PolskaW sprawie "listy Wildsteina" nie naruszono prawa?

W sprawie "listy Wildsteina" nie naruszono prawa?

Nie można mówić o naruszeniu jakiegoś przepisu prawa przez wyniesienie z Instytutu Pamięci Narodowej zestawu 240 tys. nazwisk osób pojawiających się w archiwach służb specjalnych PRL, który zyskał miano listy Wildsteina - uważają prawnicy.

31.01.2005 | aktual.: 31.01.2005 19:01

Podkreślają oni, że dopiero ewentualne opublikowanie tej listy może spowodować pozwy cywilne przeciw temu, który by ją opublikował. Według nich, pomówieniem byłoby bowiem opublikowanie listy, czy nawet jej fragmentów, z nieuprawnionym stwierdzeniem, że to "lista agentów", bez sprawdzenia, co kryje teczka danej osoby.

Nie przychodzi mi do głowy żaden przepis prawa, który zostałby w tej sprawie naruszony - powiedział mec. Krzysztof Stępiński pytany, czy można mówić o naruszeniu prawa w związku z tym, że publicysta "Rzeczpospolitej" Bronisław Wildstein utrzymuje, że skopiował tę listę z komputera IPN.

Adwokat nie ma jednak wątpliwości, że wydobycie tej listy przez Wildsteina było "niemądre i nieprzyzwoite". Nie widzę żadnego przyzwoitego celu, dla którego on to zrobił - dodał.

W sobotę szef kolegium IPN Sławomir Radoń mówił, że sam wyciek jawnego materiału, który wcale nie jest "listą agentów", nie jest przestępstwem - ustawę o ochronie danych osobowych mogłoby zaś naruszać opublikowanie tej listy.

Mec. Stępiński powiedział, że w tej sprawie nie wchodzi w grę żaden rodzaj odpowiedzialność karnej - nawet za naruszenie danych osobowych. Skoro na liście jest tylko imię i nazwisko oraz sygnatura IPN - i żadnych dodatkowych parametrów, to trochę mało - mówił, choć zastrzegł, że jeśli imię i nazwisko jest rzadkie lub nietypowe, to rosną szanse na sukces w cywilnym procesie o ochronę dóbr osobistych.

Właśnie do ustawy o ochronie danych osobowych odnosił się zastępca prokuratura generalnego Kazimierz Olejnik mówiąc w Gdańsku, że nie wyklucza śledztwa dotyczącego sprawy wycieku z IPN tej listy oraz przekazania jej dziennikarzom.

Pewien znany adwokat, który prosił jednak o zachowanie anonimowości, kładzie nacisk na to, że lista w IPN jest jawna, a występujący o nią dziennikarz ma prawo dostępu do tych informacji - w celu ich publikowania. Dziennikarz ma obowiązek publikowania prawdziwych, sprawdzonych informacji, ważnych dla społeczeństwa i państwa. Media są reprezentantem opinii publicznej - podkreślił.

W związku z tym, trudno - jego zdaniem - mówić o wykorzystywaniu przez dziennikarza tej bazy danych niezgodnie z przeznaczeniem - a to byłoby naruszeniem ustawy o ochronie danych osobowych. Warunkiem jest jednak sprawdzenie, jakie informacje zawiera teczka osoby o danym nazwisku. Wówczas można o kimś pisać kategorycznie - czy był agentem, czy nie - dodał adwokat, podkreślając zarazem, że "dziennikarz musi mieć świadomość skutków społecznych swojego postępowania".

Mec. Stępiński zwrócił uwagę, że nic nie stoi na przeszkodzie, by dziennikarz, uzyskawszy dostęp do tej listy nazwisk, zadał sobie trud i przepisał ją odręcznie. Między kartką i ołówkiem a dyskietką jest tylko różnica techniczna - powiedział.

W sobotę "Gazeta Wyborcza" podała, że z IPN wyciekła lista około 240 tysięcy nazwisk tajnych współpracowników i kandydatów na tajnych współpracowników SB. Wildstein oświadczył, że to on ją uzyskał z IPN. Na pewno te dokumenty nie znalazły się w rękach pana Wildsteina w związku z określonymi procedurami obowiązującymi w Instytucie Pamięci Narodowej, zostało nadużyte zaufanie do Instytutu - oświadczył prezes IPN Leon Kieres.

Na liście znaleźli się m.in. prof. Jadwiga Staniszkis i prof. Andrzej Paczkowski z kolegium IPN. Oboje, jak oświadczył w niedzielnym programie "Summa Zdarzeń" w TVP prof. Andrzej Friszke z kolegium Instytutu, nic o tym nie wiedząc byli wytypowani przez SB do pozyskania na tajnych współpracowników. Staniszkis podkreśla, że nadal jest zwolenniczką lustracji, nie zapowiada też żadnych kroków prawnych w związku ze sprawą "listy Wildsteina".

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)