Ujawnił się "właściciel" Mazur. Nakłada takie podatki, że szefowie portów planują zwijać interes
Na wieść o pisowskim podatku wziął piłę spalinową, pociął pomost na kawałki, likwidując biznes - taką plotką żyją właściciele mazurskich portów. Państwowa firma Wody Polskie wprowadza właśnie czynsze, przez które zapowiada się najdroższa majówka w historii Mazur.
03.04.2018 | aktual.: 03.04.2018 16:00
To może być najbardziej rozczarowująca majówka na Mazurach. Zaplanowałeś spacer do portu jachtowego? Idziesz, a tam nie będzie już portu. Właściciel zdemontował pomosty i odesłał jachty w siną dal, bo już się nie opłaca. Skręcasz na malownicze kąpielisko. Stop. Wstęp 20 złotych, bo właściciel zbiera na opłatę za dostęp do brzegu. Wypożyczysz jacht na majówkę? Nie zbliżaj się do jakichkolwiek przystani - cumowanie podrożeje z 20 do 50 złotych. Rower wodny albo kajak staną się luksusową rozrywką.
W ten sposób skutki wejścia tzw. "prawa wodnego" opisuje Adam Kowalski, właściciel giżyckiej firmy QRS Mazury, organizującej wodne obozy. - Skala wprowadzonych opłat zrujnuje małe firmy, wydziedziczy właścicieli portów. No chyba o to chodzi, aby wszystko było już państwowe - oburza się. Na blogu opublikował jedną z pierwszych umów, jaką państwowa firma Wody Polskie przesłała właścicielowi niewielkiego pomostu i kąpieliska. Łącznie 961 złotych czynszu do zapłaty w ciągu 21 dni.
Adam Kowalski nazywa to wymuszeniem rozbójniczym, ponieważ jeszcze pod koniec ubiegłego roku przedstawiciele właścicieli portów podczas konsultacji społecznych w Sejmie wynegocjowali 10-krotnie niższe opłaty. Tuż przed sezonem gdy w kasie portów jeszcze pustki są zaskakiwani wysokim czynszem. W przypadku największych portów opłata może wynieść nawet 350-400 tys. złotych rocznie. Stąd branżowa legenda o pierwszym właścicielu portu, który jeszcze przed sezonem wyharatał swój pomost piłą. Podobno stawia na nieopodatkowanie rozrywki: picie piwa i dyskotekę.
Szef Mazur, zwany dalej właścicielem
Przy okazji ujawnił się "właściciel" Mazur. Tak przedstawia się urzędnik Mirosław Markowski, dyrektor Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej, Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie w Białymstoku. Podlegają mu m.in. całe Mazury. Wysyła właścicielom przystani umowy według wzoru, gdzie informuje, iż działa z upoważnienia nowej państwowej firmy Wody Polskie. "Zwany dalej właścicielem" Markowski wprowadza stawkę 5zł za m2 pomostu , oraz 8,90zł za każdy metr kwadratowy zagospodarowanego akwenu.
- Będę musiała doliczyć około 400-500 złotych rocznie za cumowanie jachtu - mówi WP Bente Petersem, Norweżka, która w 2006 roku zainwestowała w budowę portu Stranda w Giżycku. Jeszcze nie dostała "rujnującego pisma", ale już sama wyliczyła, że nowy podatek w przypadku jej dużego portu pochłonie większość zysku. Tłumaczy, że Mazury i tak są dość drogie dla turystów. Na koszty utrzymania ośrodka przez cały rok musi zarobić przez ok. 3-4 miesiące sezonu. - Teraz taki podatek muszę doliczyć do usług klientom. Urzędnicy widzą w nas bogaczy, ale ja nie jestem właścicielką pięknych jachtów, które u nas cumują - opowiada.
Przeciwko wysokim opłatom zaprotestowali radni z Giżycka: "uderzają w fundamenty jednej z kluczowych dla Krainy Wielkich Jezior Mazurskich form działalności gospodarczej" - napisali w oświadczeniu. Również obawiają się demontażu przystani i portów. Wówczas cumujący na dziko żeglarze zaczną zanieczyszczać wodę w jeziorach.
Inaczej sprawę widzi Sergiusz Kieruzel, rzecznik prasowy PGW Wody Polskie. W przesłanym do WP stanowisku przekonuje, że wysokość opłat nie jest problemem. - Pierwsza umowa została opłacona bez protestu - informuje. Ubolewa, że debata w giżyckim samorządzie odbyła się bez pracowników spółki wody Polskie, gdyż na pewno potrafiliby odpowiedzieć na wszystkie pytania nurtujące radnych.
Na wyspach Hula-Gula tego nie wymyślili
Właściciele portów wyliczają absurdy nowych przepisów. Stawki podatku (przeciwko, któremu generalnie nie protestują) miały wynosić grosze. To były jednak zapewnienia wiceministra Mariusza Gajdy, który przepadł w trakcie rekonstrukcji rządu Beaty Szydło. Później urzędnikom "zapomniało się" poprawić stawki i stąd opłata w rujnującej skali.
Podatek-opłata za dostęp wód traktowany jest jako usługa nowo utworzonego państwowego przedsiębiorstwa Wody Polskie. Skoro usługa to "właściciel Mazur" zinterpretował to po swojemu i do ogólnego rachunku dolicza jeszcze VAT.
- Jak usługa!? Za dostawę wody w jeziorze? Gdzie my jesteśmy, na wyspach Hula-Gula? Skąd im wezmę 20 tys. złotych na dziś? Jeszcze nie zarobiłem w tym sezonie, ani złotówki - klnie właściciel mazurskiej przystani z gospodą.
Na tym nie koniec. Adam Kowalski z QRS Mazury wczytał się w rozporządzenie znajdując w nim kompromitujący błąd pisarski. Opłatę "stosuje się do gruntu pokrytego wodą, znajdującego się nad obiektami" portu. Powinno być "pod", ponieważ nie ma czegoś takiego jak grunt nad pomostem. - Chyba, że pomost jest zatopiony i parkują przy nim łodzie podwodne - ironizuje. Szybko jednak ucina żarty. Dramat przedsiębiorców polega na tym, że umowę trzeba podpisać pod rygorem "uniemożliwienia prowadzenia dalszej działalności". Tymczasem część z przedsiębiorców działało w oparciu o unijne dotacje albo kredyty bankowe. Instytucje finansujące wymagają dopełnienia wszelkich formalności, dlatego niektórzy nieszczęśnicy muszą podpisać nawet najgłupszy papier.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl