Polityka"W PiS iskrzy, spod dywanu wyłażą buldogi"

"W PiS iskrzy, spod dywanu wyłażą buldogi"

Wybór nowych władz PiS utwierdził wszystkich niedowiarków w przekonaniu, że stary PiS wrócił. Czy jednak powrót do partyjnego betonu opłaci się czy może partię Jarosława Kaczyńskiego czeka nieuchronny upadek? Publicyści zastanawiają się co dzieje się w bastionie Prawa i Sprawiedliwości.

"W PiS iskrzy, spod dywanu wyłażą buldogi"
Źródło zdjęć: © wp.pl

28.07.2010 | aktual.: 11.08.2010 11:06

Kilkudziesięciu posłów PiS zbojkotowało propozycje prezesa

W sobotę, na posiedzeniu Rady Politycznej PiS wybierano nowe kierownictwo partii. Zgodnie z oczekiwaniami prezesem na kolejną kadencję został dotychczasowy szef – Jarosław Kaczyński. Wiceprezesami został natomiast osoby rekomendowane przez Kaczyńskiego – Zbigniew Ziobro, Adam Lipiński i Beata Szydło, a szefem sztabu wykonawczego – Joachim Brudziński. Nie bez znaczenia jest również to, że kilkadziesiąt z dwustu członków Rady Politycznej PiS - jak dowiedziała się "Rzeczpospolita" - zagłosowało... przeciw kandydatom zgłoszonym przez Jarosława Kaczyńskiego do Komitetu Politycznego partii - Krzysztofowi Jurgielowi, Leonardowi Krasulskiemu, Jarosławowi Zielińskiemu i Wojciechowi Jasińskiemu.

Dziwić może również fakt, że rekomendacji na wiceprezesa partii nie dostała Joanna Kluzik-Rostkowska, która kierowania kampanią prezydencką Jarosława Kaczyńskiego. Zaskoczenia nie kryją również politycy PiS, którzy brali aktywny udział w kampanii i przyglądali się pracy partyjnej koleżanki. Marek Migalski, europoseł z ramienia PiS, przyznał z żalem na blogu publikowanym na stronie "Salonu24", że autorzy dobrego wyniku wyborczego nie dostali nagrody za swoją pracę. Dodaje też, że od zakończenia wyborów PiS ponosi same porażki.

Rozżalony Migalski

Za jedną z porażek europoseł uznał to, że PiS "dał się wpuścić w spór o krzyż". Publicyści, nawet ci bardziej na prawo, również nie pozostawili suchej nitki na Jarosławie Kaczyńskim, który stwierdził, że krzyż można usunąć sprzed Pałacu prezydenckiego tylko wtedy, gdy w tym miejscu powstanie pomnik ofiar. Jak tłumaczył, ten, kto ma inne zdanie w tej kwestii popełnia „ciężkie moralne nadużycie”. Po tym zdaniu rozpętała się awantura.

Paweł Fąfara z „Polski The Times” stwierdził, że prezes popełnia na oczach wszystkich polityczne samobójstwo, a PiS, jeśli się nie opamięta, skończy jak ZChN. A jak inni komentatorzy życia politycznego widzą dalszą przyszłość PiS i Jarosława Kaczyńskiego?

"PiS powinien stać się partią wielonurtową"

Tomasz Terlikowski, publicysta i redaktor naczelny portalu Fronda.pl przyznaje, że po udanej strategii PR-owskiej autorstwa Joanny Kluzik-Rostkowskiej i Pawła Poncyljusza, która przyniosła realne poszerzenie elektoratu Jarosława Kaczyńskiego, prezes zdecydował się jednak na utwierdzanie elektoratu, który już ma. Czy powrót do dawnego wizerunku się jednak opłaci?

- Myślę, że nie. Jeśli PiS chciałby budować silną pozycję, powinien stać się partią wielonurtową, w której będzie miejsce dla realnych konserwatystów - polityków w rodzaju Marka Jurka, dla nurtu mocno propaństwowego, który kładzie nacisk na kwestie związane z oczyszczeniem państwa z rozmaitych, niejasnych układów, ale i nurtu liberalnego, który przykłada wagę do wolnego rynku, oczyszczenia go z niezdrowych, biurokratycznych naleciałości - podkreśla Tomasz Terlikowski.

Jak jednak dodaje, sobotnie nominacje świadczą o tym, że wizja wielowymiarowości PiS nie wchodzi w grę. – Jarosław Kaczyński postawił na bliskich współpracowników, którzy są mu lojalni – podkreśla publicysta. Terlikowski zaznacza jednak, że odsunięcie Kluzik-Rostkowskiej i Poncyljusza w cień może budzić wątpliwości. - Niezależnie od tego, czy ktoś podziela opinie światopoglądowe i polityczne Kluzik-Rostkowskiej i Poncyljusza, czy nie, strategia przez nich zaproponowana przyniosła realne poszerzenie elektoratu Jarosława Kaczyńskiego, więc powinni zostać nagrodzeni. Jeśli jednak wynagradza się polityków drugo- a niekiedy trzeciorzędnych, to kryteria awansu stają się "przynajmniej niejasne".

Kaczyński wybrał zabójczą strategię

Z kolei Wiesław Dębski, były redaktor naczelny „Trybuny” uważa, że w PiS-ie "coś trzeszczy". - Ostatnio coraz więcej osób, nie tylko Marek Migalski, podchodzi z rezerwą do tego, co dzieje się w partii. Strategia udawania porozumienia przyniosła sukces wyborczy, ale po wyborach wróciło "jądro" PiS. Buldogi ukryte na czas kampanii pod dywan wyłażą i walczą o przeżycie. Jarosław Kaczyński uwierzył im i wybrał zabójczą strategię konsolidacji swojego twardego elektoratu – ocenia Wiesław Dębski.

Komentator podkreśla, że Jarosław Kaczyński będzie chciał ponownie skorzystać ze strategii, która przyniosła tak spektakularny efekt w wyborach prezydenckich. Problem w tym, że tym razem ludzie mogą już tego nie kupić, a współpracownicy, którzy zostali teraz zostali zepchnięci na boczny tor, mogą - jak przewiduje Dębski - już się nie palić do udziału w kolejnej kampanii. "Gdyby został prezydentem, PiS by się rozleciał"

Były redaktor naczelny „Trybuny” zauważa, że podziały wewnątrz Prawa i Sprawiedliwości są widoczne gołym okiem. – To grupy, które się wzajemnie podgryzają – np. Zbigniew Ziobro i tragicznie zmarły Zbigniew Wassermann, którzy toczyli spór o palmę pierwszeństwa w Krakowie. Jest też wiele innych osobowości i przeciwieństw – jak liberalna Joanna Kluzik-Rostkowska czy kontrowersyjny Antoni Macierewicz (który aktualnie nie należy do PiS, ale, jak deklaruje, zamierza wstąpić do ugrupowania – przyp.red.). Do tego doszły nowe twarze – Adam Hofman czy Marek Migalski. Gdyby Jarosław Kaczyński wygrał wybory i przestał kierować partią, PiS mógłby się rozlecieć – ocenia publicysta.

Na razie jednak – zdaniem Wiesława Dębskiego – PiS-owi nie grozi upadek. - Ta partia ma coś, czego nie miały jej poprzedniczki – jednego, silnego lidera. Do tej pory w tym obozie prawicowym było bowiem więcej liderów niż członków – dodaje publicysta.

Jak zatem będzie rozwijać się ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego? – Myślę, że PiS może upodobnić się do SLD, które utrzymuje się na stabilnym poziomie gwarantującym dostanie się do sejmu – podsumowuje publicysta.

Tomasz Terlikowski dodaje, że PiS, zamiast skupiać się odpowiadaniu Platformie i szukaniu odpowiedzi na zabiegi PR-owskie PO powinna zająć się bieżącą polityką. – Oczywistym jest, że trzeba dążyć do wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej i nie pozwolić, aby PO zepchnęła ten temat na dalszy plan. Nie można jednak koncentrować się wyłącznie na tych sprawach, a tracić z oczu wiele innych, ważniejszych kwestii , reform, np. dot. mediów publicznych, które przeforsowuje PO – podkreśla Terlikowski.

Dębski zgadza się z przedmówcą w jednej kwestii – politycy powinni skończyć dyskusję o tematach zastępczych i zająć się prawdziwymi problemami Polaków. - Za najważniejszą z takich kwestii uważam temat kosztów wychodzenia z kryzysu. Niech rządzący powiedzą w końcu czy będą ciąć wydatki socjalne, czy może zdecydują się na przywrócenie proporcjonalnego systemu podatkowego. Są też inne palące kwestie – jak choćby reforma służby zdrowia. Komorowski i Tusk prosili nas o 500 dni spokoju i obiecywali reformy, więc niech w końcu coś powiedzą – postuluje Wiesław Dębski.

Faktem jednak jest, że ostatnio oczy opinii publiczne są zwrócone głównie w kierunku sejmowego zespołu, który powstał w celu zbadania przyczyn wydarzeń 10 kwietnia. Na jego czele stanął Antoni Macierewicz. Politycy i rodziny ofiar katastrofy mają jednak wątpliwości co do kandydatury i sensu powołania zespołu. Ewa Komorowska, żona zmarłego w katastrofie smoleńskiej Stanisława Komorowskiego, wiceszefa MON, stwierdziła w rozmowie z TVN, że tragedia jest wykorzystywana politycznie, a rodziny są "w jakiś sposób indoktrynowane przez zespół".

"Zespół jest potrzebny, ale Macierewicz ma niedobry wizerunek"

Publicyści również mają mieszane odczucia. Tomasz Terlikowski uważa, że zespół jest potrzebny, aby wyjaśnić tę sprawę do końca, a Macierewicz ma "wszelkie możliwe umiejętności", by stanąć na jego czele. Dodaje jednak, że ma "niedobry wizerunek". - Jestem pewien, że to będzie doskonały oręż w rękach przeciwników zespołu, dlatego może lepszym kandydatem byłby np. Paweł Poncyljusz, który nie ma takiego bagażu wizerunkowego i trudniej go zdyskredytować medialnie - mówi Terlikowski.

Wiesław Dębski nie widzi sensu powoływania takiego organu. - Sejmowy zespół nie ma uprawnień śledczych. Poza tym kieruje się uprzedzeniami i chęcią odwrócenia uwagi od tego co istotne - w odczytanych fragmentach stenogramów z czarnych skrzynek jest mowa o możliwych naciskach na pilotów. Natomiast z punktu widzenia Jarosława Kaczyńskiego stworzenie zespołu badającego ten temat jest racjonalne, bo z jednej strony pozwala ponownie skupić twardy elektorat, który mógł się czuć zagubiony w czasie kampanii, a z drugiej strony pozwala odsunąć podejrzenia dotyczące odpowiedzialności Lecha Kaczyńskiego za katastrofę - podkreśla komentator.

Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (1017)