Ukraina się wściekła. Jak proeuropejska demonstracja zmieniła się w antyrządowy protest?
Najmodniejszym nakryciem głowy w Kijowie jest teraz kask. Może być narciarski, rowerowy, roboczy, co kto ma pod ręką. To zabezpieczenie przed pałkami Berkuta, czyli specjalnych oddziałów milicji. A te nie odpuszczają nawet przedstawicielom prasy. Jak pisze z Kijowa Katarzyna Kwiatkowska, zdarzało się, że słysząc słowo "dziennikarz" mundurowy bił z podwójną nienawiścią.
03.12.2013 | aktual.: 03.12.2013 16:16
Od sobotniego szturmu brutalność aparatu państwowego nie jest abstrakcyjnym straszakiem. Kilkanaście osób, protestujących na Majdanie, trafiło wtedy do szpitala z urazami czaszki od ciosów pałką. Ciosów, których specjalnie ćwiczeni do tego typu akcji mundurowi nie żałowali bezbronnemu tłumowi.
Choć przedstawiciele opozycji apelują o spokój, dochodzi do walk między protestującymi a oddziałami milicji. Szczególnie niebezpiecznie jest na ulicy Bankowej obok siedziby prezydenta i pod budynkami rządowymi. W centrum Kijowa zbudowano barykady.
Dziennikarze, przed wyjściem do miasta, ubierają fluorescencyjne kamizelki i kaski - wszystko z napisem "prasa". Chcą być jak najbardziej widoczni. Te zabezpieczenia nie są przesadą, podczas ostatnich protestów doszło do pobicia kilkudziesięciu przedstawicieli mediów.
Berkut, torując sobie drogę, zmiata z niej wszystkich bez wyjątku. Zdarzało się też, że słysząc słowo "dziennikarz" uzbrojony w pałkę mundurowy bił z podwójną nienawiścią. Pomarańczowa rewolucja była pokojowym protestem.
Protest pod siedzibą Rady Ministrów
W poniedziałek protestujący zablokowali siedzibę Rady Ministrów. Dzięki obecności opozycyjnych deputowanych, w tym z nacjonalistycznej partii Swoboda, którzy uspokajali swoich rozgorączkowanych zwolenników i prosili ich o niereagowanie na prowokacje milicji, udało się uniknąć starć.
Demonstranci nie wpuszczają do siedziby Rady Ministrów nikogo z pracowników. Jak podkreślają, wielu z urzędników popiera ich protest, nie wiadomo jednak, czy z pobudek ideologicznych, czy dlatego, że nie muszą pracować. Wszystkie samochody - oprócz karetek - są zatrzymywane.
Premier Mykoła Azarow gra rolę "złego milicjanta" w duecie z prezydentem Janukowyczem. To właśnie Azarow ogłosił krach eurointegracji Ukrainy. Tymczasem tego samego dnia Janukowycz, jak gdyby nigdy nic, powtarzał, że przyszłość Ukrainy jest w Europie.
On też niejednokrotnie odkreślał, że sobotni szturm Majdanu, który wzburzył Ukraińców i rozpoczął nową falę demonstracji ulicznych, był słuszną decyzją. Tymczasem tego samego dnia Janukowycz w telewizyjnym wystąpieniu potępił akcję Berkuta i obiecał ukaranie winnych.
Prezydent poświęci premiera?
To właśnie Azarow jest teraz strefą buforową między prezydentem a rozwścieczonymi ludźmi. Jest prawdopodobne, że jeszcze dziś opozycja chce rozpocząć w parlamencie proces dymisji szefa rządu. Jest on możliwy i to z kilku powodów. Po sobotnim szturmie nawet w szeregach Partii Regionów zawrzało - kilku deputowanych ogłosiło opuszczenie frakcji. Na dymisję niepopularnego rządu zgodzą się również inni członkowie rządzącej frakcji, licząc, że to uspokoi zgromadzonych na ulicach ludzi.
Los rządu Azarowa będzie papierkiem lakmusowym: pokaże, czy władza jest zdolna do negocjacji z protestującymi. Jeśli uda się odwołać premiera, będzie to krok w stronę "okrągłego stołu". To ważne, bo atmosfera w Kijowie pozostaje napięta i w każdej chwili grozi rozlewem krwi.
Wciąż trudno przewidzieć, jak dalej potoczą się wydarzenia na Ukrainie. Jeszcze w piątek wydawało się, że protest w imię eurointegracji stracił impet i Majdan powoli będzie się wyludniał.
Organizatorzy protestu, po fiasku szczytu w Wilnie, gdzie nie doszło do podpisania umowy stowarzyszeniowej, nie bardzo wiedzieli, co robić dalej. Jedni chcieli radykalizować protest, inni odwrotnie - podziękować ludziom za obecność i odesłać ich do domów, by nie brać odpowiedzialności za ich zdrowie i życie wobec coraz bardziej realnej groźby szturmu.
A kiedy szturm się już zdarzył, uruchomił nieznaną dotąd wściekłość tłumów. Proeuropejska demonstracja zmieniła się w antyrządowy protest. Jeśli więc dojdzie do dymisji Azarowa, a potem do oddania władzy przez prezydenta Janukowycza, panowie powinni mieć pretensje przede wszystkim do siebie.
Z Kijowa Katarzyna Kwiatkowska dla Wirtualnej Polski