PolitykaTurcja coraz dalej Europy. Umowa z UE zagrożona?

Turcja coraz dalej Europy. Umowa z UE zagrożona?

• Dymisja premiera Turcji Ahmeta Davutoğlu otwiera jej prezydentowi drogę do władzy absolutnej
• Ucierpieć mogą stosunki z Zachodem i kluczowa umowa Ankary z Brukselą
• Pozbycie się Davutoğlu przez Erdoğana pokazało naiwność unijnej polityki appeasementu wobec coraz bardziej autorytarnej i agresywnej Turcji - uważa ekspert

Turcja coraz dalej Europy. Umowa z UE zagrożona?
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Olivier Hoslet
Oskar Górzyński

13.05.2016 | aktual.: 13.05.2016 17:47

- My idziemy swoją drogą, a wy idźcie swoją - te zeszłotygodniowe słowa prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdoğana były reakcją na zabiegi przywódców unijnych, by Turcja złagodziła zapisy swojej ustawy antyterrorystycznej. Ale są one prawdziwe także w szerszym kontekście. Turcja dawno weszła już na całkowicie osobną drogę od tej zmierzającej do Europy - a teraz jeszcze zamierza ten marsz przyspieszyć. Sygnałem do tego była dymisja dotychczasowego premiera Ahmeta Davutoğlu.

Davutoğlu, formalnie najważniejsza osoba w państwie, to były szef dyplomacji i do niedawna zaufany człowiek przywódcy Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP). Kiedy Erdoğan zamiast premierostwa wybrał prezydenturę (mając nadzieję na rychłą zmianę ustroju na prezydencki), to właśnie jego wybrał na swojego następcę, w domyśle przypisując mu rolę podobną do tej, którą wobec Putina pełnił Dmitrij Miedwiediew.

- Co ciekawe, sondaże pokazywały wówczas, że Davutoğlu jest dopiero na trzecim miejscu jeśli chodzi o polityków partii mogących zastąpić Erdoğana. Ale to właśnie było jego atutem. Ktoś, kto byłby zbyt popularny, mógłby zagrozić dominacji prezydenta w AKP - mówi Gareth Jenkins, analityk Instytutu Polityki Bezpieczeństwa i Rozwoju w Stambule.

Scenariusz do końca się nie sprawdził, bo polityk zwany w Turcji "sułtanem" nie wziął pod uwagę ogromnego wręcz ego i ambicji nowego premiera. Choć jego ogólna wizja polityki - przewidująca odchodzenie od świeckich tradycji kemalizmu ku mocarstwowym i islamistycznym tradycjom osmańskim - pokrywała się w dużej mierze z tą wyznawaną przez prezydenta, okazał się być trudnym do sterowania politykiem, który w dodatku nie bał się - np. w kwestii politycznego (a nie siłowego) rozwiązania konfliktu z kurdyjską partyzantką PKK.

Dlatego też to właśnie z nim, a nie z Erdoğanem, chcieli rozmawiać unijni przywódcy, negocjując porozumienie w sprawie powstrzymania napływu uchodźców do Europy. W przeciwieństwie do bombastycznego i dyktatorskiego prezydenta, Davutoğlu, obyty na Zachodzie profesor, przynajmniej sprawiał wrażenie bardziej racjonalnego i umiarkowanego polityka. To okazało się dużym błędem dla obu negocjujących stron. Po tym, jak umowa została zawarta, premier nie tracił czasu, by pochwalić się twardym wynegocjowaniem od UE szeregu ustępstw i przedstawiając się w roli jedynego autora sukcesu. To ostatecznie przypieczętowało jego los. Niedługo potem, po lawinie krytyki ze strony prezydenta - to jego obarczył on winą za wrogie stosunki z Rosją i za niedostatecznie dobre warunki umowy z Europą - ogłosił że nie będzie ubiegał się ponownie o szefostwo w partii, a zatem straci fotel premiera.

- Wyrzucenie Davutoğlu pokazało naiwność unijnej polityki appeasementu wobec coraz bardziej autorytarnej i agresywnej Turcji. Przywódcy UE twierdzili, że skupiając się na rozmowach z premierem, wzmacniają go politycznie jako przeciwwagę dla Erdoğana. Nie było to prawdą, ale za to wzmacniało tylko podejrzenia prezydenta wobec Davutoğlu - mówi Jenkins.

Konsekwencje tego ruchu mogą być poważne i szczególnie dobitnie odbiją się na relacjach z Europą. Ponieważ Davutoğlu przedstawiał się jako główny autor umowy z Unią, jej przyszłość stanęła pod znakiem zapytania. Te obawy Erdoğan potwierdził już pierwszego dnia po ogłoszeniu dymisji, odmawiając realizacji niektórych jej warunków (w tym złagodzenia drakońskiego prawa antyterrorystycznego) i grożąc zalaniem Europy przez migrantów.

- W Turcji pojawia się wiele sygnałów, że sprawa umowy z UE jednak rzeczywiście dzieliła obu liderów. Po pierwsze dlatego, że podczas negocjacji Davutoğlu w pewnym momencie odstąpił od instrukcji i wziął sprawy w swoje ręce. Po drugie, był on postacią preferowaną przez zachodnich partnerów, co bardzo denerwowało Erdogana. Dlatego nie jestem pewny, czy umowa z UE przetrwa. Tym bardziej, że także ze strony unijnych polityków pojawiają się sygnały, że mają już dość - mówi WP Karol Wasilewski, analityk Centrum Inicjatyw Międzynarodowych. Jak dodaje, jest tym trudniejsza, że w grę wchodzi jeszcze jeden element rozmów, turecki postulat utworzenia wzdłuż granicy turecko-syryjskiej "strefy bezpieczeństwa" przed Państwem Islamskim. Pomysł ten popiera m.in. kanclerz Niemiec Angela Merkel, ale może być on nie do zaakceptowania dla pozostałych sojuszników Turcji, w tym przede wszystkim USA.

To z kolei wskazuje, że pogorszeniu mogą ulec także relacje Ankary z szerszym światem Zachodu. Co znamienne, gdy Erdogan odwiedził Waszyngton w kwietniu z okazji szczytu nuklearnego, Barack Obama jasno dał mu do zrozumienia, że nie chce się z nim spotkać twarzą w twarz. Zupełnie inaczej potraktowany został premier Turcji, który miał odwiedzić Biały Dom na początku maja.

Ale drogi Zachodu i Turcji będą rozmijać się także w szerszym znaczeniu. Nawet podczas gdy UE wznawia negocjacje dotyczące akcesji Turcji do wspólnoty, kraj ten ma coraz mniej wspólnego z europejskimi wartościami. Odejście Davutoğlu tylko to przyspieszy. Da bowiem tureckiemu prezydentowi okazję, by zrealizować swój dawno zapowiadany cel wprowadzenia nowego ustroju, a wraz z nim niczym nieskrępowanej władzy.

- Z pewnością możemy spodziewać się kolejnych prób wprowadzenia systemu prezydenckiego. Pojawia się coraz więcej sondaży pokazujących większe poparcie Turków dla tego pomysłu - mówi Wasilewski. - Wtedy Erdogan wygra wszystkie walki, które miał do stoczenia. Wprowadzenie instytucji "partyjnego prezydenta" umożliwi mu całkowitą kontrolę i wyeliminuje ten jedyny czynnik ryzyka, czyli funkcji premiera - dodaje ekspert.

To z kolei może tylko przyspieszyć staczanie się Turcji w kierunku autorytaryzmu. Choć dyktatorskie zapędy były widoczne w polityce obecnego prezydenta od dawna, to ostatnie miesiące charakteryzowały się mocnym "dokręceniem śruby" tureckiemu społeczeństwu. Aresztowano dziesiątki dziennikarzy, przejęto największe opozycyjne media, a od zeszłego lata trwa brutalna pacyfikacji miast, gdzie walczą kurdyjscy partyzanci z PKK. Zdaniem tureckiego dziennikarza Mustafy Akyola, scenariusz jaki rysuje się przed Turcją jest prosty. "To kontynuacja marszu Erdogana w kierunku władzy absolutnej. Davutoglu był na tej ścieżce tylko niewielkim problemem, ale Erdogan nie toleruje takich problemów: chce całej władzy, jaka jest - włącznie z kontrolą nad sądami i mediami" - pisze Akyol na portalu Al-Monitor. "I krok po kroku się do tego celu przybliża".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (184)