USA: polski tropiciel wąglika
W czasie największej paniki wąglikowej amerykańskie media wysyłały po Piotra Chmielińskiego samoloty, żeby sprawdzał, czy jest u nich wąglik. Wychodzili go witać redaktorzy naczelni. Teraz samotnie tropi śmiertelną bakterię w pokojach do sortowania poczty wielkich gazet.
Wtorek, godz. 15:00. 27. piętro wieżowca przy Madison Avenue - pokój do sortowania poczty gazety "USA Today". Piotr Chmieliński zakłada na koszulę z krawatem biały, jednorazowy strój ochronny, a na twarz maskę.
Znowu zaczynam się bać - komentuje przechodząca korytarzem dziennikarka.
Ale inni już się przyzwyczaili. Piotr Chmieliński, właściciel firmy HP Environmental, przyjeżdża do "USA Today" co dwa tygodnie z Wirginii, żeby sprawdzić, czy w pokoju z pocztą nie ma wąglika.
Pakuję sprzęt w dwie walizki, wsiadam w pociąg i jadę do Nowego Jorku. W ciągu dnia sprawdzam trzy, cztery instytucje - opowiada Piotr Chmieliński. - Kiedy wybuchła panika związana z wąglikiem, wielkie gazety i telewizje przysyłały po mnie samoloty na lotnisko w Waszyngtonie. Jechałem tam i w ciągu dwóch minut startowaliśmy. Sekretarki pytały, czego życzę sobie na śniadanie. (Marcin Fabjański/pr)