Tysiące uczniów narażonych na choroby
Szczepienia w szkołach zawieszono, bo
lekarze nie chcą już za darmo przy nich asystować - alarmuje
"Metro".
22.05.2006 | aktual.: 22.05.2006 07:26
W magazynach sanepidów zalegają stosy niewykorzystanych szczepionek przeciwko żółtaczce, tężcowi i gruźlicy. Są szkoły, w których jeszcze żaden uczeń nie dostał uodparniającego zastrzyku. Mój syn w lutym miał mieć szczepienie przeciw żółtaczce. Do tej pory nikt tego nie zrobił - niepokoi się Agnieszka, mama 11- letniego Sebastiana, ucznia Szkoły Podstawowej nr 10 w Lublinie.
Wszystko przez spór lekarzy z pielęgniarkami - informuje gazeta. Bez tych pierwszych pielęgniarki nie mogą szczepić uczniów, z kolei lekarze nie chcą już asystować przy zabiegach za darmo. "Pielęgniarki mają kasę na szczepienie z NFZ. Powinny się z nami podzielić" - postuluje pediatra Jan Szostak.
Ale pielęgniarki dzielić się nie chcą, bo za każdego ucznia dostają z NFZ 2 - 2,5 zł. Jakbym musiała dać jeszcze z tego coś lekarzowi, to przecież nic bym prawie nie zarobiła - denerwuje się pielęgniarka Joanna Latko.
To ich obowiązek, by być przy takim szczepieniu. Przecież to też ich pacjenci - wtóruje Teresa Ślusarska z lubelskiego ośrodka medycyny szkolnej.
Przez patową sytuację między lekarzami a pielęgniarkami cierpią dzieci - podkreśla dziennik. Choć w niektórych miejscowościach rodzice szczepią dzieci na własną rękę, to w całym kraju prawie 110 tys. uczniów nie jest zaszczepionych przeciw chorobom zakaźnym. Specjaliści alarmują, że dla niektórych może to się skończyć ciężką chorobą.
Takie przeciąganie spraw jest niebezpieczne dla zdrowia najmłodszych. To oni ucierpią na tym najbardziej - obawia się bialski inspektor sanitarny Zofia Badach. Mimo to urzędnicy NFZ, ani pracownicy Ministerstwa Zdrowia nie chcą się sprawą zająć. "Pielęgniarki dostały tyle pieniędzy, by podzielić się z lekarzami" - mówi "Metru" zastępca dyrektora oddziału opolskiego NFZ Roman Kolek. (PAP)