Upadek Asada nie oznacza końca wojny w Syrii

Po ponad 50 latach władza klanu Asadów nad Syrią dobiegła końca. Rebelianci zajęli Damaszek, armia rządowa się rozpadła, a prezydent Baszar al Assad uciekł do Moskwy. To jednak jeszcze nie koniec wojny domowej. Syryjski kocioł nadal wrze.

Bojownicy syryjscy i Abu Muhammad al-Dżaulani
Bojownicy syryjscy i Abu Muhammad al-Dżaulani
Źródło zdjęć: © EPA, East News, PAP

Rebelianci nie są monolitem i nie wiadomo, czy poszczególne frakcje rebelii, które dotychczas jednoczył opór wobec Asada, będą w stanie współpracować, gdy zabrakło ich wspólnego wroga. Zewnętrzni gracze również nie przestają ingerować w wewnętrzne sprawy Syrii.

Izraelskie wojska wkroczyły do południowej Syrii i zaczęły tworzyć tam specjalną strefę bezpieczeństwa. Turecka armia przygotowuje się natomiast do dużej operacji wojskowej, która ma doprowadzić do całkowitej likwidacji kurdyjskiego quasi-państwa w północnej Syrii.

Nowe porządki w Damaszku

Wojna domowa w Syrii jest jednym z najbardziej skomplikowanych konfliktów współczesnego świata. Nie tylko dlatego, że trwa już ponad 13 lat, ale również ze względu na ogromną liczbę graczy zaangażowanych w ten konflikt. Baszar al-Asad trzymał się u władzy dzięki szerokiej rosyjsko-irańskiej koalicji, zasilanej dodatkowo szyickimi bojówkami z Iraku, Libanu, Afganistanu czy Pakistanu.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Usunięcie Asada z układanki wcale nie oznacza uproszczenia syryjskiego konfliktu. Rebelianci, którzy pobili armię Asada pod Aleppo, a w tydzień później zajęli Damaszek, nie są bowiem monolitem, lecz raczej szeroką koalicją różnych grup o odmiennych interesach i innych wizjach powojennej Syrii.

Obóz syryjskich rebeliantów dzieli się na dwie główne frakcje: Hajat Tahrir asz Szam (HTS, pol. Organizacja Wyzwolenia Lewantu) oraz proturecką Syryjską Armię Narodową.

Na czele HTS stoi Abu Muhammad al Dżulani, który w przeszłości był szefem syryjskiej odnogi Al Kaidy, lecz w 2016 r. odciął się od "centrali" i stworzył własne ugrupowanie, przechodząc jednocześnie na bardziej umiarkowane pozycje polityczne. To właśnie HTS stanowiło główną siłę uderzeniową ostatniej ofensywy rebeliantów, która doprowadziła do upadku Asada. To również bojownicy HTS zajęli ostatecznie Damaszek, dzięki czemu Dżulani zyskał przeogromny wpływ na kierunek, który obierze "nowa Syria".

Dżulani zerwał z wizerunkiem dżihadysty i próbuje kreować się na "ojca narodu". Wydaje manifesty skierowane do licznych syryjskich mniejszości (druzów, alawitów, chrześcijan, Kurdów itd.), zapewniając, że ich prawa będą respektowane i dla nich też znajdzie się miejsce w "nowej Syrii".

Działania te przynoszą oczekiwane rezultaty: kraje Europy Zachodniej coraz głośniej mówią o potrzebie uznania nowej syryjskiej władzy, a USA wycofały nagrodę 10 mln dolarów jaką oferowały dotychczas za informacje o Dżulanim (nagroda to efekt wpisania go na amerykańską listę poszukiwanych terrorystów).

Przyjazne gesty wobec syryjskich mniejszości i Zachodu to jednak tylko wycinek działań, jakimi Dżulani zajmuje się w Damaszku. Próbuje bowiem skupić w swoich rękach jak najwięcej władzy. Widać to zwłaszcza na przykładzie rządu przejściowego, jaki powołał w stolicy po upadku Asada. W jego skład weszli wyłącznie członkowie tzw. Rządu Ocalenia Narodowego - to polityczna marionetka Dżulaniego, którą powołano w 2017 r. do zarządzania prowincją Idlib.

Co istotne, w skład gabinetu nie wszedł żaden członek protureckiego Syryjskiego Rządu Tymczasowego - to inny marionetkowy organ, który działa na północy Syrii i jest wspierany przez Turcję. Mamy zatem obecnie sytuację, w której na terenach opanowanych przez rebeliantów działają de facto dwa konkurencyjne rządy.

Co prawda Dżulani przyznał osobom z frakcji protureckiej trzy stanowiska gubernatorów (Aleppo, Latakii oraz Damaszek - bez samej stolicy), jednak ambicje tej frakcji są o wiele większe.

Prowadzona przez Dżulaniego próba skupienia w swoich rękach pełnej władzy nad Syrią może - w perspektywie długoterminowej - doprowadzić go do konfliktu z frakcją proturecką i samą Turcją.

Tureckie ambicje

Jednak póki co uwagę Turcji od wydarzeń w Damaszku odciąga sytuacja na północy Syrii. Turcy chcą bowiem wykorzystać chaos po upadku Asada do ostatecznej rozprawy z syryjskimi Kurdami.

Protureckie oddziały rebelii opanowały już miasto Manbidż (przed upadkiem Assada miasto znajdowało się pod protekcją Rosjan) i wypchnęły Kurdów na drugi brzeg Eufratu. Turecka armia prowadzi teraz intensywne przygotowania do szerkiej ofensywy, która zada Kurdom ostateczny cios.

Plany prezydenta Erdogana blokują jednak Joe Biden i blisko 2 tysiące amerykańskich żołnierzy, którzy nadal przebywają w północnej Syrii, na terenach opanowanych przez Kurdów. Administracja Bidena próbuje zablokować turecką operację i doprowadzić do zawarcia kompromisu między Turcją a syryjskimi Kurdami. Czasu jest jednak niewiele. Już 20 stycznia 2025 r. do Białego Domu wróci Donald Trump, który od lat krytykuje amerykańskie zaangażowanie w Syrii i już raz, w 2019 r., próbował wycofać wojska USA z tego kraju.

Kolejny front premiera Netanjahu

Gdy na północy Syrii Turcy kończą przygotowania do ataku na Kurdów, na południu kraju Izrael prowadzi już własną własną operację o kryptonimie "Strzała Baszanu". Izraelskie lotnictwo niszczy ciężki sprzęt, jaki pozostał po armii Asada, a izraelska armia przekroczyła granicę i zaczęła zajmować wioski i miasteczka sąsiadujące z okupowanymi Wzgórzami Golan. Ministerstwo obrony Izraela poinformowało, że jednym z celów tej operacji jest utworzenie w południowej Syrii specjalnej strefy bezpieczeństwa.

Nie wiadomo jednak, jaki dokładnie obszar zajmie izraelska armia. Nie jest również jasne, jak długo chce pozostać na terenie Syrii. Premier Netanjahu zadeklarował co prawda, że jest to tylko tymczasowa okupacja, jednak izraelskie media spekulują, że będzie chciał związać te ziemie z Izraelem na dłużej.

Wielka gra

Asad odpadł z "gry o Syrię", ale sama gra toczy się dalej. Dżulani zdecydowanie zyskał najwięcej na upadku Asada. To jego ludzie zajęli Damaszek i to jemu przypadła misja utworzenia nowego rządu. Jego dawna służba w Al Kaidzie poszła w zapomnienie, teraz to do niego przybywają delegacje zachodnich rządów i to on postrzegany jest przez Zachód jako najważniejszy przedstawiciel syryjskiej zmiany. Dżulani nie posiada jednak pełnej kontroli nad rebelią, której część jest pod kontrolą Turcji. Od tego, jak ułożą się jego stosunki z Turcją, będzie uzależniony dalszy los syryjskiej rebelii. Czy wszystkie ugrupowania zjednoczą się pod jednym sztandarem, czy może nadal będzie istniał podział między ludźmi Dżulaniego a ludźmi Turcji?

Póki co Dżulani stara się utrzymać dobre relacje z Turcją, jednak widać sporo potencjalnych punktów zapalnych. Dżulani chce skupić w swoich rękach całą władzę nad krajem. Jest gotów dzielić się stanowiskami z frakcją proturecką, ale tylko w takim zakresie, w jakim nie zagraża to jego monopolowi na władzę. Ponadto Dżulani - inaczej niż opcja proturecka - deklaruje chęć współpracy z Kurdami.

Nierozstrzygnięta kwestia kurdyjska daje gwarancję, że wojna w Syrii będzie trwała. Podstawowym celem tureckiej polityki w Syrii bowiem nie usunięcie Asada od władzy, lecz likwidacja kurdyjskiego quasi-państwa. Turcy z pewnością będą chcieli wykorzystać panujący w Syrii chaos i zmianę władzy w USA do realizacji swoich syryjskich ambicji.

Dużo w syryjskiej polityce mogą namieszać jeszcze bogate kraje Zatoki Perskiej na czele z Arabią Saudyjską oraz Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. Na początku syryjskiej wojny domowej kraje te wspierały syryjskie ugrupowania rebelianckie, ale potem dokonały normalizacji relacji z Asadem. Arabia Saudyjska i ZEA krytykują tureckie zaangażowanie w Syrii, a jednocześnie z dużą nieufnością podchodzą do Dżulaniego. Dzięki swoim wpływom w tworzącej się administracji Trumpa Saudowie i Emiraty mogą próbować zablokować turecką operację wymierzoną w Kurdów oraz zniesienie sankcji nałożonych na Syrię.

Obecna sytuacja w Syrii może mieć także konsekwencje dla Zachodu. Syryjski chaos może bowiem wykorzystać Państwo Islamskie, które co prawda w 2019 r. straciło ostatnie miasto w Syrii, jednak nigdy nie zostało całkowicie rozbite i cały czas aktywnie działa na bezdrożach Pustyni Syryjskiej.

Wszystko to gwarantuje, że syryjski kocioł nadal będzie wrzał. Upadek Asada to nie koniec wojny w Syrii, lecz raczej początek jej nowego rozdziału.

Dla Wirtualnej Polski Tomasz Rydelek, ekspert ds. Bliskiego Wschodu

Źródło artykułu:WP Wiadomości
syriaal-asadbojówki
Wybrane dla Ciebie