Tysiące Chińczyków domagały się w Paryżu bezpieczeństwa
• Ulicami Paryża przeszedł chiński marsz przeciw przemocy
• To druga demonstracja tej mniejszości, odkąd w sierpniu Chińczyk zginął na przedmieściach stolicy
• "Nie myślę tu tylko o rodzinie, o sobie i o Chińczykach, inni też nie są tu bezpieczni"
• Liczbę Chińczyków i osób pochodzenia chińskiego we Francji szacuje się na ponad pół miliona
04.09.2016 | aktual.: 04.09.2016 19:34
Tysiące przedstawicieli chińskiej mniejszości we Francji uczestniczyły w Paryżu w marszu przeciw przemocy. To druga demonstracja tej mniejszości, odkąd w sierpniu Chińczyk zginął na przedmieściach stolicy, broniąc znajomego przed napadem.
Zhang Chaolin zginął w Aubervilliers, na północno-wschodnich przedmieściach Paryża, gdy podczas spaceru ze znajomym próbował obronić go przed trzema napastnikami.
Przed pochodem odbył się wiec na Placu Republiki, który stanowi tradycyjny punkt startu manifestacji. Niemal wszyscy demonstranci mieli na sobie białe koszulki z napisem STOP - przemocy, napadom, brakowi bezpieczeństwa. Niesiono transparenty z hasłami "bezpieczeństwo dla wszystkich". Część uczestników niosła chińskie proporczyki, ale przeważały chorągiewki w barwach narodowych Francji.
Zarówno mówcy przemawiający ze sceny, jak i zwykli uczestnicy zgromadzenia podkreślali, że choć jako Azjaci są najbardziej narażeni, to chodzi im o bezpieczeństwo wszystkich.
Anne Zhou z Aubervilliers powiedziała PAP, że tydzień temu napadnięto tam jej ojca, oraz że jej samej trudno pokonać bez obaw drogę od metra do domu. - Nie myślę tu tylko o rodzinie, o sobie i o Chińczykach, inni też nie są tu bezpieczni - podkreśliła. Również Emilie Jean - chińska chrześcijanka, która wyszła za Francuza - skarżyła się na codzienne problemy związane z brakiem bezpieczeństwa. Jako ich powód podała, że "nas jest mniej niż innych cudzoziemców".
- Chcemy, by władza nas usłyszała, by przypomniały sobie o nas media - odpowiedział pracownik hurtowni odzieżowej Kuang Zheng na pytanie, czego spodziewa się po manifestacji.
- Mieszkam w XIII dzielnicy Paryża, to paryskie "chinatown". Ogólnie sytuacja jest tam w porządku, ale kilkaset metrów dalej, za granicą Paryża, nie sposób wyjść na ulicę - skarżył się Mang Dai. Jak dodał, brakuje tam policji, a po śmierci Zhang Chaolina ze strony władz padło wiele obietnic, ale nie widać konkretnych działań.
Lewicowy dziennik "Liberation" opublikował niedawno reportaż, w którym pochodzący z Azji mieszkaniec paryskich przedmieść wyraża przekonanie, że gdyby ofiarami napadów byli Arabowie, już dawno doszłoby do zamieszek, a gdyby chodziło o Żydów, to ze wszystkich stron padałyby słowa potępienia.
Jednym z haseł manifestacji było wezwanie, by "nikogo nie stygmatyzować", co w praktyce oznacza zakaz nazywania napastników. Zrobiła to wcześniej prasa, przede wszystkim prawicowa, wskazując, że napaści dokonują głównie bandy młodych mężczyzn pochodzenia północnoafrykańskiego.
W liczącym 75 tys. mieszkańców Aubervilliers 80 proc. ludności to przybysze z Maghrebu lub ich potomkowie. Dobra sytuacja materialna i integracja Chińczyków we francuskim społeczeństwie wywołują zazdrość, szczególnie że Aubervilliers to znaczący ośrodek chińskiego eksportu tekstyliów w Europie. Daje pracę ok. 8 tys. Azjatom i bardzo niewielu Afrykanom.
Liczbę Chińczyków i osób pochodzenia chińskiego we Francji szacuje się na ponad pół miliona. Ta grupa narodowościowa uważana jest za przedsiębiorczą, wielu jest w niej lekarzy i naukowców, a stopa bezrobocia jest znacznie niższa niż średnia krajowa. Dzieci mieszkających we Francji Chińczyków są na ogół dobrze wykształcone i przeważnie noszą francuskie imiona.