Uchodźcy za imigrantów zarobkowych - pomysł polityków z Norwegii uderzy w Polaków?
Norweska partia SV zaproponowała, by w dobie masowego napływu uchodźców z Afryki oraz Bliskiego Wschodu ograniczyć liczbę migrantów zarobkowych z terenu Unii Europejskiej. Byłaby to zła wiadomość przede wszystkim dla Polaków - pisze z Norwegii dla WP Sylwia Skorstad.
13.11.2015 | aktual.: 19.11.2015 10:54
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Przez ostatnie miesiące Norwegia zmaga się z nową dla siebie sytuacja ekonomiczną. Gwałtowny spadek cen ropy na światowych rynkach spowodował spowolnienie gospodarki. Korona norweska osłabiła się względem innych walut, poziom bezrobocia wzrósł, a konsumpcja zaczęła spadać. Po raz pierwszy od wielu lat Norwegowie zaczęli się obawiać utraty pracy. Jednocześnie gwałtownie wzrosła liczba przybywających do kraju uchodźców politycznych. Po raz pierwszy od czasu wojny w byłej Jugosławii, o azyl prosi nawet ponad sto osób dziennie.
W tej sytuacji prędzej czy później musiały się pojawić radykalne pomysły na oszczędności w budżecie. Najnowszy, autorstwa socjalistycznej partii SV, wywołał poruszenie zarówno wśród mieszkających w Norwegii Polaków, jak i Norwegów.
Albo uchodźcy, albo Polacy
SV to dziś jedna z mniej znaczących norweskich partii, jednak posiadająca reprezentację w sejmie (7 z 169 posłów). W poprzednim rządzie współtworzyła rządową koalicję.
- Wobec napiętej sytuacji na rynku pracy, jesteśmy zobowiązani do podjęcia dyskusji, w jaki sposób możemy zapewnić i zabezpieczyć godną pracę dla ludzi. Trzeba włączyć uchodźców w rynek pracy, stworzyć politykę dobrą dla wszystkich. Ograniczenie napływu imigrantów zarobkowych to jedno z możliwych rozwiązań - powiedziała 11 listopada dziennikowi "Klassekampen" posłanka Kirsti Bergstø.
Bergstø jest członkinią parlamentarnej komisji do spraw pracy i spraw socjalnych. Jej zdaniem należy rozważyć wykorzystanie specjalnej klauzuli umowy z Unią Europejską, która pozwoliłaby Norwegii na przymknięcie drzwi przed emigrantami zarobkowymi z terenu Europy.
Warto zwrócić uwagę, że takie rozwiązanie dotknęłoby w największym stopniu Polaków, którzy stanowią nad fiordami najliczniejszą mniejszość narodową. Obecnie mieszka ich tam legalnie ponad 96 tys., podczas gdy drugich co do liczebności Litwinów jest blisko 40 tys.
Bujanie w politycznych obłokach
O pomyśle SV napisał jeden z największych norweskich dzienników „Aftenposten”. Artykuł jest szeroko komentowany. Większość czytelników uważa, iż Bergstø i jej koledzy bujają w politycznych obłokach.
- Pozbyć się ludzi, którzy mają kompetencje, doświadczenie i przede wszystkim ochotę do pracy, żeby zrobić miejsce dla osób z Afryki, które dopiero zaczynają się uczyć norweskiego? - pyta retorycznie na portalu społecznościowym były wykładowca Norweskiej Szkoły Ekonomicznej w Bergen i od razu odpowiada – Absurd!
Tylko nieliczni internauci nie widzą różnicy między różnymi typami imigracji, większość zwraca uwagę, iż koncepcja SV jest mało racjonalna.
- Jasne, zatrzymajcie na granicy ludzi, którzy partycypują w rozwoju kraju i co miesiąc wpłacają podatki do wspólnej kasy, by przyjąć tych, którzy żyją z zasiłków! - irytuje się internautka z Oslo.
Ekonomiczne harakiri
Poziom bezrobocia w Norwegii niepokojąco wzrasta. Przez kilka lat utrzymywał się stabilnie na poziomie między 3-3,5 proc., ale w ostatnich miesiącach podskoczył do 4,6 proc. Obecnie bez pracy pozostaje 128 tys. osób. W tej grupie zdecydowanie nadreprezentowani są obcokrajowcy. W środowisku imigrantów możliwość utraty pracy jest statystycznie trzy razy większa niż wśród rodowitych Norwegów. Jednak zdaniem wielu, Polacy mają nad fiordami zbyt dobrą markę, by obawiać się radyklanej zmiany polityki.
- Najnowszego pomysłu SV nie należy traktować poważnie - komentuje dla Wirtualnej Polski Aleksandra F. Eriksen, mieszkająca od wielu lat w Norwegii prezes zarządu firm Polish Connection, która specjalizuje się w pomaganiu imigrantom w załatwianiu spraw w lokalnych urzędach. - Nie zyska on poparcia u innych partii politycznych, nawet tych populistycznych, bo nie brzmi poważnie. Nie chodzi tu nawet o negatywną reakcję polskiego środowiska, bo ono ma w Norwegii wciąż stosunkowo małą siłę przebicia, ale sprzeciw samych Norwegów, którzy zdają sobie sprawę, że brzmi to jak ekonomiczne harakiri. Racjonalnie myślących i kalkulujących wszystko Norwegów ciężko by było przekonać do tak karkołomnego i niezgodnego z prawem międzynarodowym pomysłu.
Eriksen namawia posłankę Bergstø do "wykonania eksperymentu myślowego i wyobrażenia najbliższego poniedziałku bez Polaków". W takiej sytuacji niektóre branże byłyby sparaliżowane.
Skąd wziąć pieniądze na uchodźców?
W pierwszych dziewięciu miesiącach tego roku w Norwegii zarejestrowano 13,246 uchodźców, z czego najwięcej z Syrii, Iraku, Afganistanu i Erytrei. Obecnie uchodźcy stanowią 3,6 proc. populacji, zaś imigrantów, czyli osób pochodzenia nienorweskiego, jest około 11 proc.
Przez ostatnie tygodnie rząd norweski zastanawia się, jak rozwiązać problem napływającej do kraju fali uchodźców i skąd wziąć pieniądze potrzebne na zapewnienie im dostępu do trwającego dwa lata programu, w skład którego wchodzi możliwość zamieszkania, nauki języka i wiedzy o społeczeństwie, a także otrzymywania kieszonkowego.
- To nie pierwszy i nie ostatni kontrowersyjny pomysł norweskich polityków - zapowiada Eriksen. - Trudne ekonomicznie czasy to wylęgarnia kontrowersyjnych rozwiązań. Nie takie już Polacy w Norwegii słyszeli i wypada tylko mieć nadzieję, że odejdą w zapomnienie, gdy sytuacja się ustabilizuje.