bo gdzie indziej, wcale nie zawsze tak jest) też nie jest powiązany tylko (choć to także ma istotne znaczenie) z laicyzacją młodych, ale także z faktem, że lekcje religii są nieobowiązkowe.
Twarde dane na temat skali tego zjawiska mielibyśmy tylko wówczas, gdyby uczniowie musieli dokonywać wyboru między religią a etyką, gdy zaś do wyboru pozostaje jeszcze co innego, to prawdziwym powodem spadku znaczenia religii może być wygoda, pragmatyzm, tumiwisizm, a nie wyłącznie laicyzacja.
Edukacja jako pole bitwy
A jakby tego było mało, edukacja (zarówno ta zdrowotna, jak i religijna) stała się istotnym polem bitwy ideologicznej i partyjnej, w którym poszczególne partie okopały swoje elektoraty, ale i uczyniły zakładnikiem całe przedmioty. I tak, jeśli ktoś jest prawicowcem, to oczywiście - jakkolwiek by to było absurdalne - nie może opowiadać się za edukacją zdrowotną, a jeśli jest liberałem czy lewicowcem, to nie może - rzecz jasna - wskazywać, że obowiązkowy wybór między religią a etyką jest rozwiązaniem nie tylko kompromisowym, ale i rozsądnym.
Możemy zakładać, że gdy zmieni się władza, to EZ zostanie zastąpiony WDŻ, a religia ponownie wzmocniona, i tak będzie aż do czasu, gdy znowu zmieni się władza. Efekt? Skrajne upartyjnienie edukacji i pogłębiający się brak stabilności zawodowej, dla tych nauczycieli, którzy na przykład mają uczyć tylko religii. To nie wpłynie ani na poziom nauczycieli, ani na ich prestiż.
Kościół także na tym sukcesie wiele nie zyska, bo ścisły sojusz z jedną partią, z jednym środowiskiem, wcale mu się nie opłaca, bo siłą Kościoła było dotąd właśnie to, że w wielu sprawach był on w stanie dogadać się z różnymi siłami, i wbrew pozorom bywał w tym bardzo elastyczny.
Wojna z MEN, ustawienie się jako podmiot partyjny w sporze politycznym, nie wzmocni z całą pewnością jego znaczenia, i uczyni go jeszcze bardziej zależnym od prawicy. A to przyspieszy procesy laicyzacyjne i wygasanie jego autorytetu.
Kompromis był możliwy
Najciekawsze jest zaś w tym sporze, a może lepiej powiedzieć awanturze to, że kompromis był w zasadzie na wyciągnięcie ręki, tyle że nikt (chyba z większym naciskiem na MEN) go nie chciał, albo nikt nie próbował go zawrzeć. Można powiedzieć - bez ryzyka większego błędu - że gdyby MEN - nawet po początkowym oporze, jako na element kompromisowy - na obowiązkowy wybór między religią a etyką w szkołach za cenę redukcji liczby godzin religii do jednej - to prawdopodobnie Kościół - nawet gdyby trochę pomruczał z niezadowolenia - by się na to zgodził.
MEN mógłby to sprzedać jako własny sukces, a w dalszej perspektywie jako mocny dowód na laicyzację, a Kościół mógłby zapewnić, że zatroszczył się nie tylko o katechetów, ale także o edukację moralną dzieci i młodzieży.
Taki projekt - uczciwie trzeba powiedzieć - miał leżeć na stole za czasów ministra Przemysława Czarnka, ale… wtedy Kościół hierarchiczny był zbyt pewny swego, więc go odrzucił. Teraz byłoby jednak inaczej, bo przynajmniej na początku tej kadencji, bo to, co wydawało się za słabe w przypadku rządów PiS, zostałoby przyjęte za tej koalicji. I wówczas obie strony byłyby wygrane, obie miałyby sukces.
Tyle że szefostwo MEN (a szerzej liberalna i lewicowa część tej koalicji) chciała pognębić przeciwnika, a hierarchia Kościoła nie miała odpowiednio przygotowanych politycznie i intelektualnie rozmówców, którzy byliby w stanie osiągnąć porozumienie, więc uciekli w histerię moralną i szantaż emocjonalny.
Wielkich korzyści w kwestii religii im to nie dało, ale… zadziałało w przypadku edukacji zdrowotnej. I dało im, o czym już była mowa, pozorny sukces.
Sukces, który był im potrzebny.
Rozmowa jest możliwa
I właśnie z tego wynika, jak sądzę, tak silne zaangażowanie w zwalczanie edukacji zdrowotnej. Gdyby biskupom wcześniej dano coś w zamian, gdyby pozwolono im wycofać się z twarzą, gdyby rozpoczęto proces realnej, a nie pozornej rozmowy, to być może - po lekkiej modyfikacji programu, po zmianie jej nazwy, albo nawet bez nich, ale po ustępstwach w innych kwestiach - sprzeciw wobec EZ byłby o wiele mniejszy (albo niemal zerowy).
Tyle że do tego konieczna była rozmowa, a nie polityczne rozgrywanie i dociskanie wizerunkowe biskupów. Jeśli chce się coś z nimi załatwić, to gra się zupełnie inaczej. I zarówno PiS (wcale nie zawsze ustępujący biskupom), jak i PSL wiedzą to doskonale. Jeśli MEN chciał coś załatwić i ugrać, powinien odwołać się do tych doświadczeń.
A biskupi? Także - gdyby chcieli nie tyle wygrać, ile załatwić swoje interesy - powinni sięgnąć do doświadczeń z przeszłości, gdy w wielu kwestiach dogadywali się szybciej z SLD, niż z AWS-em. To pokazuje, że kompromis jest możliwy, ale przy obecnej polaryzacji coraz trudniejszy.
Edukacja jest jednak taką przestrzenią, w której innej drogi niż kompromis, rozmowa, ucieranie nie ma… I warto o tym przypominać zarówno ministrom, jak i biskupom.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski
Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".