Trump ma plan. Może liczyć na nieoczywistego sojusznika
Powrót Donalda Trumpa do Białego Domu oznacza powrót USA do konfrontacji z Iranem. Współpracownicy Trumpa zapowiadają "politykę maksymalnej presji" i dotkliwych sankcji gospodarczych. To jednak nie koniec. Trump ma rozważać różne "opcje wojskowe", w tym wsparcie izraelskiego ataku na irański program nuklearny. Premier Netanjahu od lat jest zdeterminowany, aby przeprowadzić atak na Iran - czeka jedynie na zielone światło z Waszyngtonu - pisze dla WP Tomasz Rydelek.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Polityka maksymalnej presji
Podczas swojej pierwszej kadencji, Donald Trump prowadził jednoznacznie antyirańską politykę zagraniczną. Najpierw w 2018 r. wypowiedział porozumienie nuklearne z Iranem, które określił "najgorszą umową w historii", a następnie obłożył dotkliwymi sankcjami każdy sektor irańskiej gospodarki. Jednocześnie administracja Trumpa zaczęła grozić państwom członkowskim UE, Rosji oraz Chinom tzw. sankcjami wtórnymi, jeśli dalej będą handlować z Iranem.
Polityka, którą administracja Trumpa nazwała "polityką maksymalnej presji", mocno uderzyła w irańską gospodarkę, jednak nie osiągnęła swojego celu, którym było zmuszenie Iranu do wynegocjowania nowej umowy. Umowy, która oprócz aktywności nuklearnych Iranu uregulowałaby także kwestie dotyczące m.in. irańskiego programu rakiet balistycznych czy proirańskiej sieci bojówek działających na Bliskim Wschodzie (tzw. Oś Oporu).
Administracja prezydenta Bidena próbowała dokonać resetu w stosunkach z Iranem i wrócić do porozumienia nuklearnego, jednak bezskutecznie. Po inwazji Rosji na Ukrainę ekipa Bidena dała natomiast ciche przyzwolenie na zwiększenie eksportu ropy przez Iran - co miało uchronić światowe rynki przed wzrostem cen ropy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W efekcie latem 2024 r. irański eksport ropy osiągnął ok. 1,7 mln baryłek dziennie, co jest najlepszym wynikiem od czasu wypowiedzenia porozumienia nuklearnego przez USA. Nic też dziwnego, że współpracownicy Trumpa nie szczędzą gorzkich słów odchodzącej administracji i nazywają politykę Bidena wobec Iranu "appeasementem" (z ang. zaspokojenie, uciszanie - przyp.red.).
Z obozu prezydenta-elekta dochodzą sygnały, że gdy Donald Trump wróci w styczniu 2025 r. do Białego Domu, wznowi "politykę maksymalnej presji" jaką stosował wobec Iranu podczas swojej pierwszej kadencji. Skoro jednak "maksymalna presja" nie zadziałała w latach 2016-2020, to ciężko oczekiwać, aby teraz okazała się skuteczna.
Tym bardziej że sytuacja międzynarodowa Iranu uległa znaczącej zmianie. Niezbędna może okazać się zatem "korekta kursu" i postawienie na odważniejsze kroki - nie wykluczając użycia sił zbrojnych - jednak niekoniecznie amerykańskich. Na Bliskim Wschodzie jest jeden sojusznik USA, który z radością podjąłby się tej "czarnej roboty" (tj. ataku na Iran).
Wzloty i upadki Islamskiej Republiki
W czasie pierwszej kadencji Donalda Trumpa Amerykanom udało się zniechęcić Rosję oraz Chiny do handlu z Irańczykami, poprzez groźbę użycia tzw. sankcji wtórnych wobec rosyjskich i chińskich firm. Jednak tym razem ekipa Trumpa może trafić na większy opór - zwłaszcza ze strony Rosji.
Wojna na Ukrainie zmieniła podejście Moskwy do Iranu. Wcześniej Rosja - nie chcąc wejść w konflikt z USA - wycofała się z większości projektów gospodarczych w Iranie. Jednak teraz, gdy Rosja sama została objęta sankcjami, rosyjsko-irańska współpraca gospodarcza kwitnie, czego wyrazem są np. dostawy irańskiego uzbrojenia do Rosji czy rosyjskie inwestycje w Międzynarodowy Korytarz Północ-Południe (INSTC), który łączy Rosję, przez Iran, z Indiami. Dopóki wojna na Ukrainie trwa, a Moskwa jest pod sankcjami, Rosja nie ograniczy kontaktów z Irańczykami.
Podobnie trudno będzie zmusić Chińczyków do ograniczenia handlu z Iranem. Gra toczy się natomiast o dużą stawkę, bo 90 proc. ropy eksportowanej przez Iran trafia właśnie do Chin (ok. 1,5 mln baryłek dziennie).
W przeciwieństwie jednak do 2018 r. obecnie irańska ropa jest kupowana nie przez duże chińskie przedsiębiorstwa państwowe, lecz przez tzw. "rafinerie czajniki" - małe, prywatne rafinerie, które handlują z Iranem w chińskiej walucie, tym samym omijając amerykańskie sankcje.
Relacje Iranu z Rosją i Chinami są zatem dużo silniejsze niż w 2018 r., gdy Trump wypowiadał porozumienie nuklearne. Jednak każdy kij ma dwa końce. I tak jest również w tym przypadku. Trump - podczas "drugiej rundy" z Iranem - może liczyć na nieoczywistego sojusznika, czyli Unię Europejską.
W 2018 r. kraje członkowskie UE krytykowały wypowiedzenie porozumienia nuklearnego z Iranem, lecz obecnie sytuacja jest zgoła inna. Ze względu na wsparcie wojskowe, jakiego Iran udzielił Putinowi w agresji na Ukrainę, UE najpewniej stanie po stronie Trumpa w nadchodzącej konfrontacji z Iranem. Wsparcie UE może mieć realne znaczenie. W Waszyngtonie rozważana jest m.in. opcja, aby przy pomocy krajów UE, uruchomić tzw. "mechanizm snapback" i przywrócić sankcje, które ONZ nałożyła na Iran przed zawarciem porozumienia nuklearnego.
Na korzyść Trumpa przemawia również słabnąca rola Iranu na Bliskim Wschodzie oraz porażki, jakie proirańska Oś Oporu odniosła w ostatnich miesiącach w starciu z Izraelem. Dowództwo polityczne i wojskowe Hamasu zostało zlikwidowane, większość oddziałów Hamasu rozbita, a Strefa Gazy całkowicie zrujnowana.
Libański Hezbollah także otrzymał kilka potężnych ciosów: dowództwo organizacji (na czele z Hassanem Nasrallahem) zostało zlikwidowane, część arsenału rakietowego zniszczona, a kilka tysięcy bojowników zabitych. Jeszcze większym ciosem dla Irańczyków była utrata swojego syryjskiego sojusznika, Baszara al Assada, bez którego Iran stracił bezpośrednie połączenie z Libanem i Hezbollahem.
Po nieco ponad roku zmagań z Izraelem, z dawnej potęgi Osi Oporu pozostało tylko wspomnienie. Obecnie Iran może liczyć już tylko na szyickie milicje z Iraku oraz jemeńskich Houthi. Co gorsza, porażki Osi Oporu i zwycięstwa Izraela, bardzo podbudowały pozycję premiera Netanjahu, który - zdaniem niektórych izraelskich mediów - już przygotowuje się do zbrojnego uderzenia w irański program nuklearny.
Dzień szakala
Według współpracowników Donalda Trumpa prezydent-elekt nadal opracowuje swoją strategię wobec Iranu. Z ich wypowiedzi wynika, że celem - podobnie jak w 2018 r. - będzie zawarcie nowej umowy z Iranem, a nie obalenie Islamskiej Republiki. Podstawą strategii Trumpa będzie powrót do "polityki maksymalnej presji", ale - w przeciwieństwie do 2018 r. - tym razem Trump ma przykładać większą uwagę do aspektów wojskowych i bezpośredniego uderzenia w irański program nuklearny.
Z wypowiedzi współpracowników Donalda Trumpa wynika, że prezydent-elekt nie zamierza użyć amerykańskich sił zbrojnych przeciwko Iranowi. Trump skłania się bardziej ku scenariuszowi, w którym Amerykanie zapewnią szerokie wsparcie Izraelowi i to właśnie izraelskie lotnictwo przeprowadzi uderzenia na ośrodki wykorzystywane w irańskim programie nuklearnym.
Premier Netanjahu z pewnością zaakceptowałby taki plan. Po ostatnich porażkach, jakie Izrael zadał proirańskiej Osi Oporu, Netanjahu jest zdeterminowany, aby raz na zawsze rozprawić się z Islamską Republiką.
Izraelski atak na irańskie ośrodki badawcze niesie jednak za sobą duże niebezpieczeństwo. Otóż część irańskiego program nuklearnego prowadzona jest w ośrodkach ukrytych głęboko pod powierzchnią ziemi, co daje im szanse przetrwać ew. izraelski atak. W takiej sytuacji Iran z pewnością straciłby wszelkie hamulce i podjąłby próbę konstrukcji broni nuklearnej.
Zatem paradoksalnie polityka Trumpa i Netanjahu doprowadziłaby do scenariusza, któremu ma ona przeciwdziałać - scenariusza "nuklearnego Iranu".
Tomasz Rydelek, ekspert ds. Bliskiego Wschodu dla Wirtualnej Polski