InnowacjeW poszukiwaniu śladów Chrystusa

W poszukiwaniu śladów Chrystusa

Największymi ekspertami od relikwii Chrystusowych na świecie nie są dziś fanatycy religijni, lecz wybitni naukowcy, osoby z tytułami profesorskimi.

W poszukiwaniu śladów Chrystusa
Źródło zdjęć: © AFP | Joseph Eid

02.04.2012 | aktual.: 08.06.2018 14:42

Przez dwa lata jeździłem po Europie, zbierając dokumentację do książki o materialnych śladach pozostawionych przez Jezusa z Nazaretu. Częściej niż z dewotami i religijnymi gawędziarzami spotykałem się z poważnymi badaczami, posługującymi się najbardziej zaawansowanymi technologiami. Podczas rozmów wciąż padały łacińskie nazwy. Nie były to jednak określenia nawiązujące do średniowiecznej teologii, ale do nauk medycznych czy biologicznych.

Agnostyk bada tunikę Jezusa

W Paryżu spotkałem się z prof. Gerardem Lucottem, światowej sławy genetykiem, członkiem Akademii Francuskiej, wykładowcą w paryskiej Szkole Antropologii, który zasłynął jako odkrywca pochodzenia różnic DNA w chromosomie Y. W 2004 r. wspólnie z prof. Andrem Marionem, fizykiem z Instytutu Optyki w Orsay, założyli niezwykłą instytucję. Powołany przez nich do życia Instytut Antropologii Genetyki Molekularnej postawił sobie za cel prowadzenie dochodzeń w sprawie autentyczności relikwii Chrystusowych.

Na powitanie prof. Lucotte oświadczył, że jest osobą niewierzącą, a wiarę stracił w wieku lat 16, gdy przeczytał „Etykę" Barucha Spinozy. W jego badaniach nie było więc żadnej motywacji religijnej, lecz czysta pasja poznawcza, charakterystyczna dla ludzi traktujących naukę jak swą misję życiową. Za cel swego pierwszego dochodzenia wziął on relikwię przechowywaną od wieków w bazylice św. Dionizego (Saint Denis) w Argenteuil pod Paryżem. Zgodnie z tradycją chrześcijańską miała to być tunika bez szwu należąca do samego Jezusa.

Badacze postanowili odpowiedzieć na pytanie, czy mają do czynienia ze sprawnie wykonanym falsyfikatem, czy odzieniem, które rzeczywiście mogło być własnością Chrystusa. Sytuację komplikował fakt, że szata wydawała się bardziej należeć do sfery baśni i legend niż realnej historii. Odkryta została bowiem dopiero w 1156 r. podczas prac remontowych w klasztorze Benedyktynów w Argenteuil. W murze odnaleziono skrytkę, w której zamurowana była stara suknia z dołączonymi do niej dwoma listami. Z pism tych wynikało, że jest to tunika Jezusa, o którą kaci rzucali losy na Golgocie. Od tego czasu przez stulecia była ona czczona jako relikwia Chrystusowa. Naukowcy musieli przyznać, że jeśli miała to być autentyczna szata Chrystusa, to o pierwszych 12 wiekach jej dziejów nie dało się powiedzieć nic pewnego.

Dysponowali jednak nowoczesnymi narzędziami badawczymi, które pozwoliły im zweryfikować tę hipotezę. Po pierwsze: stwierdzili, że tunika wykonana została z owczej wełny i nie posiadała – tak jak głosiła tradycja biblijna – ani jednego szwu. Po drugie: barwnikiem użytym do farbowania szaty była mieszanka marzanny z zaprawą żelazową, taka sama jak na odkrytych w Egipcie chrześcijańskich płótnach pogrzebowych z I i II w. Po trzecie: przy użyciu elektronowego mikroskopu skaningowego zidentyfikowano na sukni 115 pyłków należących do 18 gatunków roślin. Dwa z nich – terebind i tamaryndowiec – były roślinami endemicznymi, występującymi jedynie w Ziemi Świętej. Co ciekawe, ich pyłki odnaleziono także na dwóch innych relikwiach Chrystusowych: Całunie Turyńskim i Sudarionie z Oviedo.

Kolejne odkrycie było osobistą zasługą prof. Lucotte'a, który jako genetyk zajął się analizą śladów krwi zostawionych na tunice. Plamy te przez wieki pozostawały niewidoczne dla oka, lecz nie dało się ich ukryć pod mikroskopem elektronowym. Używając tego rodzaju techniki, odkryto, że tunika z Argenteuil dosłownie w całości pokryta była krwią. Właściciel odzieży musiał mieć zmasakrowane całe plecy.

Francuski genetyk odnalazł też na szacie wiele erytrocytów, czyli czerwonych ciałek krwi, z których część złączona była z kryształkami mocznika, będącego składnikiem potu. Prof. Lucotte nie ma wątpliwości, że jest to dowód, iż człowiek, który nosił szatę, cierpiał na rzadko spotykaną chorobę zwaną hematidrosis. Polega ona na poceniu się krwią. Źródłem tej choroby jest zazwyczaj ekstremalny poziom stresu, który wywołuje w organizmie szok histaminowy. To kolejna wskazówka, że właścicielem tuniki mógł być Jezus, gdyż w Ewangelii św. Łukasza znajduje się opis, iż podczas modlitwy w ogrodzie Getsemani, poprzedzającej mękę na krzyżu, Chrystus pocił się krwią.

Kolejne odkrycie Lucotte'a dotyczyło odnalezienia na płótnie erytrocytów o kształcie kulistym (tzw. sferocytów) oraz jednowklęsłym (tzw. stomatocytów). Tego typu deformacje czerwonych ciałek krwi występują jedynie wówczas, gdy organizm poddawany jest traumatycznym doświadczeniom, takim jak długotrwałe cierpienie czy przewlekła agonia. To również pasuje do obrazu męki Jezusa.

Krew odkryta na tunice z Argenteuil miała – podobnie jak krew na Całunie Turyńskim i Sudarionie z Oviedo – grupę AB. Prof. Lucotte na podstawie analizy par chromosomów zdołał ustalić, że należała ona do osoby płci męskiej. Dokładnie określił też haplotyp chromosomu Y oraz jego znacznik genetyczny. Okazało się, że jego nosicielem jest typ ludzki spotykany najczęściej wśród Żydów na Środkowym Wschodzie. Odpowiada to doskonale postaci Jezusa z Nazaretu.

Profesor Andre Marion, za pomocą cyfrowego mikrogęstościomierza oraz skanera, sporządził natomiast mapę plam krwi znajdujących się na tylnej części tuniki z Argenteuil. Okazało się, że najbardziej rozdrapane rany na plecach właściciela szaty były usytuowane w pasie o szerokości ok. 20 cm, który ciągnął się od lewego ramienia, przez środek pleców, ku prawemu biodru. Analiza fotograficzna pozwoliła stwierdzić, że ślad ten spowodował ciężki, podłużny i prosty przedmiot, który przez dłuższy czas opierał się na plecach właściciela tuniki i ocierał jego poranioną skórę.

Naukowcy z Instytutu Optyki w Orsay porównali także rozmieszczenie śladów krwi na Całunie Turyńskim i na tunice z Argenteuil.

W tym celu stworzyli komputerowo geometryczne modele odkształceń i obrotów, jakim ulega suknia podczas noszenia przez człowieka o wymiarach i morfologii mężczyzny z Całunu. Końcowy efekt wprawił badaczy w osłupienie: okazało się, że ślady plam krwi na tunice pokrywają się dokładnie z miejscami ran na Całunie. Nałożenie na siebie obrazu dwóch tkanin doprowadziło uczonych do wniosku, że oba płótna musiały zostać zabrudzone krwią przez tego samego mężczyznę.

Prof. Lucotte, zdeklarowany agnostyk, musiał rozłożyć ręce i stwierdzić, że relikwia znana jako tunika z Argenteuil była niegdyś szatą Jezusa z Nazaretu. Na pożegnanie genetyk powiedział mi, że zamierza poważnie zająć się badaniem innego niecodziennego przedmiotu, czyli sandałów w Prüm. W tym małym niemieckim miasteczku, w starym benedyktyńskim opactwie, przechowywane są fragmenty obuwia, które w 752 r. papież Zachariasz podarował Pepinowi Małemu. Od wieków czczone są one jako sandały Jezusa. Lucotte odwiedził Prüm i ustalił, że reprezentują one rodzaj obuwia, jaki był noszony w czasach imperium rzymskiego, a ich krój oraz sposób wiązania wskazują, iż był to typ rozpowszechniony w Ziemi Świętej. Poważne badania tej relikwii są jednak dopiero przed nami.

Naukowiec stwierdza autentyczność Całunu

Innym badaczem, który godzinami mógłby opowiadać o relikwiach, jest amerykański fotograf żydowskiego pochodzenia Barrie Schwortz, który pracował dla laboratorium w Los Alamos – tego samego, gdzie niegdyś wynaleziono bombę atomową. Jego przygoda z Całunem Turyńskim zaczęła się w 1978 r., gdy zadzwonili do niego znajomi naukowcy z NASA i zapytali, czy nie włączyłby się do ekipy udającej się do Turynu, by zbadać znajdującą się tam relikwię.

Na początku Schwortz miał wątpliwości, czy jest właściwą osobą, ponieważ nie był chrześcijaninem, tylko Żydem. Jego rozterki rozwiał jednak inny żydowski naukowiec, Don Lynn, który był w NASA głównym specjalistą do spraw obrazowania i pracował przy programach kosmicznych Voyager, Vicking i Galileo. Lynn zapytał: „Zapomniałeś, że Jezus był Żydem?". I dodał: „A nie wydaje ci się, że Bóg chciałby mieć jednego ze swoich ludzi w naszym zespole?". Schwortz roześmiał się i przyłączył do grupy badaczy.

Gdy wyruszał z USA do Włoch, był przekonany, że całe badanie potrwa jeden dzień, naukowcy stwierdzą falsyfikat i wrócą do domu. Na miejscu odkrył jednak, że obraz mężczyzny na Całunie Turyńskim nie jest malowidłem. Badania wykazały, że nie było na nim śladów pigmentu. Na szczęście Amerykanie przywieźli ze sobą sprzęt specjalistyczny. Ważył on ponad 2,5 tony i został przetransportowany ciężarówką do pałacu królewskiego dynastii sabaudzkiej w Turynie. W tamtejszej bibliotece urządzono laboratorium, w którym przeprowadzono badania.

Choć od tamtej pory minęły 44 lata, Barrie Schwortz nie przestaje zajmować się Całunem. Przyznaje, że im dłużej pracuje nad tym przedmiotem, tym więcej tajemnic się przed nim odkrywa. Choć przez lata podejmowano wiele prób, to jednak nikomu nie udało się wyprodukować obrazu, który miałby zbliżone do Całunu właściwości fizyczne i chemiczne. Do dziś nauka nie jest też w stanie ustalić, w jaki sposób na płótnie powstał wizerunek mężczyzny.

Ostatnie badania przeprowadzone zostały przez włoskich naukowców z Narodowej Agencji Nowych Technik i Energii (ENEA). W grudniu 2011 r., po pięciu latach do świadczeń, wydali oni oświadczenie, że żadna znana technika sprzed XXI w. nie pozwoliłaby stworzyć takiego obrazu, jaki widnieje na Całunie. Głębokość zabarwienia tkaniny wynosi bowiem około 200 nanometrów, czyli odpowiada grubości ściany komórkowej pojedynczego włókna materiału. Zdaniem badaczy zbliżony efekt można osiągnąć jedynie za pomocą lasera ultrafioletowego najnowszej generacji.

Schwortz przyznaje, że on sam do autentyczności Całunu Turyńskiego przekonał się dopiero po 18 latach badań. Decydująca okazała się rozmowa z innym naukowcem żydowskiego pochodzenia, wybitnym chemikiem i hematologiem dr. Alanem D. Adlerem. Wytłumaczył on Schwortzowi, dlaczego krew na płótnie mimo upływu czasu zachowała wciąż czerwoną barwę, zamiast stać się brązowa, jak każda inna zakrzepła plama tej substancji. Otóż krew zachowuje swój pierwotny kolor w przypadku, gdy człowiek poddawany jest torturom i nie dostaje nic do picia. Wówczas następuje pękanie czerwonych ciałek krwi, a wątroba zaczyna wydzielać związek chemiczny zwany bilirubiną. Substancja ta, kiedy dostaje się do krwiobiegu, powoduje, iż krew na zawsze zachowuje swoją czerwoną barwę.

„Ta wiadomość była dla mnie jak brakujący element układanki' – wspomina Schwortz. „Dopełniała całości. Po tej rozmowie zdałem sobie sprawę, że wszystkie przeszkody na drodze do akceptacji autentyczności Całunu zostały usunięte".

Dziś Barrie Schwortz nie ma wątpliwości, że Całun Turyński jest dokumentem męki Jezusa i świadectwem jego cierpienia. Wszystkie informacje zapisane na płótnie zgadzają się bowiem ze szczegółami śmierci Chrystusa opisanej w Ewangeliach. Fotograf zauważa zarazem, że zdobycie wiedzy, jaką mamy teraz o Całunie, było niemożliwe jeszcze sto lat temu. Dopiero w ciągu ostatniego półwiecza technologia rozwinęła się do tego stopnia, że pozwoliła odczytać informacje zakodowane na tkaninie.

Ekipa śledcza analizuje relikwię

Kolejna niecodzienna grupa badawcza powstała w Hiszpanii. Doktor Jose Delfin Villalain Blanco oraz inż. Guillermo Heras Moreno skompletowali zespół śledczy, w którym znalazło się około 40 naukowców, wybitnych specjalistów z takich dziedzin jak kryminalistyka, hematologia, palinologia, matematyka, informatyka czy obrazowanie spolaryzowane. Byli to fachowcy, dzięki którym udało się odkryć w Hiszpanii niejedną zbrodnię. Tym razem stanęli oni przed nietypowym zadaniem: mieli odpowiedzieć na pytanie, czy tajemnicza relikwia z Oviedo, zwana Sudarionem i uznawana w świecie katolickim za jedno z płócien pogrzebowych Chrystusa, jest autentyczna.

Swoje dochodzenie rozpoczęli w grudniu 1989 r. Badany przez nich przedmiot to lniana chusta, pokryta śladami krwi. Z przekazów historycznych wiadomo, że była ona przechowywana w skarbcu katedralnym w stolicy Asturii od 761 r. Na podstawie średniowiecznych manuskryptów odtworzono drogę, jaką płótno przebyło z Ziemi Świętej do Hiszpanii. Kiedy w 614 r. Persowie najechali Jerozolimę, relikwia została przewieziona do Aleksandrii. Dwa lata później armia perska zdobyła także to miasto, więc chusta drogą morską przetransportowana została do Kartageny na Półwyspie Iberyjskim, skąd trafiła do Sewilli, a następnie do Toledo. Kiedy Hiszpania zaatakowana została od południa przez muzułmanów, relikwię przewieziono na północ półwyspu. Tak znalazła się w Oviedo.

Hiszpańscy palinolodzy odkryli na tkaninie 141 pyłków roślin i 10 zarodników grzybów. Spośród nich 99 proc. charakterystycznych było dla obszaru śródziemnomorskiego, a tylko 1 proc. dla regionu atlantyckiego. Największym zaskoczeniem było jednak zidentyfikowanie wśród pyłków znalezionych na płótnie trzech roślin, które są endemiczne dla Ziemi Świętej i rosną wyłącznie na terenie Palestyny. Są to: terebint, tamaryndowiec oraz dąb batha. Obszar wspólnego występowania tych trzech roślin zawiera się w promieniu 20 km wokół Jerozolimy. Wszystkie one kwitną na wiosnę.

Badacze odkryli także na chuście ślady mirry i aloesu, a więc substancji używanych w starożytności do namaszczania zwłok w celu powstrzymania rozkładu ciała. Jest to zgodne ze wzmianką z Ewangelii św. Jana, że Nikodem przyniósł do grobu mirrę i aloes, by namaścić nimi ciało Jezusa.

Kryminalistyczna ekspertyza Sudarionu pozwoliła ustalić, iż chusta owijała głowę dorosłego mężczyzny, noszącego brodę, wąsy i długie związane z tyłu włosy. Był on już martwy w momencie, gdy obwiązywano mu głowę tkaniną. Analizy hematologiczne wykazały, że plamy krwi na płótnie są dwojakiego rodzaju. Część z nich to plamy po płynie powstałym w wyniku odmy płucnej, będące mieszaniną wody ustrojowej i krwi post mortem (tej, która wypłynęła z ciała już po śmierci). Plamy te znajdują się wokół nosa i ust, gdyż właśnie z tych otworów zaczęła wyciekać zaraz po zgonie krew.

Innego rodzaju liczne plamy w kształcie kropli znajdują się wokół głowy i swoim rozmieszczeniem na chuście odpowiadają ranom spowodowanym przez kolce korony cierniowej. Hematolodzy odkryli, że są to miejsca „żywej" krwi, a więc takiej, która wypływała z ran kłutych jeszcze przed śmiercią.

Grupa krwi – AB – była taka sama jak ta odkryta na Całunie Turyńskim. Doktor Alan Wangher, który przeprowadził badania porównawcze Całunu i Sudarionu z Oviedo, doszedł do wniosku, że układ plam krwi na obu tkaninach był identyczny. Według niego nie ma wątpliwości, że oba te płótna okrywały tę samą osobę, tylko w innych momentach. Wszystkie ślady pozostawione na obu materiałach zgodne są natomiast z biblijnym opisem męki, śmierci i pogrzebu Jezusa.

Niegdyś drogi nauki i religii rozeszły się m.in. za sprawą relikwii. Poważni badacze uważali bowiem wszystkie przedmioty chrześcijańskiego kultu za falsyfikaty, a wiarę w ich autentyczność za wyraz zabobonu. Rozwój techniki w XX w. sprawił jednak, że możliwe stały się odkrycia, które dla naszych przodków były nieosiągalne. Okazało się wówczas, że zaawansowane technologicznie badania potwierdzają autentyczność najważniejszych relikwii Chrystusowych, dla których do tej pory jedynym argumentem na rzecz ich prawdziwości była tradycja chrześcijańska.

Grzegorz Górny

jezuschrystuscałun turyński
Zobacz także
Komentarze (306)