Uderzenie w premiera i jego rodzinę. Wróblewski: "Warto znać granice cynizmu" [OPINIA]
"Mateusz Morawiecki adoptował dwoje dzieci" – obwieścił Polsce w tonie sensacji jeden z brukowców. Ta publikacja wstrząsnęła światem polityczno-medialnym. Wszyscy stanęli murem za premierem i jego rodziną. Okładkę tabloidu uznano za atak. Dziś mało kto ma wątpliwości, że wszystko było uzgodnione. Komentatorzy mówią o "ustawce" otoczenia Mateusza Morawieckiego z popularną gazetą.
"Dno", "bagno", "metr mułu", "ohyda", "świństwo", "łajdactwo". Tak dziennikarze i politycy określali w piątek rano publikację "Super Expressu", który postanowił poinformować Polaków – na podstawie relacji byłego współpracownika premiera zawartych w książce "Delfin" – że Mateusz Morawiecki "adoptował dwoje dzieci".
O fakcie tym nie było głośno, mimo że wiedza o tym była wiedzą powszechną. Ale żadna redakcja – odkąd premier Morawiecki jest czynnym politykiem – tego faktu nie opisywała na pierwszych stronach, próbując wywołać tanią sensację. Do wczoraj.
CZYTAJ TEŻ:* *Atak na rodzinę premiera. Wróblewski: "Przekroczono granice nieprzekraczalne. Dno" [OPINIA]
Są granice prywatności osób publicznych, których się nie przekracza. Tą granicą jest prywatność i życie rodziny. A zwłaszcza dzieci. I to tych najmłodszych, najmniej odpornych psychicznie. Granicę tę postanowiono jednak przekroczyć.
Gdy wchodzi się do polityki, w dużej mierze traci się prywatność. Ale nie można tej prywatności zabierać dzieciom. Dlatego wszyscy, bez wyjątku, wyrazili wsparcie dla Mateusza Morawieckiego i jego rodziny. A publikację "Super Expressu" dziennikarze i politycy określali jako "obrzydliwą".
Dziś jednak mało kto ma wątpliwości, że publikacja ta była uzgodniona z samym premierem i jego otoczeniem. "Super Express" postanowił pomóc Mateuszowi Morawieckiemu. Wykorzystać uderzenie w szefa rządu książką "Delfin", która właśnie się ukazała, a która zawiera sporo niekorzystnych dla premiera informacji (rzecz jasna nie o adopcji, bo to akurat coś pięknego, za co szefowi rządu należą się wyrazy uznania i szacunku).
– Dzisiejsza publikacja "SE" to nic innego niż nadanie rozgłosu szmatławej książeczce, o której pies z kulawą nogą by się nie zajaknął. Tak wygląda "rozbrajanie bomby", czy może jednak jej uzbrajanie? – pytał retorycznie publicysta Krzysztof Feusette na Twitterze.
"Ustawka, cofamy wyrazy wsparcia"
Sprawa publikacji od początku była dziwna. Współpracownicy premiera i politycy PiS nie krytykowali okładki i publikacji "Super Expressu". W ogóle się do niej nie odnosili. Uderzali jedynie w autorów książki "Delfin". Tabloidu nie skrytykował nawet sam premier Mateusz Morawiecki, który był pytany o okładkę brukowca w piątek przez dziennikarzy. I to już wywołało wielkie wątpliwości. I zrodziło niewygodne dla tabloidu i ludzi premiera pytania.
Kilka godzin później wiele się wyjaśniło.
Szef Kancelarii Premiera udzielił "Super Expressowi" wywiadu, w którym zapewnił, że dzieci premiera o ich adoptowaniu nie dowiedziały się z gazety (mimo że "SE" pisał wcześniej, że dzieci o adopcji mogą nie wiedzieć; potem prezes wydawnictwa twierdził inaczej, pogrążając jeszcze bardziej redakcję).
Tabloid zaczął publikować teksty o miłości Morawieckiego do swoich pociech. W sobotę zaś na okładce "SE" ukazało się piękne zdjęcie rodziny Morawieckich z dziećmi, z tytułem: "Mają wielkie serca, stworzyli dzieciom dom pełen miłości". Premier po całej akcji zyskuje sympatię, szacunek. Wizerunkowo korzysta.
"Jeżeli była to zaplanowana akcja, to nie ma już żadnych granic" – skomentował wywiad i publikację "SE" na Twitterze dziennikarz Patryk Michalski z RMF FM.
Inni komentatorzy także zaczęli zmieniać zdanie.
"No, to żaden skandal. A nawet już pewne, że ustawka. Domyśliłem się po tym, że dzieci nie mają wypikselowanych twarzy na okładce. Zatem cofam swoje słowa współczucia dla Mateusza Morawieckiego. Cisną mi się na usta inne" – komentował politolog Marek Migalski.
Janusz Schwertner z Onetu: "A jednak, wczoraj to sam premier postanowił zagrać swoimi dziećmi w kampanii wyborczej. Dość przerażające".
Dominika Długosz, "Newsweek": "Dzisiaj jest mi naprawdę głupio, że dałam się tak zrobić jak dziecko. Ale naprawdę sądziłam, że pewnych granic cynizmu nie przekracza się nigdy".
Adam Buła, "Polska The Times": "To, że publikacja w SE była ustawką gazety z otoczeniem premiera, z okazji premiery niewygodnej dla premiera książki, jest opcją najbardziej prawdopodobną. To wystarczy, by naprawdę zacząć bić na alarm: czy tej władzy ze strachu aby kompletnie nie odp...a".
Dominika Wielowieyska, "Gazeta Wyborcza": "Wczoraj broniłam prywatności rodziny Morawieckich i oburzałam się publikacją zdjęć dzieci premiera z adnotacją, że są adoptowane. Okazało się, że to ustawka z tabloidem (...) Wyszliśmy na idiotów. Jestem zażenowana".
Renata Grochal, "Newsweek": "Czyli jednak ustawka, naiwniacy? Stało się jasne, że każdy odruch serca zostanie wykorzystany w propagandzie PiS".
Łukasz Rogojsz, Gazeta.pl: "Sam nie wiem, co w tej sytuacji dziwi/wkurza/zniesmacza bardziej: tabloid, który dla rozgłosu i sprzedaży staje się zabawką/narzędziem w rękach polityków czy premier RP, który dla kampanijnych korzyści gra swoimi małymi dziećmi".
Patryk Michalski, RMF FM: "Do głowy mi nie przyszło, że można być tak wyrachowanym cynikiem, wykorzystującym własne dzieci i rodzinę do ocieplania wizerunku. To znak, że ludzie premiera są w stanie naprawdę daleko się posunąć. Dzieciom współczuję najbardziej".
Jan Pawlicki: "Gra na emocjach współczucia i oburzenia. Ściek".
Jakub Bierzyński: "Nie mówiłem? Zgodnie ze scenariuszem. Rozgrywka własnymi dziećmi przerażająca".
Miejmy nadzieję, że ten smutny serial wreszcie się skończy. Brzydki zapach po tej sprawie jednak pozostanie. Tylko dzieci w tym wszystkim szkoda.
Nikogo więcej.