W piekle kobiet

Kim jest Vera Drake? Aniołem dobroci czy aniołem śmierci? Wyposażona w kawałek mydła, tarkę i gumową gruszkę pomaga kobietom pozbyć się niechcianej ciąży - pisze Anita Piotrowska w "Tygodniku Powszechnym" o "Vera Drake" - najnowszym filmie Mike'a Leigha, laureata Złotego Lwa w Wenecji.

16.02.2005 | aktual.: 16.02.2005 10:44

Za każdą stoi jakieś nieszczęście: gwałt, nędza, wojna w Korei, która rozdzieliła małżonków, co popchnęło żonę do zdrady... Ale łączy te wszystkie nieszczęsne kobiety jeszcze coś: całkowite osamotnienie. Same muszą “załatwić” problem. Pokątnie, często z narażeniem życia. Same też będą musiały się zmagać z poczuciem winy, grzechu, udziału w przestępstwie. Prawdopodobnie do końca życia - czytamy w "Tygodniku Powszechnym".

Jesteśmy w Londynie początku lat 50. Nieprzypadkowo brytyjski reżyser wybrał ten właśnie okres. Przerywanie ciąży było wówczas na Wyspach całkowicie nielegalne. Niedawno zakończona II wojna światowa przyniosła nie tylko biedę, ale i zachwianie dotychczasowego porządku. Wojna powraca we wspomnieniach mężczyzn jak zły sen. Wojna zrelatywizowała też pojęcie życia i śmierci, pokazała, że zło może być stopniowalne, a dokonanie wyboru jest wydarzeniem zmieniającym wszystko - czytamy w "Tygodniku Powszechnym".

Ale Vera Drake nie roztrząsa moralnych dylematów. Jej życiową misją jest pomaganie innym - cokolwiek to oznacza. Pracuje jako sprzątaczka, lecz całe popołudnia ta zażywna, starsza pani krząta się wokół chorych i potrzebujących. Wpada do zatęchłych mieszkań choćby po to tylko, by zaparzyć herbatę, poprawić choremu poduszkę, podzielić się uśmiechem czy dobrym słowem. I za chwilę biegnie dalej. W domu czeka na nią kochająca rodzina: zacny mąż i dwoje dorosłych dzieci. Przy ich skromnym, ale gościnnym stole zasiądzie wkrótce także niewydarzony stary kawaler z sąsiedztwa. Żadne nawet nie podejrzewa, czym jeszcze zajmuje się londyńska samarytanka. Łącznikiem pomiędzy dwoma światami Very Drake będzie powracający obraz czajnika z wrzątkiem - i za każdym razem będzie oznaczał coś innego - dodaje Anita Piotrowska.

Wielka w swojej kreacji Imelda Staunton (laury w Wenecji, Europejska Nagroda Filmowa, nominacja do Oscara) tworzy postać, która za wszelką cenę stara się służyć. Jeśli zasila aborcyjne podziemie, to jest w nim postacią całkowicie wyjątkową. Za swoją działalność nie przyjmuje ani grosza, w przeciwieństwie do pośredniczki, która liczy sobie za każdy zabieg po dwie gwinee. Vera pomaga z odruchu serca - choć wielu z pewnością oburzy brak w tym wszystkim głębszej moralnej refleksji - pisze Anita Piotrowska.

“Pacjentkami” są kobiety bezradne i zagubione, nie znajdujące oparcia ani w rodzinie, ani w opiece społecznej, ani w Kościele. Nieobecność wszystkich tych instytucji wyraźnie rzuca się w oczy. Nie wspominając o mężczyznach, którzy nie poczuwają się tu do jakiejkolwiek odpowiedzialności. Wszystko odbywa się między kobietami. Mężczyźni wkraczają do akcji zazwyczaj w rolach bardzo niesympatycznych: jako sprawcy niechcianych ciąż, jako bezduszni ginekolodzy, którzy za zabieg każą sobie słono płacić, a w końcu jako sędziowie, którzy wymierzają bohaterce sprawiedliwość - pisze Anita Piotrowska w "Tygodniku Powszechnym".

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)