'Układanie' mediów publicznych
Media publiczne są w Polsce jednym z najbardziej popularnych tematów.
14.08.2006 01:18
Pisze się o nich, mówi, prowadzi niekończące się i jałowe dyskusje polityczne – pełne wzajemnych oskarżeń i niedotrzymanych obietnic. Dziś już chyba tylko hasło walki z „układem” – zastępujące rządzącej koalicji znane z dzieciństwa „Sezamie – otwórz się!” – mogłoby powalczyć z mediami publicznymi o prymat pierwszeństwa.
Na układy nie ma rady
Trudno się zresztą temu dziwić, bo właśnie media publiczne są najlepszym przykładem na to, że „na układy nie ma rady”. Każda władza więc, która ma dostateczną ilość szabel (cokolwiek by to nie znaczyło) stara się je zawojować dla siebie. Jedni starają się to uzasadnić (lub raczej przesłonić) potrzebą zapewnienia odpowiedniego poziomu fachowości, inni zaś – jak władza obecna – nie potrzebują nawet i takiego alibi. Wystarczy tylko hasło walki z dawnym czy też dotychczasowym „układem”. I powstaje nowy „układ” – jak zwykle uznawany przez swych twórców za słuszny i usprawiedliwiony. No i oczywiście wcale nie będący przy tym „układem”. Pamiętamy przecież jeszcze deklaracje choćby z listopada zeszłego roku. I o tej „rybie, która psuje się od głowy” – czyli o KRRiT – i o tym, że trzeba „starać się naprawić to ciało” i „skończyć wreszcie z tymi parytetami”. Bardzo przekonujące i trafne. Zwłaszcza, że wypowiadane przez byłego członka KRRiT (czyli tej „Ryby”), który po jej opuszczeniu został „ojcem” zmian
mających rozbić dawny „układ” w mediach. Zaś wybitni i doświadczeni fachowcy czekali już w gotowości do podjęcia dzieła odpolityczniania i umerytoryczniania. Nadszedł bowiem „najwyższy czas, żeby tacy ludzie szli do organu regulacyjnego, a nie politycy prosto z ław rządowych, poselskich, czy senatorskich”. I tak nastąpiło „nowe otwarcie” z nową Krajową Radą Radiofonii i Telewizji. Ryba znów znalazła się w wodzie. Jawność, transparentność, uczciwość
Nieśmiertelny parytet partyjny – zaczynając się od głowy – musiał też zostać przeniesiony na jednostki publicznej radiofonii i telewizji. Prawidłowość nie nowa, z tym że w IV RP dała paradoksalny efekt uboczny. Przed wyborami parlamentarnymi (i prezydenckimi) obiecywano przecież pełną jawność i transparentność życia publicznego. No i niedawne „rzucenie” na rozgłośnie regionalne Polskiego Radia całej plejady aktualnych (i aktywnych) funkcjonariuszy partyjnych, nierzadko w randze szefów terenowych struktur partyjnych, radnych czy niedoszłych parlamentarzystów (o aktywistach szkoda wspominać) – jest tak czytelne, że aż przezroczyste. I tak to jawność stała się ciałem. Trzeba zresztą przyznać, że w ramach tego nurtu największe wrażenie robi na mnie pan premier Lepper – chyba jeden z najzdolniejszych naszych polityków (wg zdolności ocenianej na miarę naszej politycznej rzeczywistości). Bez żadnego skrępowania, oficjalnie żąda stanowisk dla „swoich” w mediach i jasno podkreśla, że wszelka inna postawa
jest po prostu obłudą i hipokryzją. No bo przecież wszyscy tak robią – on jedynie nazywa rzeczy po imieniu. I po prostu oczekuje, że „układ” koalicyjny będzie konsekwentnie realizowany, bo inaczej się rozleci. Jak tu nie przyznać panu premierowi racji? Chciałoby się aż powiedzieć – jaki uczciwy facet!
Rekomendacje środowisk twórczych
Nie może więc budzić wielkiego zdziwienia, a już na pewno niezrozumienia, że na weryfikowanie fachowości nowych władz mediów publicznych nie było już za bardzo czasu (choć z drugiej strony słusznie mógłby się obrazić ten, o którym by powiedziano, że trafił tam przez przypadek). Co prawda zapowiadano również, że kandydaci wyłaniani będą w ramach otwartych konkursów, ale sam sceptycznie podchodzę do tego typu praktyk. Z reguły bowiem i tak wiadomo, kto jest najlepszy. Można więc sobie oszczędzić sporo niepotrzebnego wysiłku przy „układaniu” regulaminów i procedur konkursowych. Inaczej jednak sprawa wygląda z pomysłem rekomendowania kandydatów do rad nadzorczych przez środowiska twórcze, dziennikarskie i generalnie mające jakieś pojęcie o mediach. To pomysł słuszny, z dawna postulowany i wreszcie obiecany - w ramach obecnej walki z dawną patologią. Co prawda odnowiona KRRiT podeszła do niego nieco z dystansem przy „układaniu” składu rady nadzorczej TVP, ale już w wypadku rozgłośni regionalnych
potraktowano sprawę poważnie. Tutaj rzadko który z obecnych członków rad takiej rekomendacji nie miał. Należy zatem przyjąć, że wsparcie kandydatury autorytetem stosownej organizacji pozarządowej, która dokonała rekomendacji, pomogło KRRiT w podejmowaniu trudnych decyzji. Czy nie staje się to zresztą wręcz oczywiste, skoro w jednej z rozgłośni skutecznie rekomendowała Fundacja Upowszechniania Upraw Soi Metodą inż. J.A. Nitka z Kępna? Polska Telewizja Puzzlowa
Dramatycznie się to „układanie” odbija na eksperymencie medialnym, oficjalnie nazywanym „Telewizją Polską S.A.”. Na czele tej firmy stoi obecnie pan Bronisław Wildstein, człowiek niewątpliwie cieszący się dużym osobistym autorytetem. Zbudował go w szczególności na bezkompromisowości prezentowanych dotychczas postaw, przez niektórych podziwianych, przez niektórych znienawidzonych, ale zawsze budzących respekt swoją jednoznacznością. I ten oto człowiek znalazł się właśnie w sytuacji, która jest tak daleka od jednoznaczności, jak ul. Woronicza (przy której mieści się siedziba TVP) od Portland Place (przy którym mieści się siedziba BBC). Rada nadzorcza zafundowała mu bowiem w zarządzie „układ” koalicyjny, w którym reprezentanci partii rządzących chcą z kolei tak „poukładać” telewizyjne stanowiska, by w pełni dowieść, że sami nie znaleźli się tam z otwartych konkursów. Taki sposób merytorycznego uwiarygodnienia jest zresztą w pełni zrozumiały. Przecież wiadomo, jak poprzedni „układ” lubił się zasłaniać
konkursami – oczywiście z góry „ułożonymi”.
Im dalej w las, tym mniej drzew
Tymczasem Bronisław Wildstein wymyślił sobie, że będzie reformował Telewizję Polską i wszem i wobec głosi, że jednostkami TVP powinni kierować fachowcy. A ostatnio nawet, że chce zmniejszyć dystans pomiędzy TVP a BBC. Jest to tym ciekawsze, że również pan Robert Kwiatkowski – także kiedyś prezes Telewizji – chętnie odwoływał się do tego wzorca. W nawiązaniu do niego wprowadzono przecież kiedyś w TVP system producencki, który, notabene, w obu firmach nie doprowadził raczej do spektakularnych sukcesów. Wspólny dla obu panów prezesów sposób patrzenia na usprawnienie Telewizji Polskiej wykracza zresztą poza fascynację szacowną angielską instytucją. Podobnie bowiem jak za czasów prezesa Kwiatkowskiego, prezes Wildstein planuje scentralizowanie programów informacyjnych. Czy naprawdę przy tym wierzy, że jedynym skutkiem dokonania takiej operacji będzie usprawnienie w sferze tworzenia i rozpowszechniania obiektywnych programów informacyjnych? Pomijając fakt, że sprawa – z wiadomym skutkiem – była już
ćwiczona, trudno mi uwierzyć w taką naiwność. Bo zbyt łakoma to będzie zabawka, żeby nie znalazło się wielu chętnych do zabawy. Rzecz jasna tylko po to, aby przy jej pomocy tym sprawniej poradzić sobie z niszczącymi nasz kraj „układami”. Czy Bronisława Wildsteina stać będzie na to, żeby przeciwstawić się tak oczywistej emanacji patriotyzmu? Chodzi oczywiście o jego postawę, bo konkretnych instrumentów ja bym tu wiele nie znalazł. To zarząd TVP decyduje o podziale kompetencji swoich członków. A prezes Wildstein, nawet jeżeli sam tego nie dostrzega, jest pojedynczy, zarząd zaś pięcioosobowy. Grożenie dymisją, nawet jeżeli mało przekonujące, może go natomiast narazić na zarzut „układu” z „układem”. No, w najlepszym wypadku okaże się po prostu, że facet – jak zwykł mawiać poseł Kurski – „widzi drzewo, a nie dostrzega całego lasu”. Bo przecież wiadomo, że do własnych zasad trzeba umieć podchodzić z konieczną elastycznością, co pozwala te zasady zaprowadzić. Lech Jaworski(Autor jest prezesem fundacji „MEDIA
PRO BONO”, doktorem nauk prawnych, adiunktem na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, w latach 2001 – 2005 członek KRRiT)