ŚwiatW sprawie "Russiagate" padły pierwsze strzały. Trump w coraz głębszych tarapatach

W sprawie "Russiagate" padły pierwsze strzały. Trump w coraz głębszych tarapatach

Postawienie zarzutów trzem współpracownikom Trumpa w związku ze śledztwem w sprawie zmowy jego ludzi z Rosją to duży cios w prezydenta. Śledztwo wkracza w decydującą fazę, ale to początek długiej drogi, która może skończyć się impeachmentem.

W sprawie "Russiagate" padły pierwsze strzały. Trump w coraz głębszych tarapatach
Źródło zdjęć: © Reuters
Oskar Górzyński

Na ten moment wszyscy w Waszyngtonie czekali - jedni z utęsknieniem, drudzy z przerażeniem - od długich miesięcy. Śledztwo zespołu specjalnego prokuratora Roberta Muellera, powołanego do zbadania sprawy związków kampanii Donalda Trumpa z przedstawicielami Rosji, w poniedziałek przyniosło swoje pierwsze konkretne efekty. Byli szefowie kampanii Trumpa, Paul Manafort i Rick Gates usłyszeli zarzuty o pranie brudnych pieniędzy i oszustwa podatkowe. Były doradca Trumpa ds. zagranicznych George Papadopoulos przyznał się do kłamania pod przysięgą w sprawie swoich kontaktów z Rosjanami. Przy okazji na jaw wyszło, że ludzie Trumpa wiedzieli o skradzionych przez Rosjan e-mailach ich rywali i byli skłonni do współpracy.

- To mocne uderzenie w kampanie Trumpa. Trudno o kogoś usytuowanego bliżej Trumpa niż Manafort. A to dopiero początek dużo większego procesu - mówi WP Michał Baranowski, dyrektor amerykańskiego think tanku German Marshall Fund w Warszawie.

Płotka, profesor i kuzynka Putina

Choć w porównaniu do grubych ryb Manaforta i Gatesa, trzeci z oskarżonych, Papadopoulos, był płotką, to właśnie jego sprawa jest w obecnym momencie bardziej obciążająca dla Trumpa i jego kampanii. Dokumenty sprawy - oparte o zgromadzone przez FBI twarde dowody - jasno pokazują, że 29-letni działacz gorliwie utrzymywał kontakty z ludźmi deklarującymi silne powiązania z rosyjskim rządem. Jedna z nich, występująca w aktach sądowych jako "Profesor", została zidyntyfikowana przez amerykańskie media jako Joseph Mifsud, były maltański dyplomata i wykładowca brytyjskich uczelni, częsty gość organizowanego przez Rosję Klubu Wałdajskiego. Pozostałe dwie osoby to kobieta podająca się początkowo za krewną Putina (jej tożsamość nie została potwierdzona) oraz mężczyzna powiązany z rosyjskim MSZ - chodzi prawdopodobnie o Iwana Timofiejewa z Rosyjskiej Rady Spraw Międzynarodowych, ciała eksperckiego związanego z Kremlem.

Kiedy w kwietniu ubiegłego roku od "Profesora", usłyszał że Rosjanie posiadają "brud" i "tysiące emaili" obciążających Hillary Clinton, kontakty tylko przybrały na intensywności. Papadopoulos poinformował o tym "górę" i starał się zorganizować spotkanie Trumpa z Putinem oraz zaaranżować swoje nieformalne, pozaprotokolarne spotkanie z przedstawicielami rosyjskiej administracji. Ostatecznie żaden z tych pomysłów nie doszedł do skutku.

Trump wiedział o skradzionych e-mailach

Sprawa Papadopoulosa nie jest więc "dymiącym pistoletem", dowodzącym współpracy ludzi Trumpa z Rosjanami w celu pokonania Hillary Clinton, ale ujawnia niewygodne dla niego fakty. Przede wszystkim ten, że kierownictwo kampanii ówczesnego kandydata Republikanów wiedziało o posiadaniu przez Rosjan skradzionych e-maili na długo przed ich publikacją. Co więcej, potwierdza też, że mając tę wiedzę, ludzie Trumpa nie tylko nie powiadomili służb, ale byli skorzy do utrzymywania dalszych i głębszych kontaktów z Rosjanami.

Choć kierownictwo kampanii odmówiło propozycji wizyty Trumpa w Moskwie, jej szef Paul Manafort poradził, by odmowę zakomunikowała osoba o niskim statusie w kampanii, aby nie palić mostów z Rosjanami.Poza tym, z ujawnionych już faktów i e-maili wiadomo, że wielu przedstawicieli sztabu Trumpa potajemnie spotykało się z przedstawicielami Kremla. Przynajmniej jedno z nich, w którym uczestniczyli syn prezydenta Donald jr., szef kampanii Manafort i zięć Trumpa Jared Kushner, miało dotyczyć posiadanego przez Rosjan "brudu" na Hillary.

- Widzimy odklejanie następnych warstw tej historii. Sprawa Papadopoulosa wpisuje się w resztę układanki i sieć kontaktów z Rosjanami - mówi Baranowski.

Czy Manafort pęknie?

Jak zauważa, dalszy ciąg śledztwa może po części zależeć od tego, jak zachowa się Paul Manafort. Postawienie mu zarzutów o pranie brudnych pieniędzy formalnie nie ma związku z przedmiotem śledztwa Muellera, bo dotyczy malwersacji z czasów, kiedy działacz był doradcą prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza. Ale eksperci są przekonani, że ruch ten ma skłonić Manaforta do pójścia na współpracę ze śledczymi. Nie byłby pierwszym oficjelem kampanii, który to zrobił. Przykładem jest choćby Papadopoulos, który zgodził się pomóc po tym, jak został aresztowany przez FBI na waszyngtońskim lotnisku Dulles.

- To całkowicie zmienia sytuację Manaforta. Grozi mu więzienie i utrata majątku, a w obecnych okolicznościach raczej nie może liczyć na to, ze Trump go ułaskawi. Trudno mu będzie odmówić współpracy - tłumaczy Baranowski. - To zagranie pokazuje, że Mueller podszedł do tego bardzo poważnie i nie będzie tu żadnej taryfy ulgowej - dodaje.
Co to oznacza dla Trumpa? W krótkim terminie, całkowite wykolejenie jego politycznej agendy - i to w tygodniu, w którym miał przedstawiać kluczową dla Republikanów reformę systemu podatkowego. Ale to też powrót do spekulacji o możliwym impeachmencie prezydenta.

- Ten temat ostatnio przycichł, teraz wszystko zacznie się na nowo. Ale do impeachmentu jest bardzo długa droga, w której dużo może zależeć od wyniku przyszłorocznych wyborów w Kongresie. To jest początek początku i trudno przewidzieć ostateczny rezultat - podsumowuje ekspert.

Ostatecznie, wszystko może zależeć od dwóch rzeczy. Po pierwsze, na ile śledztwo Muellera obciąży samego Trumpa. Po drugie tego, kto wygra wybory do Kongresu. Ostatecznie to bowiem Kongres decyduje o postawieniu zarzutów i skazaniu prezydenta. Jeśli więc Republikanie stracą swoją większość w Izbie Reprezentantów i Senacie, los Trumpa może być przesądzony.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (13)