Twórca "IV RP" z ostrą diagnozą dzisiejszej Polski. Nie będą zadowoleni ani w PiS, ani w PO
Rafał Matyja przejdzie do historii jako twórca terminu IV RP, który później na sztandary wzięło PiS. Dzisiaj nie szczędzi tej partii i jej liderowi ostrych słów. Ale zwolennicy opozycji niech się nie cieszą, bo dostaje się także ich partiom. A także mediom, środowisku naukowemu i sędziom.
"Prawica – taka, jaka ona jest – już nie jest moja" - oświadcza dr hab. Rafał Matyja, przez lata uważany za jednego z głównych myślicieli politycznych po prawej stronie. To on stworzył termin "IV RP", który później trafił na sztandary Prawa i Sprawiedliwości. Przez lata dr Matyja żył na uboczu politycznego piekiełka, od czasu do czasu komentując je z perspektywy Nowego Sącza, gdzie mieszka i wykłada. - Nie chcę uczestniczyć w tym domu wariatów. Mam dość obu partii i wydaje mi się, że ich konflikt za dużo nas kosztuje - wyjaśnia w rozmowie z Grzegorzem Sroczyńskim, opublikowanej w "Magazynie Świątecznym".
Diagnoza Rafała Matyi jest dość ponura, bo opisuje on jak mechanizm partyjnej walki wymusza wręcz pozbywanie się niezależnie myślących jednostek. Bo tak jest łatwiej zarządzać zdyscyplinowaną partią. Ocenia też, że polskim liderom partyjnym nie zależy na reformowaniu państwa. - PiS nie ma żadnego projektu wzmocnienia państwa. Na niczym takim mu nie zależy - mówi.
Zdaniem dra Matyi Jarosław Kaczyński popełnił błąd, że poszedł na wojnę z establishmentem, a nie próbował się z nim ułożyć. - Po pierwsze po to, żeby mieć większe pole manewru w kraju. Po drugie po to, żeby mieć większe pole manewru za granicą. To proste jak cep. Walka z lokalnym liberalnym establishmentem natychmiast przekłada się na bardzo złą prasę na Zachodzie - tłumaczy. I podaje przykład z lat 90., kiedy rząd Jana Olszewskiego był krytykowany za brak postępów w transformacji, a tuż po jego obaleniu Polska zaczęła być przedstawiana jako lider w tej dziedzinie.
Politolog opowiada też o tym, jak jego spojrzenie na politykę zmieniło się przez przeprowadzkę z Warszawy do Nowego Sącza. - Bronienie Kościoła – zwłaszcza w środowisku dziennikarskim czy akademickim – było rodzajem nonkonformizmu. A jak się ląduje na Sądecczyźnie – może nie w Nowym Sączu, bo samo miasto jest bardziej liberalne – to ta sama przekora sprawia, że człowiek zaczyna rozumieć lewicę - wyjaśnia Grzegorzowi Sroczyńskiemu. Wskazuje, że związku polityki i religii są tak widoczne, że aż powodujące sprzeciw.
Dostaje się również mediom, które zdaniem naukowca w dużej mierze schlebiają partyjno-plemiennym potrzebom. - Ten system właśnie tak działa. Ma nie być żadnej rozmowy i żadnego centrum. W dodatku ma to silne wsparcie ze strony mechanizmów rynkowych. Na tym dziś robi się pieniądze - mówi. - Na tym polega funkcja terapeutyczna mediów tożsamościowych. Mają pomagać ludziom, którzy identyfikują się z jednym z obozów, mówić im: macie absolutną rację - zauważa.
W rozmowie Sroczyńskiego z Matyją jest wiele trafnych i bolesnych diagnoz. Ale najbardziej bolesne jest to, że prognoza na lepszą przyszłość ogranicza się do enigmatycznego "przyjdzie ktoś spoza tego układu". Tylko kto i kiedy?
Cała rozmowa w "Magazynie Świątecznym"