Holender zasłabł na stacji paliw. Dwie wersje zdarzeń z Osiecznicy

Holender zasłabł na stacji paliw. Dwie wersje zdarzeń z Osiecznicy

Uratowali życie Holendrowi. "Pracownicy stacji utrudniali"
Uratowali życie Holendrowi. "Pracownicy stacji utrudniali"
Źródło zdjęć: © Facebook, PAP
oprac. MCZ
05.01.2023 21:26, aktualizacja: 06.01.2023 15:12

Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych umieścił na swojej stronie historię dwóch Białorusinów, którzy mieli uratować życie Holendrowi. Do zdarzenia doszło na stacji paliw państwowego koncernu w Osiecznicy koło Konica. PKN ORLEN wydał w sprawie oświadczenie, w którym stwierdzono, że przedstawiona wcześniej wersja wydarzeń jest nieprawdziwa.

Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych napisał, że pracownicy stacji Orlen w Osieczy koło Konina, (po południowej stronie autostrady A2) nie udzieli pomocy starszemu mężczyźnie chorującemu na serce, który był obywatelem Holandii i który zasłabł na ich stacji.

"Gdy takiej pomocy postanowiło udzielić choremu białoruskie małżeństwo - ludzie z Orlenu wprowadzali w błąd osoby niosące pomoc. Pracownicy Orlenu robili to, by uniemożliwić wezwania karetki pogotowia" - czytamy w poście. Ośrodek podkreślił, że jest w trakcie przygotowywania zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez pracowników koncernu.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Tak zdarzenie opisał jeden ze świadków: "Wprowadzisz trzy razy nieprawidłowy PIN, bo się denerwujesz, karta się blokuje. Nie masz gotówki, żeby zapłacić... Nieprzyjemna sytuacja, ale z każdym może się zdarzyć. Czasem, jednak może to kosztować życia".

"Starszy pan z jakiegoś powodu trzykrotnie źle wprowadził PIN, próbując zapłacić za tankowanie. Zdarza się. Zamiast tego, żeby jakoś spróbować jakoś to uregulować, pracowniczka stacji coraz głośniej mówiła do pana: 'siedemdziesiąt euro! Siedemdziesiąt euro!! Siedemdziesiąt euro!!!'" - opisuje świadek.

Gdy świadek wyszedł z toalety, zauważył mężczyznę siedzącego na kanapie. Zaproponował pracownikom pomoc - np. w formie tłumaczenia. Od pracowników miał usłyszeć, że pan stracił przytomność, ale "teraz wszystko jest ok".

Holender miał być "otoczony" przez pracowników stacji i ochroniarzy, którzy mieli blokować wyjście. W ocenie świadka mężczyzna wyglądał na "zagubionego, przestraszonego i rozkojarzonego"

"Podszedłem do niego i zapytałem, czy potrzebuje pomocy, w tym medycznej. Nie mogliśmy się porozumieć, pan nie mówi w języku polskim, angielskim ani w innych, którymi się posługuję (później okazało się, że jest Holendrem). Próbowałem komunikować z nim przez Google translate, ale nie był w stanie przeczytać z ekranu. Wręczyłem mu smartfona, sugerując, żeby napisał coś w swoim języku – nie był w stanie napisać ani jednej litery" - opisuje świadek.

Mężczyzna miał usłyszeć od pracowników, że "wszystko jest załatwione, a po pana jedzie karetka pogotowia". Wraz z żoną postanowił poczekać jeszcze kilka minut na stacji. Zamiast karetki przyjechała policja.

"Na nasze pytanie: dlaczego nie zostało wezwane pogotowie dla osoby w wieku ok. 70 lat, która mdleje i ewidentne wygląda niezdrowo - powiedziano nam, że wszystko z ich strony zrobiono dobrze: zabezpieczone nagranie z monitoringu, wezwana policja, kopie wszystkich odmów z płatności kartą są - wszystko zgodnie z rozkazem kierowniczki" - opisuje.

Po krótkiej wymianie zdań świadek miał sam zadzwonił na pogotowie. Pracownicy stacji mieli odmówić mu podania adresu, co "jeszcze na 2-3 minuty wydłużyło czas oczekiwania karetki, bo musiałem wyjść na zewnątrz".

Gdy karetka w końcu pojawiła się na miejscu, świadek miał usłyszeć od ratowników, że stan mężczyzny jest tak zły, że nie mogą czekać nawet na to, aż policja sprawdzi tożsamość Holendra.

Holender trafił do szpitala. Białoruskie małżeństwo z własnych pieniędzy zapłaciło stacji brakujące 20 euro.

"Nasz Ośrodek zawiadomi o tej sytuację prokuraturę, przedmiotem zawiadomienia będzie: nieudzielenie pomocy osobie znajdującej się w bezpośrednim zagrożeniu życia i zdrowia, utrudnianie wezwania pomocy i ksenofobiczne zdania wypowiedziane wobec obywateli Białorusi" - czytamy na Facebooku.

Oświadczenie PKN ORLEN

Oświadczenie w opisywanej sprawie przesłało Wirtualnej Polsce PKN ORLEN. Już na samym początku podkreślono w nim, że powyższy opis zdarzeń - przedstawiony przez Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych - nie jest prawdą. Poniżej zamieszamy całe stanowisko koncernu.

"Po dokonaniu dokładnej weryfikacji wydarzeń na podstawie zapisu monitoringu oraz rozmów z pracownikami stacji paliw ustaliliśmy rzeczywisty przebieg.

Klient, który poruszał się pojazdem na holenderskich rejestracjach po zatankowaniu auta podjął próbę zapłaty za paliwo kartą płatniczą. Po kilku próbach wprowadzenia błędnego PIN-u przez klienta jego karta została zablokowana. Pracownicy stacji próbowali porozumieć się z klientem zarówno w języku angielskim, jak i za pomocą aplikacji tłumacza w telefonie. Niestety komunikacja była utrudniona, gdyż klient bardzo zdenerwował się sytuacją z zablokowaniem karty płatniczej. W momencie jego zasłabnięcia, niezwiązanego w żaden sposób z zachowaniem pracowników stacji, została udzielona mu pomoc, a pracownik stacji podał klientowi wodę oraz podjął próbę ustalenia czy potrzebuje on innego rodzaju wsparcia.

Klient nie stracił przytomności i cały czas był z nim kontakt, z którego nie wynikało, że potrzebuje on pomocy medycznej. Z uwagi na problem bariery językowej pracownicy stacji zdecydowali się na wezwanie policji wyłącznie w celu ustalenia tożsamości i nawiązania kontaktu z rodziną, znajomymi klienta lub innymi osobami mogącymi pomóc w rozwiązaniu sytuacji.

Warto podkreślić, że autor opisujący zdarzenie w mediach społecznościowych zjawił się na stacji niemal pół godziny po zasłabnięciu klienta i nie był bezpośrednim świadkiem zdarzenia oraz działań podjętych przez pracowników stacji, którzy pomagali klientowi i próbowali nawiązać z nim komunikację.

Wyjaśniamy, że przybyli medycy nie podjęli żadnej akcji ratującej życie. Klient o własnych siłach opuścił stację i udał się do karetki, która po kilku minutach odjechała z nim z terenu stacji bez używania sygnałów świetlnych i dźwiękowych. Następnego dnia, tj. 4 stycznia br. klient został przywieziony na stację przez funkcjonariuszy policji i samodzielnie ruszył w dalszą podróż.

Pragniemy pokreślić, że pracownicy stacji paliw zachowali się w powyższej sytuacji w sposób jak najbardziej właściwy, a podjęte przez nich działania były adekwatne do przebiegu wydarzenia. Cała sytuacja została udokumentowana za pomocą urządzeń monitoringu i może zostać okazana odpowiednim służbom".

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (69)
Zobacz także