"Tylko nie mów nikomu". Kolejni pokrzywdzeni opisują swoje historie
Trzy doby po premierze, film "Tylko nie mów nikomu" zobaczyło prawie 12 milionów osób. Bohaterowie i twórcy przyznają, że skala wsparcia i pozytywnych komentarzy jest zaskakująca. Wiele osób odczuwa także potrzebę podzielenia się swoją historią. Wśród nich jest dziennikarz Artur Włodarski, z którym rozmawialiśmy.
Włodarski opisał sytuację, której doświadczył jako 12-latek w warszawskiej parafii Podwyższenia Krzyża Świętego. Jego katecheta ksiądz Janusz K., próbował go pocałować.
"Nie sposób było go nie lubić"
Artur Włodarski uczestniczył w lekcjach religii w jednej z parafii na Jelonkach. Kiedyś w niedzielny wieczór wybrał się tam na mszę i do spowiedzi.
– Ucieszyłem się, bo spowiadał mój katecheta. Lubiłem go. Młody, drobny, zawsze uśmiechnięty, miał dla nas czas. Stawał w drzwiach, gdy kończyła się religia i zagadywał, zwłaszcza chłopców. W tamtą niedzielę powiedział, żebym przyszedł do niego po mszy – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Artur Włodarski.
Dodaje, że na plebanii nie spędził więcej niż 30 minut, może nawet kilkanaście.
– Ksiądz na mnie czekał. Zdążył się przebrać, zrobić herbatę, włączyć muzykę. Powiedział, żebym usiadł na sofie, a on dokroi ciasto. Przyszedł i usiadł obok mnie. Dziwne, bo sofa mała, a obok dwa fotele. Potem pamiętam już tylko, że próbowałem mnie objąć, pocałować. Odruchowo uderzyłem go i wybiegłem – wspomina Włodarski.
Zamach na Boga
W rozmowie z WP dziennikarz podkreśla, że sytuacja była niewiarygodna z kilku powodów.
– Miałem 12 lat, nie do końca byłem świadomy tego, co się dzieje, poza tym, że to coś złego – mówi Włodarski. Dodaje, że szokujące było dla niego zachowanie księdza, ale i własna reakcja.
Zaznacza, że to był impuls. – Uderzyłem lub odepchnąłem księdza. Gdyby ktoś mi powiedział, że coś takiego zrobię – nie uwierzyłbym. To był czas, kiedy Kościół cieszył się wielkim, niepodważalnym autorytetem. Świat PRL-u był czarno-biały, a Kościół był po jasnej stronie – podkreśla Włodarski.
Relacjonuje, że poczuł się tak, jakby podniósł rękę niemalże na Boga. – Mój świat runął.
Sprawiedliwość wymierzona
Dziennikarz przyznaje, że długo o zdarzeniu nie mówił nikomu. Rodzicom wyznał co zaszło na plebanii na Jelonkach dopiero kilka lat temu. – Są wierzący i praktykujący. To mogłoby zachwiać ich światem lub wpłynąć na nasze relacje.
Wcześniej, bo po dwóch latach od opisanej przez siebie sytuacji, Włodarski rozmawiał z kolegą. – Szok. On od razu wiedział, co chcę powiedzieć o księdzu Januszu K. "Wszyscy wiedzą" – opowiada Włodarski.
Ks. Janusz K. jeszcze przez dwa lata nauczał religii w parafii Podwyższenia Krzyża Świętego. Potem został przeniesiony, w sumie był jeszcze w sześciu parafiach i został awansowanych na proboszcza.
Włodarski kończy historię: - Księdza K. spotkała kara. Ale nie ze strony Kościoła, a jednej z ofiar. Nie wiem, co K. musiał zrobić temu chłopcu, skoro jako dorosły facet, głowa rodziny, inżynier z dwójką dzieci, odszukał go i zabił. Co ten ktoś musiał przeżywać, że zdecydował się wywrócić swoje, wydawałoby się, udane życie – zastanawia się Włodarski.
Bezsilność i sprzeciw wobec hierarchów
Artur Włodarski mówi WP, dlaczego teraz opisał to, co go spotkało.
Jak podkreśla, to nawet nie sam film braci Sekielskich go ośmielił. Sprowokowała go reakcja arcybiskupów, zwłaszcza abpa Leszka Sławoja Głodzia, który nazwał film "byle czym".
– Jak można nazwać to "byle czym"? Ludzie cierpieli przez księży długie tygodnie, miesiące, lata. Chyba mało kto reagował tak, jak ja i ucinał to od razu. Przeszli nieporównanie większą traumę, niektórzy zmagają się z nią przez całe życie – podkreśla Włodarski.
Masz news, zdjęcie lub film związany z pogodą? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl