W orędziu Bidena czegoś zabrakło. Na to właśnie czeka Putin [OPINIA]

Rosja nie jest w stanie wygrać z Ukrainą, więc postanowiła ją zamęczyć. Orędzie o stanie państwa wygłoszone przez prezydenta USA Joe Bidena pokazuje, że ten plan może się okazać skuteczny.

W orędziu Bidena czegoś zabrakło. Na to właśnie czeka Putin
W orędziu Bidena czegoś zabrakło. Na to właśnie czeka Putin
Źródło zdjęć: © East News | Patrick Semansky
Agaton Koziński

Amerykańscy prezydenci wygłaszają orędzia po to, żeby pokazać sukces – ta reguła obowiązuje od 1790 r., kiedy Jerzy Waszyngton wygłosił pierwsze tego typu przemówienie. Ale od sukcesu ważniejsze jest to, w jakich obszarach przywódca USA go ogłasza. Pod tym względem wtorkowe orędzie Joe Bidena może niepokoić.

Gospodarka, głupcze

Rok temu swoje orędzie Biden zaczął od wojny. Rosja zaatakowała Ukrainę zaledwie sześć dni wcześniej, co położyło się ogromnym cieniem na wystąpieniu amerykańskiego prezydenta. Ale też z jego ust padły jasne, twarde deklaracje, że Kijów nie zostanie sam, a Putin poniesie porażkę. - On nie ma pojęcia, czego się spodziewać – mówił, zapowiadając bezprecedensowe wsparcie dla Ukrainy.

Pod tym względem tegoroczne orędzie miało całkowicie inną dramaturgię. Dla Bidena na pierwszym planie były kwestie gospodarcze: miejsca pracy, wzmacnianie przemysłu, ograniczanie importu, redukcja inflacji. Od tego zaczął, na to położył największy nacisk. Później włożył wątki związane z podziałami światopoglądowymi. Jednoznacznie opowiedział się za prawem kobiet do aborcji, wsparł środowiska LGBTQ, zapowiedział ochronę młodych osób transpłciowych. Dopiero po tych wątkach przeszedł do kwestii wojny.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

To groźny sygnał. Biden wie, że za półtora roku ma wybory – i prezydenckie, i parlamentarne. Wie też, że Amerykanie po roku wojny zaczynają nią być zmęczeni. Niedawny sondaż Pew Research Center pokazał, że jedna czwarta obywateli (26 proc.) USA uważa, że ich kraj zbytnio pomaga Ukrainie – z kolei 20 proc. uważa, że tę pomoc należy jeszcze wzmocnić. Sygnał nie jest może jednoznaczny, nie da się tego badania zinterpretować jako bezalternatywnego wsparcia dla amerykańskiego zaangażowania nad Dnieprem.

A żaden polityk nie może sobie pozwolić na to, by zlekceważyć opinię jednej czwartej potencjalnych wyborców. Biden więc kwestie związane z wojną wycofał w szeregu priorytetów. Nagle przypomniał sobie, że cechę Demokratów jest działać zgodnie z dewizą Billa Clintona "gospodarka, głupcze" – i na to położył największy nacisk. Znów się potwierdziło, że polityka krajowa jest ważniejsza od geopolityki – nawet jeśli na Ukrainie ciągle giną ludzie.

Daleko do końca

Oczywiście, Biden wojny nie pominął. Padło kilka mocnych słów z jego strony. - Morderczy atak, przywołujący obrazy śmierci i zniszczenia, jakich Europa doznała podczas II wojny światowej - mówił o konflikcie, podkreślając, że USA pozostają zjednoczone z Ukrainą. - Będziemy stać z wami tak długo, jak będzie to konieczne - jasno zadeklarował. Na pewno na te słowa bardzo czekano w Kijowie, ale również w tych państwach, które znajdują się blisko linii frontu. Także w Polsce.

Biden potwierdził swoje zobowiązania sojusznicze, zapewnił o dalszej pomocy Ukrainie – i na tym skończył ten wątek. Żadnych konkretów. I nawet nie o to chodzi, że zabrakło deklaracji typu zapowiedź wysłania nowej partii HIMAR-sów na front. Orędzia nie są od tego. Tego typu szczegółowe plany przedstawia się w innych formatach. Orędzia są od tego, żeby dokonać podsumowania ostatniego roku oraz by wskazać kierunki na rok kolejny. I tego w tej mowie bardzo brakowało.

A przecież Biden mógł ogłosić swój sukces. W końcu Ukraina miała paść w dwa tygodnie, a skutecznie broni się już rok – i nikt nie ma wątpliwości, że stało się to możliwe dzięki ogromnej pomocy USA. Dlaczego amerykański prezydent się tym nie pochwalił? Dlaczego tak bardzo lakonicznie, szczątkowo mówił o tym konflikcie? Odpowiedź wydaje się jedna: bo Amerykanów przestaje to interesować. Polityka to bardzo konkurencyjna dziedzina życia, a Biały Dom nie może sobie pozwolić na to, żeby nie nadążać. Doradcy Bidena na pewno wcześniej zamawiali badania, sprawdzali, czym Amerykanie żyją – i wyszło z nich, że wojna jest jednym z mniej istotnych wątków. A vox populi, vox Dei – skoro lud nie chce o wojnie słuchać, to o niej było tylko tyle, co absolutnie konieczne. Ani słowa więcej.

Na to czeka Kreml. Putin był autentycznie przekonany, że jest w stanie rzucić Ukrainę na kolana w kilka tygodni – ale dziś, w 350. dniu wojny aż za dobrze wie, że to nierealne. Dlatego zaczyna wcielać w życie plan B – skoro nie jest w stanie wygrać, to postanowił przeciwników zamęczyć. Jego sztabiści pewnie już kreślą plany wojny trwającej nawet pięć lat, licząc na to, że jeszcze rok-dwa konfliktu, a Zachód będzie nim tak znużony, że kompletnie o nim zapomni, wyprze go ze swojej świadomości. A bez Zachodu Ukraina padnie, tyle o tej wojnie już wiemy.

Właśnie pod tym względem wystąpienie Bidena było niepokojące. Już teraz, niecały rok po wybuchu wojny, nie chce zamęczać słuchaczy orędzia szczegółami dotyczącymi największego konfliktu od II wojny, uważa, że ważniejsze są tematy związane z budową dróg, leczeniem Alzheimera i prawami osób transpłciowych. To co będzie za rok, dwa lata? Będzie w ogóle o tej wojnie pamiętał?

Dziś największym zagrożeniem dla Ukrainy nie jest Rosja, tylko narastające zobojętnienie Zachodu. Francja i Niemcy od początku tego konfliktu miały do niego stosunek mieszany, niezdecydowany – by opisać to eufemizmami. Inaczej kraje Europy Środkowej, USA i Wielka Brytania, które błyskawicznie zaangażowały ogromne środki w pomoc Kijowowi. Ale jeśli teraz Waszyngton i Londyn zaczynają przejawiać znużenie, to co będzie później?

Tym ważniejsze są takie zdarzenia, jak zapowiedziana na piątek wizyta Wołodymyra Zełenskiego w Brukseli czy Joe Bidena w Polsce 24 lutego. Bo Zachód musi być cały czas zmobilizowany i skoncentrowany na zadaniu: zatrzymania Rosji. Kremla nie wystarczy raz powstrzymać, trzeba to robić non stop – aż Putin ostatecznie uzna swoją klęskę. Do tego jeszcze bardzo daleko. A orędzie Bidena tej drogi na pewno nie skróciło.

Dla Wirtualnej Polski Agaton Koziński

Wybrane dla Ciebie