ŚwiatTurcja i Irak na wojennej ścieżce. Kolejny konflikt zbrojny na Bliskim Wschodzie?

Turcja i Irak na wojennej ścieżce. Kolejny konflikt zbrojny na Bliskim Wschodzie?

• W ostatnich tygodniach rośnie napięcie pomiędzy Ankarą i Bagdadem

• Na północy Iraku obecne są tureckie wojska, których wycofania żądają irackie władze

• Turcja chce w ten sposób kontrolować przebieg wydarzeń w czasie, gdy toczy się przełomowa bitwa o Mosul

• Po wypędzeniu tzw. Państwa Islamskiego z Iraku wybuchnąć może nowa wojna

• W jednym ze skrajnych scenariuszy Turcy mogą nawet zająć Mosul i północ Iraku

• Kolejnym zarzewiem potencjalnego konfliktu jest sprawa kurdyjskiej niepodległości

Turcja i Irak na wojennej ścieżce. Kolejny konflikt zbrojny na Bliskim Wschodzie?
Źródło zdjęć: © tsk.tr
Tomasz Bednarzak

20.10.2016 | aktual.: 08.06.2018 14:50

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

W cieniu bitwy o Mosul, kluczowego bastionu tzw. Państwa Islamskiego w Iraku, toczy się rozgrywka, która może doprowadzić do nowego konfliktu na Bliskim Wschodzie. Przygotowaniom do wielkiej ofensywy w ostatnich tygodniach towarzyszyły bowiem narastające napięcia na linii Ankara-Bagdad, wywołane militarną obecnością Turcji w północnym Iraku i jej próbami ingerencji w operację wyzwalania miasta.

Narastający spór doprowadził nawet do politycznej pyskówki. Gdy iracki premier Haider al-Abadi zażądał od Ankary wycofania jej sił, ocenianych na ok. 2 tys. żołnierzy i kilkadziesiąt czołgów, turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan stracił panowanie nad sobą. - Premier Iraku obraża mnie, niech najpierw pozna swoje miejsce. Twoje krzyki i wrzaski w Iraku nie mają dla nas żadnego znaczenia - grzmiał Erdogan, zwracając się bezpośrednio do Abadiego. - Turecka armia nie straciła na tyle swej pozycji, by przyjmować rozkazy od was - oświadczył.

W odpowiedzi władze w Bagdadzie potępiły - jak to określiły - "turecki najazd", a premier Abadi zagroził nawet, że Ankara może "rozpętać regionalną wojnę". Gniewnie zareagowała też iracka ulica - przed turecką ambasadą w Bagdadzie zebrały się w proteście wielotysięczne tłumy, skandujące "Precz z okupantem".

Turcja trzyma rękę na pulsie

Sprawa nie jest nowa, bo wojska tureckie są obecne na północy Iraku od drugiej połowy 2014 roku, wkraczając tam w odpowiedzi na błyskawiczną ofensywę ISIS, która pozwoliła dżihadystom zająć Mosul i podejść aż pod sam Bagdad. Ale i wcześniej Turcy regularnie dokonywali wypadów na terytorium sąsiada, atakując bazy partyzantów z Partii Pracujących Kurdystanu (PKK), uznawanych przez nich za ugrupowanie terrorystyczne. Działania Ankary wywołują wściekłość Bagdadu, bo w ogóle nie liczy się ona z jego zdaniem. Solą w oku irackich władz stoi położna niedaleko Mosulu baza Baszika, gdzie turecka armia szkoli do walki z Państwem Islamskim sunnickie milicje i kurdyjskich peszmergów.

Jednak napięcia na tym tle wybuchły ze zdwojoną siłą na początku października, kiedy turecki parlament przedłużył o kolejny rok mandat armii na prowadzenie operacji zbrojnych w Iraku i Syrii. W międzyczasie ruszyła zapowiadana od dawna wielka ofensywa na Mosul, w której udział - obok irackiej armii i zbrojonych przez rząd szyickich milicji - biorą również oddziały szkolone przez Turcję. Bagdad jest skazany na tę współpracę, bo jest zbyt słaby, by własnymi siłami odbić bastion dżihadystów. Ale mówi stanowcze "nie" udziałowi regularnych wojsk tureckich w operacji.

Obraz
© (fot. WP.PL)

Ankara ingeruje w przebieg wydarzeń w północnym Iraku pod pretekstem ochrony sunnitów, którzy wcześniej często padali ofiarą prześladowań w miastach odbijanych z rąk tzw. Państwa Islamskiego. Jednak tak naprawdę deklaracje tureckich władz w tym zakresie mają charakter instrumentalny.

- Niezależnie od wszystkich uwarunkowań, najważniejszym punktem kształtującym politykę Turcji wobec Iraku jest sprawa kurdyjska. Dlatego tureckie władze z ogromną uwagą przyglądają się quasi-państwu w irackim autonomicznym Kurdystanie i wprowadziły tam swoje wojska, podobnie jak do północnej Syrii, przede wszystkim z myślą, żeby być obecne przy każdym rozwoju sytuacji i mieć możliwość kształtowania go, zgodnie ze swymi interesami. Dotyczy to również neutralizowania umacniających się wpływów irańskich w Iraku i Syrii. W tym zakresie Ankara koordynuje swe działania z Rijadem - wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską Krzysztof Płomiński, były ambasador RP w Iraku i Arabii Saudyjskiej.

Sprawa kurdyjska

Stosunki iracko-tureckie są skomplikowane od dłuższego czasu i jest to rezultat nie tylko relacji dwustronnych, ale również rywalizacji sunnicko-szyickiej w świecie islamu. Turcja przez długi czas bardzo ostrożnie podchodziła do spraw irackich. Nie uczestniczyła w pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej, a za możliwość korzystania z jej baz Amerykanie musieli zapłacić wysoką cenę. Podczas drugiej wojny w 2003 roku odmówiła nawet tego. Ale w miarę, jak przez Bliski Wschód przetaczała się fala burzliwych zmian, zmieniała się też postawa Turcji.

- Irak jest dla Turcji z jednej strony sąsiadem, z drugiej zagrożeniem, ale też i obszarem, do którego Ankara ma stosunek historyczny, ponieważ przez wieki Irak był częścią Imperium Osmańskiego. A obecnie turecki prezydent Erdogan zachowuje się jak sułtan i ma ambicje odbudowy dawnych wpływów imperialnych w najbliższym sąsiedztwie - zauważa Płomiński.

Jak wskazuje, w Iraku Turcja nigdy nie cieszyła się specjalnym sentymentem, co również jest wynikiem zaszłości historycznych. Społeczeństwo irackie jest w zasadzie podzielone na trzy frakcje - arabskich szyitów (stanowiących dwie trzecie populacji) i sunnitów oraz Kurdów. Każda z nich ma swoje obawy związane z Turcją, ale przede wszystkim mają je Kurdowie, którzy skazani są na współpracę z Ankarą, bo nie mają innego wyjścia. Iracki Kurdystan, nie posiadający bezpośredniego dostępu do morza i skłócony z władzami centralnymi w Bagdadzie, musi polegać na Turcji w kwestii eksportu surowców energetycznych i wymiany handlowej.

Obraz
© (fot. WP)

To też jest jeden z powodów, dla których Ankara, choć bezlitośnie zwalcza ruch kurdyjski u siebie i w Syrii, z irackim Kurdystanem utrzymuje ożywione kontakty gospodarcze i wspiera go w walce z tzw. Państwem Islamskim. - Kurdowie iraccy liczą na to, że w końcu Turcja zapali im zielone światło na ogłoszenie niepodległości. Ale ona tego nie zrobi. Co prawda Ankara nie powiedziała jednoznacznego "nie" i wysyłała dwuznaczne sygnały, ale jestem przekonany, że prędzej czy później ze współpracy z Turcją Kurdowie nic poza handlem nie będą mieli, a to żadna wartość dodana w stosunku do współpracy z Bagdadem czy Teheranem - ocenia w rozmowie z Wirtualną Polską Witold Repetowicz, znawca Bliskiego Wschodu i autor książki "Nazywam się Kurdystan". W jego opinii Turcy wciąż mają problem ze swoim nacjonalizmem i antykurdyjską fobią, a władze w Ankarze panicznie boją się, że niepodległość Kurdystanu irackiego uruchomi reakcję łańcuchową i wzmocni aspiracje Kurdów tureckich.

Odmiennego zdania jest Krzysztof Płomiński. - Turcja gotowa jest, choć bez entuzjazmu, zgodzić na niepodległy Kurdystan na części terytorium Iraku, dlatego że zdaje sobie sprawę, że wrzenie, destabilizacja i zmiany zachodzące w regionie w którymś momencie i tak doprowadzą do tego, że jakiś komponent kurdyjski uzyska niepodległość. Ponadto władze tureckie są świadome, że Irak już w tej chwili jest państwem podzielonym i z tego podziału nie będzie w stanie wyjść. Oczywiście jest to jeszcze kwestia czasu, ale z tego impasu Irak już nie wyjdzie w kształcie, w jakim istniał przed inwazją na Kuwejt - podkreśla były ambasador.

Trzy scenariusze

Tak czy inaczej, dziś Ankara nie jest zainteresowana, by zdominowany przez wrogich szyitów Irak stanął na nogi i na powrót stał się regionalnym graczem. Jednak w tureckich działaniach może kryć się coś więcej niż tylko próba kontrolowania przebiegu wydarzeń. Gdyby pokusiła się o przejęcie kontroli nad Mosulem, nie tylko wbiłaby klin pomiędzy Kurdystan syryjski i iracki, ale miała też lepsze możliwości operacyjne walki z bojówkami PKK. Poza tym należy pamiętać, że okupacja Mosulu dałaby Turkom dostęp do bogatych złóż ropy.

W tym świetle Repetowicz kreśli trzy scenariusze możliwego rozwoju zdarzeń. W pierwszym z nich Turcja doprowadza do chaosu w Iraku i prowokuje walki wszystkich ze wszystkimi, tak jak w Syrii. - Taka sytuacja będzie służyć interesom Ankary, bo będzie uzasadniać okupację przez wojska tureckie części irackiego terytorium, bez konieczności formalnego uznawania rozpadu Iraku - podkreśla.

- Druga opcja jest szaleństwem, ale nie można jej wykluczyć po ostatnich wypowiedziach Erdogana. Otóż turecki premier podważa traktat z Lozanny (ustanawiający granice dzisiejszej Turcji - przyp. red.) i nie można wykluczyć, że chce anektować północny Irak razem z Mosulem - przestrzega ekspert.

Trzecim, pośrednim scenariuszem, jest możliwość protureckiego przewrotu w opanowanym przez tzw. Państwo Islamskie Mosulu. - Terroryści zgolą brody i wpuszczą wojska tureckie do Mosulu. Oficjalnie zostanie ogłoszone, że miasto jest wyzwolone, ale nie przez armię iracką. Turcy tam się zagnieżdżą razem ze szkolonymi przez siebie lokalnymi bojówkami sunnickimi. Formalnej aneksji nie będzie, ale to będzie faktyczna okupacja miasta. Armii irackiej, która pozostanie bez wsparcia międzynarodowego, bardzo ciężko będzie odbić miasto, choć na pewno będzie do tego dążyć. A to oznacza nową wojnę - nie ma złudzeń Repetowicz.

Jak wyjaśnia, wielu członków Państwa Islamskiego zdaje sobie sprawę, że ich sytuacja jest beznadziejna i że jeśli do Mosulu wkroczy armia iracka, to nie tylko stracą jakiekolwiek wpływy, ale czeka ich śmierć lub długoletnie więzienie. Z drugiej strony wiedzą, że z Turcją mogą się dogadać, bo ta potrzebuje miejscowego partnera, jeśli chce okupować miasto.

Podobne obawy artykułuje rząd w Bagdadzie. - Ze strony irackich władz padły oskarżenia, i to wcale nie zawoalowane, że Turcy są obecni w północnym regionie kraju głównie po to, by nie dopuścić do wyniszczenia całego stanu osobowego Daeszu (arabska nazwa Państwa Islamskiego - przyp. red.) znajdującego się w granicach Iraku. Sporo może być w tym prawdy, ponieważ udział Ankary w operacji antyterrorystycznej, wymierzonej w Państwo Islamskie, był daleko niekonsekwentny - zauważa Krzysztof Płomiński.

Czarne chmury nad Bliskim Wschodem

Nikt nie wie, co będzie, gdy kurz po bitwie o Mosul opadnie, a Państwo Islamskie zostanie wypędzone z Iraku. Wszystkie strony tej niezwykle skomplikowanej regionalnej układanki mają wielkie apetyty i kiedy zabraknie wspólnego wroga, mogą rzucić się sobie do gardeł. Jeżeli Ankara poważy się na zajęcie północnego Iraku, to Bagdad prędzej czy później będzie dążyć do wyrzucenia Turków ze swojego terytorium siłą, a to oznacza kolejną wojnę. Nie jest też pewne jak zareagują Turcy, jeśli iraccy Kurdowie rzeczywiście ogłoszą niepodległość, pieczętując rozpad Iraku. To kolejne zarzewie potencjalnego konfliktu.

Należy jednak pamiętać, że napięcia turecko-iracko-kurdyjskie to tylko mały wycinek szerszych procesów zachodzących na Bliskim Wschodzie i Afryce Północnej, napędzanych przez walkę regionalnych mocarstw - Arabię Saudyjską i Iran - o przywództwo w świecie islamu. Na razie ten konflikt prowadzony jest na frontach wojen zastępczych w Syrii czy Jemenie, ale może w końcu przerodzić się w bezpośrednią konfrontację.

Konflikty wewnętrzne w krajach regionu, w tym w Iraku, raczej nie zakończą się przywróceniem status quo ante, ale w dłuższej perspektywie doprowadzą do zmian, których ogólną cechą będzie dezintegracja tych państw. I będzie obejmował kolejne - szczególnie te wieloetniczne, wieloreligijne, gdzie występują silne regionalizmy. Takich na Bliskim Wschodzie, podzielonym sztucznie przed 100 laty przez Francuzów i Brytyjczyków, nie brakuje.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także
Komentarze (133)