Uczeń nie zna hymnu narodowego
Słuchając Hymnu Narodowego Rzeczypospolitej Polskiej w wykonaniu prezesa Prawa i Sprawiedliwości z towarzyszeniem dwóch tysięcy delegatów na kongres PiS, pomyślałem, że felietonista z układu ma dzisiaj naprawdę łatwe życie. Cóż bowiem łatwiejszego niż wysmarowanie 2000 znaków o prezentowanych przez szefa najbardziej patriotycznej polskiej partii brawurowych improwizacjach na bazie słów i muzyki Mazurka Dąbrowskiego. Szybko jednak przypomniało mi się, że dostałem kiedyś uwagę do dzienniczka za niewłaściwe wykonanie Hymnu i pomysł na felieton upadł. Nie jest taka łatwa sprawa z tym patriotyzmem.
07.06.2006 | aktual.: 07.06.2006 23:56
Uwaga brzmiała: „Uczeń nie zna hymnu narodowego” a chodziło o to, że śpiewam „nie zgineeeła” a nie „nie zgine-e-ła-a”. Teraz ten niuans jest dla mnie oczywisty, ale wówczas uwagę traktowałem jako represjonowanie przez system, co wcale nie znaczy, że zamierzam się wtryniać na nie swój styropian - kiedy mówię „system” nie mam na myśli PRL-u, a moją nauczycielkę - panią M., dzierżony przez nią dziennik klasowy, dzwonek na lekcję i tym podobne szkolne utensylia. Myślę, że co najmniej co drugi czytelnik rozumie co mam na myśli. W szkole zdarzają się fajni koledzy, fajni nauczyciele, fajne lekcje, ale jak przychodzi co do czego – nie ma bata – każdy uczeń czuje się więźniem sumienia.
To związane ze szkolną opresją nieprzyjemne uczucie po pewnym czasie mija. Wraz z wiedzą o cyklu Krebsa i sumowaniu wielomianów. Im dalej od ciebie pani M. tym milej ją wspominasz i lepiej rozumiesz – naturalny to proces i jakże przejrzysty. Zwany przez niektórych dojrzewaniem. Jednak dojrzewanie nie pozostaje bez związku z zadrami, jakie wbija czasem pod paznokcie szkolna codzienność. I te zadry mogą sprawić, że już dorosły Jaś, czy dorosła Kasia, krzywią się, gdy ktoś przy nich powie o syntezie estrów albo pokładach geologicznych.
Albo o dumie narodowej, jeśli pomysł ministra edukacji wejdzie w życie i polskie dziatki już wkrótce będą się uczyć w szkole miłości do ojczyzny. Może się zdarzyć przecież tak, że jakaś współczesna wersja pani M. zostanie oddelegowana do prowadzenia wychowania patriotycznego i niewłaściwe trzymanie ręki na piersi lub niedostateczny zachwyt nad polską chwalebną historią skończy się uwagą w dzienniczku, a w konsekwencji być może nawet niechęcią do naszego ukochanego kraju, umiłowanego kraju.
Oczywiście fakt, że jakiś zły-zły nauczyciel może się śnić po nocach biednemu-biednemu uczniowi nie powinien jakoś drastycznie wpływać na program nauczania. Mogłoby się to skończyć wycofaniem ze szkół co najmniej matematyki, chemii i przysposobienia obronnego. Tu jednak chodzi o coś jeszcze. Roman Giertych uważa, że wychowanie patriotyczne powinno polegać między innymi na uczeniu historii Polski pod kątem tych rzeczy, które mogą stanowić dumę czyli, jak rozumiem, na wyrywkowym powtarzaniu podręcznika do historii z pominięciem jego ciemniejszych kartek, których mamy względem kartek jaśniejszych nie mniej i nie więcej niż każdy przeciętny naród.
I tu wrócić muszę do tego, co pisałem tydzień temu: najjaśniejsze karty naszej historii nie zwalniają nas od odpowiedzialności od tego co robimy dzisiaj. Tak samo, jak karty najciemniejsze nie determinują nas do czynienia zła na przyszłość. Nie rozumie tego poseł Wierzejski, który komentując złożenie na niego pozwu za nawoływanie do przemocy w związku z Marszem Równości, krzyczy: Różne grupy chcą wmówić, że Polacy to homofobi, antysemici i wszystko, co najgorsze. A to przecież pani Roth [przewodnicząca niemieckich Zielonych] pochodzi z narodu odpowiedzialnego za holokaust.
Łatwo zgnuśnieć w przytulnych norkach tych fragmentów naszej historii, które mogą stanowić dumę. Zgnuśnieć i nie zauważyć, że świat się zmienia i niektórzy członkowie „narodu odpowiedzialnego za holokaust” są o niebo dalej od ideologii Hitlera niż niektórzy członkowie jednej z partii rządzących narodem, który był ofiarą nazistowskich Niemiec. Zgnuśnieć i nie zauważyć, że to nie narody są odpowiedzialne za zło i dobro, a składające się na te narody jednostki. Każda za siebie.
Dlatego być może zamiast wybielać naszą historię, lepiej nauczać jej rzetelnie, pokazując przy okazji, gdzie nasi przodkowie pobłądzili. To nie będzie plucie na Polskość, tylko budowanie świadomej Polskości. A godzinowe pensum zaoszczędzone dzięki zrezygnowaniu z wychowania patriotycznego można przeznaczyć na lekcje muzyki. Niech przyszli prezesi partii rządzących potrafią przynajmniej hymn zaśpiewać.
Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska