Urzędnicy zasłaniają się ustawą, ministerstwo nie reaguje. Rozdzielone rodzeństwa pozostawione same sobie
Koniec lat 60. To była nielegalna adopcja. Położna przyjęła poród w domu i sprzedała noworodka pod przykrywką adopcji ze wskazaniem. Zmieniła w dokumentach wszystko - datę i miejsce urodzenia, a nazwiska biologicznych rodziców zastąpiła danymi rodziców adopcyjnych. Alicja szuka siostry od lat.
14.02.2017 | aktual.: 08.06.2018 14:47
- Udało się nam dotrzeć do położnej, ale zasłania się niepamięcią. Nie możemy jej nic udowodnić. Stoimy w miejscu. Takich przypadków jest cała masa. Do tego dodajmy te rodzeństwa, które zostały rozdzielone przy standardowym procesie adopcyjnym. Skala zjawiska jest potężna - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Beata Salitra, jedna z administratorek grupy "Łączymy Więzi".
Nie ma żadnych oficjalnych danych dotyczących rozdzielenia rodzeństwa podczas adopcji. Szacuje się jednak, że do takich sytuacji dochodzi w 80 proc. przypadków procesów o przysposobienie. Teoretycznie, według polskiego prawa, przy procesie adopcyjnym nie można rozdzielić rodzeństwa. Wyjątkiem są przypadki, w których jedno z dzieci nie wyraża zgody na przysposobienie lub gdy biegli sądowi orzekną brak więzi między rodzeństwem. Polskie ośrodki chętnie z tych wyjątków korzystają, nadużywając opinii o braku więzi. - Rodzeństwo rozdziela się, by szybciej zostały adoptowane - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską wychowawczyni z jednego z domów wychowawczo-opiekuńczych, która chce zachować anonimowość.
"Tak niestety działa nasze prawo"
Takim ludziom pomagają między innymi administratorzy grupy "Łączymy Więzi", utworzonej na Facebooku. - Frustrująca jest myśl, że urzędnik, z którym rozmawiamy, ma wszystkie dane potrzebne do odnalezienia bliskiej osoby. Wystarczy, że sięgnie do "szuflady", a dostaniemy wszystko - nazwisko, adres. Jednak blokuje go prawo, dlatego wyłącznie od jego dobrej woli zależy, czy nam pomoże. Ludzie szukający swoich bliskich są na urzędniczej łasce. Sama poszukiwałam rodziny, dlatego wiem, z jakimi problemami muszą mierzyć się ci ludzie. Urzędy zasłaniają się ochroną danych osobowych. Tak niestety działa nasze prawo - mówi Beata Salitra.
Adoptowane dziecko nierzadko ma zmieniane także imię, nazwisko, miejsce urodzenia, a nawet pesel. Staje się zupełnie nowym człowiekiem. Z badań wynika, że w Polsce jest około 3 mln osób poszukujących swoich bliskich. Polska jest także jednym z niewielu krajów Unii Europejskiej, w którym adopcja nie jest w pełni jawna. Prawo nowo utworzonej rodziny zapewnia jej ochronę danych osobowych. Instytucje adopcyjne nie mogą więc udzielać osobom trzecim informacji o rodzinach adopcyjnych. Przepis ten całkowicie uniemożliwia dorosłemu już dziecku odszukanie adoptowanego rodzeństwa, które trafiło do innej rodziny.
Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy urzędnik popełni błąd. - Zdarzały się przypadki, kiedy w dacie urodzenia 3 była zamieniona na 8. Gdy dochodzi do tego typu zaniedbań i pomyłek, to jak szukanie igły w stogu siana - zaznacza Salitra z "Łączymy Więzi".
Kreatywność poszukujących
Grupę "Łączymy Więzi" administrują cztery osoby. - Staramy się pomóc każdemu, jeśli tylko wystarcza sił przerobowych. Albo zostawiamy pod wpisem komentarz instruujący, jakie kroki należy podjąć, albo, jeśli sprawa jest bardziej skomplikowana, kontaktujemy się z taką osobą bezpośrednio. Dużo spraw przekazujemy także zaprzyjaźnionemu detektywowi, który, wykorzystując swoje dojścia, pomaga nam z dobrego serca - mówi Beata Salitra.
Ludzie poszukujący swoich bliskich, by dotrzeć do celu, muszą wykazać się sporą kreatywnością. - Zdobywają potrzebne dane w przedziwny sposób. Często wynika to po prostu z niewiedzy czy pomyłki urzędnika - dodaje administratorka grupy "Łączymy Więzi". Opowiada o Katarzynie, która szukała swojego biologicznego brata. - Miała numer pesel. Potrzebowała jedynie adresu zamieszkania. Urzędnicza opacznie zrozumiała prośbę jej prośbę i była przekonana, że Kasia szuka męża, z którym nie może się skontaktować, a który zalega z alimentami. Tymczasem poszukiwała swojego brata, z którym została rozdzielona podczas adopcji. Dzięki tej pomyłce Kasia dostała od urzędniczki wszystkie potrzebne dane - wspomina.
Jedni próbują poruszyć urzędnicze serce, a inni wykorzystują siłę internetu. Tak jak Agnieszka, która zwróciła się o pomoc do Wirtualnej Polski.href="http://wiadomosci.wp.pl/wsadzila-kilkumiesieczna-siostre-do-plecaka-i-poszla-po-pomoc-po-latach-chce-ja-odnalezc-6090404414715009a">Nagrała apel do swojej siostry, której poszukuje od lat. Jej historię opisywaliśmy na początku lutego.
Ministerstwo nie ma rozwiązania
Ludzie próbujący dotrzeć do bliskich często proszą urzędników, by w ich imieniu poprosili poszukiwaną przez nich osobę o kontakt. Gdy urzędnik wraca z odpowiedzią odmowną, poszukujący nigdy nie mogą mieć pewności, czy prośba o kontakt rzeczywiście dotarła do wskazanej osoby. - W polskich przepisach brakuje chociażby gwarancji prawnego obowiązku odnotowania takich próśb o kontakt tak, by później można było ten fakt zweryfikować. Teraz musimy polegać wyłącznie na naszej nadziei, że urzędnik nas nie okłamał - tłumaczy Beata Salitra.
Wirtualna Polska zwróciła się do Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej z prośbą o przedstawienie planu na rozwiązanie problemu. - Kwestia poszukiwania członków rodziny pochodzenia przez osoby adoptowane jest znana ministerstwu. Temat ten będzie poruszony przy okazji przeglądu przepisów ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej - poinformowało Wirtualną Polskę biuro prasowe ministerstwa. Wszystko wskazuje na to, że mimo iż problem istnieje od lat, resort rodziny wciąż nie ma pomysłu na to, jak zmodyfikować przepisy, by rozdzielone podczas adopcji rodzeństwa mogły się odnaleźć.