Turcja pomoże Unii zatrzymać falę migrantów? Desperacka postawa Europy
Turcja jest dla Europy kluczowym elementem starań o zapanowanie nad kryzysem migracyjnym. Unijni politycy desperacko starają się przekonać Turków do współpracy, tymczasem Ankara skrzętnie to wykorzystuje, stawiając swoje warunki i zyskując przy okazji propagandowe punkty
20.10.2015 | aktual.: 20.10.2015 15:15
Jeszcze kilka miesięcy temu turecka polityka zagraniczna wydawała się spektakularną porażką na niemal wszystkich frontach. Pod rządami Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) Stambuł stopniowo schodził z prozachodniej ścieżki wytyczonej przez poprzednie rządy, aby docelowo stać się pełnoprawnym regionalnym mocarstwem i liderem świata muzułmańskiego. Zwrot ten - połączony z autorytarnymi ciągotami wieloletniego premiera, a teraz prezydenta Recepa Erdoğana - przyniósł wyraźne oziębienie stosunków z Unią Europejską i USA, jednak nie przyniósł Turcji większego prestiżu i siły w regionie. Ingerencja i popieranie poszczególnych grup (przede wszystkim Bractwa Muzułmańskiego) w konfliktach na Bliskim Wschodzie wywołało gniew innych regionalnych potęg, jak Arabia Saudyjska, Iran czy Egipt. W dodatku, w niemal w każdym przypadku strona wspierana przez Turcję ponosiła porażkę. Politycznym fiaskiem dla Turcji skończyła się nawet przeprowadzona w duchu realpolitik - i opłacona przymknięciem oka na aneksję Krymu i los
tatarów krymskich - próba zbliżenia z Rosją, której ukoronowaniem miał być projekt "Tureckiego potoku", rosyjskiego gazociągu prowadzącego przez Turcję do Europy. Teraz o projekcie nikt nie mówi, a Rosja bezkarnie bombarduje wspieranych przez Turków syryjskich rebeliantów.
Rozgrywka z Europą
Mimo to, dziś o przychylność Turcji do współpracy gorączkowo zabiega cała Unia Europejska. Podczas ostatniego szczytu Rady Europejskiej 16 października w Brukseli to właśnie Erdoğan był gwiazdą i rozgrywającym spotkania, dyktując przywódcom UE warunki, które wspólnota musi spełnić, by skłonić Turcję do wspólnych działań w powstrzymaniu kryzysu migracyjnego. Dwa dni po szczycie u Erdoğana i premiera Ahmeta Davutoğlu gościła zaś Angela Merkel, rozciągając przed Turkami szeroki wachlarz propozycji: od zniesienia obowiązku wizowego dla obywateli Turcji po poparcie tureckich starań o akcesję do UE. Skąd tak nagła zmiana sytuacji? Paradoksalnie, pozycji Turcji sprzyjają dwie okoliczności, które dotychczas czyniły jej sytuację wyjątkowo trudną: masowy exodus uchodźców i tocząca się u jej granic wojna w Syrii. Erdoğan sprawnie zdołał przekuć te niekorzystne zjawiska w potężne narzędzie wpływu. Bez udziału Turcji powstrzymanie - lub choćby zmniejszenie - uchodźczej fali jest niemal niemożliwe.
Według statystyk UNHCR w Turcji przebywa ponad 2,2 miliona uchodźców z Syrii. Wiele z nich, na skutek trudnych warunków - kurczących się zasobów finansowych (większość uchodźców w Turcji wynajmuje mieszkania) i problemach z dostępem do pracy rusza dalej, do Europy, wraz z pozostałymi uchodźcami (Syryjczykami z obozów w Libanie i Jordanii, ale też np. Afgańczykami) tworząc potężny ludzki strumień - i coraz bardziej alarmujący problem dla Europy. Dość powiedzieć, że przez Turcję do UE dostaje się dziś prawie 80 proc wszystkich migrantów.
Turcja dotychczas robiła niewiele, by powstrzymać ten proces. Co więcej, wśród europejskich przywódców i elit wcale nierzadkie jest przekonanie, że władze w Ankarze wręcz wspierają exodus uchodźców. A skoro wspierają, to mogą też go zatrzymać. Stąd też europejskie propozycje składane Turkom w zamian za pomoc są zaskakujące. W ramach przyjętego podczas Rady Europejskiej wstępnego planu działań ws. migracji, mowa jest m.in. o pomocy finansowej (jej wysokość prawdopodobnie wyniesie ponad 3 miliardy euro) na zapewnienie lepszych warunków uchodźcom w Turcji oraz funduszom mającym przyspieszyć zniesienie obowiązku wizowego dla tureckich obywateli. W zamian Turcja miałaby zgodzić się na przyjęcie deportowanych z UE migrantów oraz lepiej kontrolować ruch na swojej granicy.
Jeszcze dalej w deklaracjach pomocy Turkom poszła Angela Merkel, która podczas niedzielnej wizyty w Stambule zasugerowała, że jej rząd może poprzeć tureckie starania o akcesję do Unii, mimo że Niemcy były dotąd głównym przeciwnikiem procesu, toczącego się od ponad 10 lat. Co więcej, stanowisko to powtórzyła zaledwie 10 dni wcześniej.
- Otwarcie kolejnych rozdziałów w negocjacjach akcesyjnych jest teraz dość mało realne, biorąc pod uwagę, że ostatecznie na akcesję Turcji muszą się zgodzić wszystkie państwa. Tymczasem Cypr, z którym Turcja toczy spór o nieuznawaną Turecką Republikę Cyrpu Północnego, już zapowiedział, że na to nie pozwoli - zauważa w rozmowie z WP dr Adam Szymański, politolog z UW.
Nic dziwnego, że tureckie władze podchodzą do tych deklaracji z rezerwą. Co więcej, otwarcie mówią, że proponowane przez UE rozwiązania są dalece niewystarczające. Podczas szczytu w Brukseli prezydent Erdoğan postawił pełną listę warunków, od których spełnienia zależałaby jego zgoda na wspólne działania przeciwdziałające migracji w UE. Chodzi m.in. o pomoc finansową w wysokości 3 miliardów euro, zniesienie unijnych wiz dla tureckich obywateli, otwarcie pięciu nowych rozdziałów w negocjacjach akcesyjnych w UE (dotychczas otwarto 14 z 33 rozdziałów, z czego zamknięto tylko jeden) oraz wyznaczenie regularnych szczytów przywódców UE i Turcji.
Jednocześnie tureccy przywódcy nie tracą ani jednej szansy, by skrytykować postawę UE i podkreślić swoją moralną wyższość względem Europy.
- Podczas gdy my przyjęliśmy 2,2 miliony uchodźców, Europa jako całość przyjęła mniej niż ćwierć miliona - podkreślał (mylnie) prezydent Erdoğan podczas spotkania z dziennikarzami w Brukseli. - I co oni nam teraz mówią? "Och nie, nie otwierajcie drzwi, nie pozwólcie, by [uchodźcy] do nas dotarli" - kpił dzień wcześniej w czasie spotkania z turecką diasporą we Francji. W podobnym tonie wypowiadał się też premier Davutoğlu, który po spotkaniu z Merkel wypomniał, że Turcję w ostatnich latach zostawiono "samej sobie" i podkreślił, że nie może zaakceptować porozumienia według zasady: "Dajcie nam pieniądze i imigranci zostają w Turcji", bo "Turcja nie jest obozem koncentracyjnym".
- Turcja w ostatnich latach, m.in. za sprawą zablokowanej ścieżki akcesyjnej, zmieniła swoje nastawienie do Unii, widząc siebie bardziej jako równorzędnego partnera, niż państwo goniące Europę. Teraz Turcy wykorzystują ten moment to i wytykają, że Europa przypomniała sobie o ich kraju dopiero, kiedy ma w tym wyraźny interes - tłumaczy Szymański - Turcja prowadzi z UE grę, starając się uzyskać jak najwięcej koncesji ze strony Europy - dodaje.
Legitymizacja "sułtana"
Tymczasem unijni politycy, zwykle chętnie zwracający uwagę na ułomności tureckiej demokracji, tym razem zadziwiająco milczą. Jak zauważył Richard Howitt, brytyjski europoseł Partii Pracy, UE zwleka z publikacją corocznego raportu o tureckich postępach w dostosowywaniu się do unijnych standardów w perspektywie rozmów akcesyjnych. Zwleka być może dlatego, że zawartość raportu będzie prawdopodobnie dla Turcji niekorzystna, szczególnie w obszarze praw człowieka.
Tym bardziej, że ostatni rok przyniósł znaczne zaostrzenie autokratycznych tendencji Erdogana. Organizacje strzegące praw człowieka od dawna alarmują o przykręcaniu śruby w zbudowanym przez partię rządzącą systemie: pod pretekstem walki z ekstremizmem dochodzi do masowych aresztów i rozprawy z oponentami politycznymi - głównie Kurdami oraz ludźmi związanymi z Ruchem Gülena, popularną w Turcji wspólnotą religijną propagującą nowoczesną wersję islamu, którą - mimo wcześniejszej sympatii - dziś AKP oskarża o kreowanie antyrządowych spisków. Do aresztów trafiają też dziennikarze. W ubiegłym tygodniu za "obrazę prezydenta" na Twitterze zatrzymany został Bülent Keneş, redaktor naczelny "Zaman", jednej z największych tureckich gazet. Od trzech miesięcy w więzieniu przebywa też dziennikarz VICE News i Al-Jazeery Mohamad Rasool. Nic dziwnego, że w rankingu Reporterów bez Granic, Turcja plasuje się na 149. miejscu pod względem wolności prasy.
Co znaczące, kuszenie Turcji i kolejne spotkania z europejskimi tuzami mają miejsce tuż przed zaplanowanymi na 1 listopada wyborami parlamentarnymi. Poprzednie, które odbyły się zaledwie 4 miesiące wcześniej, nie dały partii Erdoğana większości parlamentarnej. Prezydent liczy, że tym razem i znów jego partia będzie rządzić samodzielnie. A obecne negocjacje z Unią mogą im w tym pomóc.
- Opozycyjne media w Turcji zwracają uwagę na to, że wizyty takie jak ta Merkel w Stambule dają legitymacje dla dalszych rządów AKP - mówi dr Szymański. Zwraca przy tym uwagę na to, że stawiając Unii twarde warunki Erdoğan korzysta na coraz bardziej negatywnym nastawieniu do Turków do UE i największych jej państw, pokazując się w dodatku jako silny lider.
Jak przewiduje ekspert, do porozumienia między Turcją a UE prawdopodobnie ostatecznie dojdzie, choć zapewne nie na tak wygórowanych warunkach, jakie postawiły tureckie władze. Problem w tym, że nie musi to wcale oznaczać, że kryzys migracyjny zostanie zażegnany.
- Nikt nie może liczyć na to, że Turcy nagle będą zatrzymywać wszystkich nielegalnych migrantów, bo to niemożliwe. Owszem, Turcja jest ważnym elementem tej układanki, ale problem jest dużo szerszy i zależy w dużej mierze od sytuacji w Syrii i szerzej na całym Bliskim Wschodzie. A nic nie wskazuje, by miało się to w najbliższym czasie fundamentalnie zmienić - mówi Szymański.