Trzęsienie ziemi w Ruchu Palikota. Pieniądze za miejsce na listach?
Za pierwsze miejsce na liście do parlamentu trzeba było płacić 50 tys. zł, statut partii
uniemożliwia jakiekolwiek działanie – takie rewelacje zdradza jeden z lokalnych
działaczy Ruchu Palikota "Gazecie Polskiej Codziennie". Byli posłowie tej partii zapowiadają za to już jesienią kolejne odejścia parlamentarzystów z RP.
Żeby dostać "jedynkę", trzeba było zapłacić do ręki 50 tys. zł! – powiedział w wywiadzie dla serwisu CzasBiałegostoku.pl Michał Korol, były lokalny działacz Ruchu Palikota.
Wywiad wstrząsnął całym Ruchem Palikota. Artur Dębski, rzecznik Ruchu Palikota zaprzecza mówiąc, że to brednia, kompletna brednia! - Jeszcze dziś będę przekonywał zarząd, aby opublikowano listę; ile kto zapłacił za kampanię – mówi.
Z kolei Adam Kępiński, poseł SLD, który opuścił Ruch Palikota w lutym tego roku, potwierdza, że w statut partii wpisany jest konflikt interesów, który prawdopodobnie ma na celu to, żeby nikt nie mógł się wybić. I choć nie potwierdza informacji o tym, że za miejsce na liście trzeba było płacić, przyznaje, że koszt jego kampanii wyniósł prawie 50 tys.
Zdaniem Palikota tyle powinna kosztować przyzwoita kampania z pierwszego miejsca tłumaczy Kępiński. Zdaniem parlamentarzysty z klubu odeszła już większość wyróżniających się posłów, którzy ciężko pracowali w komisjach sejmowych i chcieli coś zdziałać.
Posłowie, którzy odeszli z Ruchu, są przekonani, że formuła partii się wyczerpała. - Trwają rozmowy z kolejnymi osobami, które mogą odejść.