Ubezpiecz się od Religi!
Im więcej lekarzy strajkuje, tym więcej pacjentów ubezpiecza się prywatnie, stawiając krzyżyk na usługach pogrążonej w kryzysie publicznej służby zdrowia. Już ponad milion Polaków za gigantyczną sumę 1 mld zł wykupiło dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne, gwarantujące za 40-70 zł miesięcznie wizyty domowe i nielimitowany dostęp do lekarzy wszystkich specjalności oraz zleconych przez nich badań.
Nic dziwnego, że niektóre firmy ubezpieczeniowe - takie jak PZU Życie, zwycięzca rankingu ubezpieczeń indywidualnych "Wprost" - aż ośmiokrotnie w ostatnim roku zwiększyły liczbę klientów korzystających z polis zdrowotnych. A to dopiero skromny początek rozwoju rynku takich ubezpieczeń w Polsce. Eksperci przewidują, że za kilka lat prywatne polisy medyczne będzie miało co najmniej 10 proc. Polaków
Tym bardziej że coraz więcej ubezpieczycieli zapewnia również leczenie szpitalne lub przynajmniej pomoc konsultanta w razie pobytu w szpitalu.
W tym roku pierwszy raz zebrane w Polsce składki przypisane brutto na ubezpieczenia na życie będą większe niż składki na ubezpieczenia majątkowe, do czego w znacznym stopniu przyczynia się większa sprzedaż polis ubezpieczeń zdrowotnych. W 2004 r. przeciętny Polak wydał na ubezpieczenie na życie 334 zł, a na majątkowe - 390 zł. W ubiegłym roku składki ubezpieczeń na życie stanowiły już 49,5 proc. wszystkich ubezpieczeń (dwa lata wcześniej - 46,1 proc.). Polska dołączy w ten sposób do najbogatszych krajów Europy, w których ubezpieczenia na życie przeważają nad majątkowymi.
Zapaść publicznej służby zdrowia sprawiła, że na prywatne leczenie przypada już 40 proc. pieniędzy wydawanych na opiekę medyczną, czyli ponaddwukrotnie więcej niż w najbardziej rozwiniętych krajach UE! Jedynie na początku lat 90. przeciętny Polak na prywatną służbę zdrowia przeznaczał 10 proc. pieniędzy wydawanych na leczenie, czyli podobnie jak w większości krajów, gdzie 80--90 proc. wydatków przypada na publiczną służbę zdrowia. W Polsce co piąta osoba wycofuje się z państwowej kolejki i idzie do prywatnego gabinetu, a 7 proc. Polaków leczy się wyłącznie prywatnie.
Dobrowolne ubezpieczenia w najbliższych latach będą musiały się stać trwałym elementem polskiej służby zdrowia. Przekonuje o tym również rozwój sektora ubezpieczeń dla klientów indywidualnych, którzy przestali traktować polisy medyczne jak zbędny luksus. Dziś wykupieniem dodatkowego ubezpieczenia zdrowotnego zainteresowanych jest od 43 do 78 proc. ankietowanych (w zależności od grupy wiekowej), jeśli tylko spełniałaby ich oczekiwania - wykazały wstępne, nie publikowane jeszcze badania Krajowego Instytutu Ubezpieczeń i Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Prof. Romuald Holly, dyrektor Krajowego Instytutu Ubezpieczeń, uważa, że w najbliższych latach z polis dostosowanych do potrzeb i zamożności obywateli mogłoby skorzystać nawet 10 mln osób. Takie dodatkowe ubezpieczenia mogłyby powiększyć fundusz ochrony zdrowia o 30 proc. Odciążyłyby system powszechnej opieki i zmniejszyły kolejki do specjalistów.
Religa sięga do kieszeni
Minister zdrowia chce, by nakłady na opiekę zdrowotną w Polsce wzrosły do 2009 r. o 15 mld zł, co oznaczałoby zwiększenie ich udziału w PKB z 3,87 proc. do 5 proc. Te gigantyczne pieniądze mają pochodzić m.in. z tzw. składki pielęgnacyjnej na leczenie osób starszych - w wysokości 1,2 proc. naszych dochodów. Można by ją odliczyć od podatku (nie byłaby to zatem dodatkowa danina, lecz obniżenie wpływów podatkowych budżetu), co dałoby rocznie 4-5 mld zł. Drugim źródłem finansowania ma być współpłacenie przez pacjentów za usługi medyczne. Na przykład mielibyśmy płacić 5 zł za wizytę u specjalisty i 10 zł za dzień pobytu w szpitalu przez pierwszy tydzień. Wprowadzenie tych opłat, według szacunków Ministerstwa Zdrowia, mogłoby przynieść 500-600 mln zł rocznie.
Współpłacenie nie jest jednak lekarstwem na kłopoty finansowe służby zdrowia. W Czechach, na Słowacji, a także w Niemczech i Irlandii nie tyle zwiększa ono dopływ pieniędzy do publicznej opieki zdrowotnej, ile pomaga ograniczyć nadmierną konsumpcję świadczeń medycznych. Lepszym rozwiązaniem jest odpowiednie gospodarowanie pieniędzmi w połączeniu z publicznym ubezpieczniem zdrowotnym poszerzonym o dodatkowe ubezpieczenia. W Estonii dzięki racjonalizacji kosztów leczenia funkcjonuje sprawny system opieki przy poziomie finansowania, jaki ma obowiązywać w Polsce, czyli 5 proc. PKB. Węgrzy wydają na opiekę zdrowotną 8 proc. PKB, ale szpitale działają tam mało efektywnie, a stan zdrowia populacji jest najgorszy spośród krajów europejskich.
Jednym z powodów tej sytuacji jest monopol Narodowego Funduszu Ubezpieczenia Zdrowotnego, który finansuje niemal wszystkie świadczenia w tym kraju. Nie ma pieniędzy, których system ochrony zdrowia nie byłby w stanie wchłonąć i zmarnować, dlatego wszystkie kraje ograniczają dostęp do świadczeń i koszty opieki. W Wielkiej Brytanii w 1989 r. narodowy system zdrowia dysponował 19 mld funtów, a w 2004 r. już 67,3 mld funtów, a mimo to nadal brakuje pieniędzy. Podobnie jest w Niemczech, gdzie wydłuża się przeciętna długość życia, a spada liczba płatników, osób w wieku produkcyjnym. Nic dziwnego, że niemal wszystkie kraje rozwinięte starają się odpowiednio gospodarować publicznymi pieniędzmi i coraz bardziej prywatyzować opiekę medyczną.
Zbigniew Wojtasiński
Jan Stradowski