Ukraińskie CBA pod ostrzałem. Zachód opuści Ukrainę?
Zachodni sojusznicy Ukrainy tracą cierpliwość do administracji Petra Poroszenki i otwarcie grożą wycofaniem swojego poparcia i pomocy. Narzekają, ze Kijów zamiast walczyć z korupcją, zwalcza tych, którzy ją ścigają.
07.12.2017 | aktual.: 07.12.2017 14:27
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jeszcze w czwartek rano wydawało się, że ukraiński parlament jest gotowy przekroczyć Rubikon. W harmonogramie prac Werchownej Rady widniało głosowanie nad projektem ustawy dymisjonującej szefa Narodowego Biura Antykorupcyjnego Ukrainy (NABU). To oznaczałoby koniec niezależności jednej z najważniejszych porewolucyjnych instytucji na Ukrainie, ale przede wszystkim być może koniec wsparcia ze strony zachodnich partnerów Kijowa. Ostatecznie ustawa z planów zniknęła. Ale to nie kończy dramatu.
Telefony i naciski z ambasad
O tym, jak bardzo zirytowani są zagraniczni sojusznicy Ukrainy, świadczy wypowiedź kanadyjskiego ambasadora Romana Waschuka, najbardziej entuzjastycznego stronnika Kijowa na Zachodzie. Dyplomata, zwykle bardzo ostrożnie dobierający słowa, tym razem był bardziej bezpośredni. W środę otwarcie zagroził, że podporządkowanie sobie "ukraińskiego CBA" przez administrację Poroszenki może być dla Ukrainy - wciąż w dużej mierze zależnej od międzynarodowej pomocy finansowej - bardzo kosztowne.
"Niezależność była i jest kamieniem węgielnym NABU (...) Wyjęcie tego kamienia będzie miało konsekwencje dla struktury międzynarodowej pomocy gospodarczej" - napisał Waschuk na Twitterze.
Inni byli jeszcze bardziej bezpośredni.
"Jeśli Rada zagłosuje za odwołaniem szefa komisji antykorupcyjnej i szefa NABU, zarekomenduję ucięcie całej amerykańskiej pomocy dla Ukrainy, łącznie z pomocą wojskową. To hańba" - stwierdził Michael Carpenter, były wysoki rangą oficjel Pentagonu, który wciąż cieszy się dużym posłuchem w Waszyngtonie. Podobne sygnały wysłały ambasady WIelkiej Brytanii i Unii Europejskiej.
- Kijów otrzymał bardzo wiele telefonów z ambasad i od międzynarodowych sponsorów, którzy wprost zagrozili wycofaniem pomocy. Publiczne oświadczenia pojawiły się dopiero po tych telefonach - mówi WP Devin Ackles, amerykański analityk ośrodka CASE Ukraine w Kijowie. - Poroszenko usłyszał te głosy. Ale teraz zobaczymy, czy i jak będzie starał się podważyć pozycję NABU poprzez inne środki - dodaje.
Sól w oku Poroszenki, dziecko FBI
Dlaczego sprawa antykorupcyjnej agencji wywołuje aż takie kontrowersje? NABU pod przewodnictwem obecnego szefa Artema Sytnyka to jedna z niewielu instytucji, które pozostały niezależne wobec obozu Petra Poroszenki. Biuro ma na swoim koncie szereg zatrzymań polityków związanych z rządzącą elitą i głośnych korupcyjnych śledztw. Dlatego też jest solą w oku prezydenta, który konsoliduje władzę tak, by zapewnić sobie reelekcję w wyborach w 2019 roku. Podległy Poroszence Prokurator Generalny Jurij Łucenko od miesięcy prowadzi otwartą wojnę z NABU, sięgając czasem po chwyty poniżej pasa, jak publiczne zdradzenie tożsamości i funkcjonariuszki służby, która zdaniem Łucenki popełniła przestępstwo.
Problem w tym, że NABU to w pewnej mierze dziecko Zachodu. Powstanie Biura było jednym z warunków pomocy finansowej Międzynarodowego Funduszu Walutowego, a udział w szkoleniu agentów miało amerykańskie FBI. Poparcie dla NABU nie jest zresztą bezinteresowne. Walka z korupcją i kwestia rządów prawa na Ukrainie jest arcyważne dla zachodnich firm inwestujących w kraju. Jak mówią nieoficjalnie dyplomaci, niekoniecznie chodzi o to, że te firmy brzydzą się korupcją. Przede wszystkim jednak obawiają się przejmowania swoich majątków przez lokalnych oligarchów. I mają dobre powody, by się tego obawiać.
- To co się dzieje na Ukrainie, choć nie zawsze znajduje się na pierwszych stronach gazet, jest bardzo uważnie śledzone w USA i Unii Europejskiej. Inwestorzy też są dobrze zorientowani, bo zamierzają zainwestować tam bardzo dużo pieniędzy, kiedy już sytuacja się oczyści. Mają nadzieję, że stanie się to przynajmniej za 2-3 lata - mówi Ackles.
I ostatecznie to głównie dzięki presji z zewnątrz partia Poroszenki porzuciła pomysł, by ustawą odwołać szefa NABU. Nie kryła tego sama służba.
"Dziękujemy zagranicznym partnerom za wiarę w pracę NABU i wsparcie dla walki z korupcją na Ukrainie" - napisano na twitterowym koncie agencji.
- Poroszenko to nie Janukowycz. Owszem, może być w takim samym stopniu produktem korupcyjnych praktyk ery Kuczmy, ale różnica jest taka, że on rzeczywiście stara się o swój wizerunek w świecie - mówi WP dr Alexander Clarkson, kanadyjsko-ukraiński politolog z King's College w Londynie. Ale dodaje: - To nie znaczy, że władze NABU są bezpieczne. Ekipa Poroszenki prawdopodobnie postara się uderzyć w NABU w bardziej subtelny sposób, na przykład za pomocą ostrego audytu.
Podobnego zdania są inni zachodni obserwatorzy.
- Wiele będzie zależeć od tego, kto jest audytorem i jak bardzo jest on do przełknięcia przez poszczególne ambasady. Ostatecznie może dojść do jakiegoś kompromisu, choć moim zdaniem nie powinno się robić kompromisów w tej dziedzinie. Zachodnie kraje mają tu środek nacisku, bo publiczne wycofanie poparcia dla Poroszenki może poważnie podkopać jego szanse na reelekcje - mówi WP były brytyjski dyplomata. Jak spekuluje, kompromisem mogłoby być wprowadzenie nieformalnej "ciszy wyborczej", czyli zawieszenia publicznych śledztw NABU na czas kampanii wyborczej.
Poroszenko liczy na geopolitykę
Czy to wystarczy, by uspokoić partnerów Kijowa? Pewne jest, że zachodnie stolice już teraz są bardzo zniecierpliwione pełzającym tempem ukraińskich reform. Zdaniem Acklesa, sytuacja jest poważna.
- Międzynarodowy Fundusz Walutowy powoli się odsuwa od sprawy. Ukraina odstała z niego ok. 1 miliarda z 4 obiecanych w zamian za reformy, ale teraz MFW jest znacznie bardziej poważny w swoich intencjach - mówi ekspert. Ale dodaje: - Nie spodziewam się jednak, że do końca opuszczą Poroszenkę. I na to właśnie on sam liczy, że Zachód musi popierać , szczególnie biorąc pod uwagę geopolitykę i tego, co się stało podczas wyborów w USA.